Patrzysz na mnie ze spokojem w oczach;
uśmiecham się lekko, gdy widzę w twoim spojrzeniu czułość. Czuję ciepło
rozlewające się po moim ciele i delikatne mrowienie w koniuszkach palców;
opierasz plecy o mój tors, a ja czuję, że tutaj właśnie jest moje miejsce.
— Zaśpiewasz mi coś?
Wytrzeszczam oczy ze zdziwienia i
przez chwilę nic nie mówię; trawię twoją prośbę, a przez umysł przebiega mi
milion myśli; co zaśpiewać? Chcę zaprotestować i jakoś wytłumaczyć ci, że ja
nie śpiewam – bo nie śpiewam. Bill często zmuszał mnie, bym podczas koncertów
śpiewał z nim jakieś partie tekstów, zwykle milkł wtedy, gdy ja zaczynałem
śpiewać; był taki dumny, że spróbowałem, a ja myślałem, jak go za to zamordować.
Zerkam na ciebie i… cały mój opór
topnieje w jednej chwili. Patrzysz na mnie tak, że zgodziłbym się absolutnie na
wszystko. Jak ty to robisz, Liv?
— Coś konkretnego?
Uśmiechasz się leniwie.
— Coś, co lubisz.
Co ja lubię?, myślę przerażony, ale
odpowiedź przychodzi sama i szybko.
Wiem, co lubię. Słowa odpowiedniej
piosenki pojawiają się znikąd i formują na moim języku; nawet nie zauważam, jak
zaczynam śpiewać. To zawsze tkwiło we mnie i na zawsze we mnie zostanie; ja
byłem odpowiedzią.
Zamykasz oczy i mocniej wtulasz się w moje ciało,
podczas gdy ja cały czas śpiewam; robię to cicho, jakbym bał się, że mogę cię
zbudzić, choć wiem, że nie śpisz i uważnie mnie słuchasz. Czasami, kiedy
napływające wspomnienia stają się zbyt męczące, łamie mi się głos. Jeszcze
nigdy nie śpiewałem tej piosenki; ja tylko grałem na gitarze i słuchałem. Do
tej pory myślałem, że zapomniałem już wszystkie słowa, bo przecież minęło tyle
czasu… dziwię się, że mogłem tak pomyśleć – to tak jakbym miał zapomnieć swoje
życie.
— Piękne to było, Tom — mówisz, kiedy
w końcu milknę.
Próbuję się uśmiechnąć, ale wychodzi
mi z tego tylko paskudny grymas.
– Lubię takie
momenty — dodajesz po chwili. Zastanawiam się nad tym. Jakie momenty? Gdy
śpiewam? To był pierwszy raz… Gdy jesteśmy razem? — Nie potrafisz kłamać, Tom.
Kiedy grasz albo śpiewasz, nie potrafisz niczego ukryć. To najbardziej mi się w
tobie podoba.
Patrzę na ciebie bez słowa.
— Nie wiem, czy to dobrze. — Próbuję
zażartować.
Opierasz się wygodniej i odchylasz
głowę do tyłu, by spojrzeć mi w oczy. W twoich odbija się czułość i pewna
mądrość, której nie jestem w stanie teraz pojąć. Krótkie kosmyki rzadkich
włosów opadają mi na rękę; w końcu zaczynają ci wypadać. Gdy myślisz, że śpię,
otwieram oko i patrzę na ciebie, kiedy przeglądasz się w lustrze. Boisz się
chwili, która nadchodzi; w końcu wypadną wszystkie. Też się boję tej chwili,
ale nie potrafię ci o tym powiedzieć.
— Zależy — odpowiadasz przekornie —
jak przekonująco będziesz próbował kłamać, że nadal jestem piękna.
Śmiejesz się, ale mnie nie podoba się
ten żart.
— Jesteś i zawsze będziesz — mówię
krótko. Krzywię się, gdy wywracasz oczami. — Liv…
— …kochasz mnie, wiem — uzupełniasz,
zanim zdążę dokończyć myśl. Masz rację, choć myślałem o czymś innym. O tym, że
też się boję, co będzie za kilka dni, tygodni czy miesięcy. Boję się tego, co
nas czeka – twoja walka to również moja walka. Ciągle się martwię, czy
wystarczy mi sił, gdy tobie braknie. Nic jednak nie mówię i odwzajemniam twój
pocałunek. — Tęsknisz za bratem.
Czekałem, aż to powiesz. I jak zwykle
– nie zawiodłem się. Milczę i próbuję znaleźć jedną sensowną myśl w natłoku
innych, która pozwoli mi się na chwilę skupić. Kładę się wygodniej na łóżku, a
ciężar twojej głowy wbija mi się w żołądek. Zamykam oczy, odnajduję twoją dłoń
i ściskam ją z nadzieją, że będzie mi łatwiej uporządkować myśli.
In die Nacht zawsze
będzie dla mnie najważniejszą piosenką. Lubię inne z naszych płyt, lubię też
te, które zwykle nagrywaliśmy razem „na później”, które nigdy nie nastąpiło.
Ale ta piosenka była jedyną naszą wspólną; tak naprawdę wspólną. Nawet
grywaliśmy ją tylko we dwóch. Na początku zdziwiłem się, że pomyślałem akurat o
niej, gdy poprosiłaś mnie, by coś ci zaśpiewać. Ze wszystkich piosenek, jakie
znam, akurat wybrałem tę. Ale kocham cię i ta miłość przypomina mi o tym, co we
mnie najlepsze.
Mimo wszystko miłość jest dziwna. Z
jednej strony sprawia, że jestem lepszym człowiekiem, z drugiej – myślę o moim
bracie i nie wiem, kim jestem. Nie potrafię już z nim rozmawiać, a czasami
żałuję, że jesteśmy braćmi. W głębi serca zaś za nim tęsknię i wiem, że jest
jedyną osobą, która potrafi mnie zrozumieć. Nie do końca umiem się odnaleźć w
tej sytuacji, gdy ty leżysz w szpitalu, Sam zmarł, a ja muszę cię okłamywać.
Wiem, że Bill wiedziałby co robić. Podpowiedziałby mi, a znając mojego brata –
przychodziłby tutaj ze mną i przesiadywał u ciebie godzinami, gdyby tylko
dowiedział się, że jesteś malarką. Nikomu o tym nie mówię, ale są takie chwile,
kiedy chcę złapać za telefon i do niego zadzwonić, by porozmawiać i wyrzucić z
siebie wszystko to, co mnie dręczy od tygodni. Potem uświadamiam sobie, że nie
mogę tego zrobić, a świadomość ta niesamowicie boli.
Od kiedy zadzwonił do mnie z
informacją o śmierci Sandry, częściej o nim myślę. Głównie zastanawiam się, co
się z nim stanie. Mimo mojej uzasadnionej niechęci do niej wiem, że ją kochał. A
ona – mam nadzieję – w jakiś dziwny sposób kochała również mojego brata. Patrzę
na ciebie i wiem, że nie chciałbym zrozumieć, co przeżywa mój brat, choć gdy
myślę o nim, czuję jego ból. Patrzę na ciebie i wiem, że nie mogę cię stracić.
— Kocham cię, Liv — powtarzam cicho
i dopiero teraz uświadamiam sobie, że cały czas czekałaś, aż coś powiem o moim
bracie. Mogę jedynie uśmiechnąć się przepraszająco, bo jeszcze nie jestem
gotowy na tę rozmowę. Rozumiesz to i ściskasz mocniej moją dłoń.
— Ja ciebie też.
I nic więcej mi nie potrzeba.
Tom potrząsnął głową i skupił wzrok na Gustavie, który
patrzył na niego z niecierpliwością malującą się na twarzy. Widocznie o coś
pytał, ale Tom nie usłyszał pytania, więc wzruszył jedynie przepraszająco
ramionami. Gustav westchnął.
— Pytałem o Liv.
— Nie czuje się za dobrze, ale lekarz mówił mi, że jej
stan jest stabilny. Muszę odnaleźć jej brata i przekonać go, by ją znowu
uratował. Nie mam pojęcia, jak to zrobię — wyznał. Gustav rzucił mu zatroskane
spojrzenie, które zignorował. — Wiem, gdzie pracuje. Markus pomógł mi zdobyć
adres, ale co ja mu powiem? Nie wiem, jakim jest człowiekiem. Co on myśli o
Liv?
Gustav zastanawiał się przez chwilę.
— Nie widzisz, że jesteś w podobnej sytuacji? — zapytał.
Tom pokręcił niepewnie głową. — Gdyby chodziło o twojego brata, rzuciłbyś
wszystko, by go ratować.
— Tak, ale…
— Okej, jej brat był dzieciakiem, gdy zginęli ich
rodzice. Uważasz, że nadal tak myśli? Że to wina Liv? — Powątpiewanie w jego
głosie było aż nadto wyraźne, lecz Tom nie do końca był przekonany. — Mówiłeś,
że wyszedł na prostą, znalazł pracę, uczy się. Nie sądzę, żeby ciągle żył
nienawiścią. To w gruncie rzeczy bardzo trudne, a z czasem powinien zrozumieć,
że Liv nie miała na to absolutnie żadnego wpływu. Przeżyła ten wypadek, a
chwilę wcześniej pokłóciła się z ojcem… rozumiem, że to nadal przeżywa i z tego
powodu się obwinia.
— Dlaczego się do niej nie odezwie?
— Kto wie? — odpowiedział pytaniem. Pochylił się nad
automatem z kawą, wrzucił monety i wcisnął parę przycisków. Maszyna wydała z
siebie bulgoczący odgłos i chwilę później Gustav wyciągnął kubek z parującą
kawą. Upił łyk i zerknął na Toma. — Może wstyd jest silniejszy od niego. Nie
pomyślałeś, że się boi? A ty czemu nie rozmawiasz z Billem?
Zostawił go z tym pytaniem i ruszył przed siebie
korytarzem. Tom w końcu podążył za nim, w ciszy zastanawiając się nad jego
pytaniem. Na początku chciał się obruszyć i wyjaśnić mu dość jasno, dlaczego
nie rozmawia z bratem – to chyba jasne! Tak, to jasne. Poróżnili się zbyt
mocno, by normalnie ze sobą rozmawiać. Tom miał mu wiele rzeczy za złe i całą
listę pretensji, a Bill mógłby się odwdzięczyć podobną. Mimo wszystko w noc, w
którą zmarła Sandra, Bill wybrał jego numer i zadzwonił do niego. Rozmawiali ze
sobą jakiś czas i Tom chwilami miał wrażenie, że tej przerwy, całej złości i
nienawiści nigdy między nimi nie było. Znów byli tymi samymi braćmi, którzy
wskoczyliby za sobą w ogień.
Powłóczył powoli nogami. Wsunął ręce do kieszeni kurtki i
ścisnął w dłoni telefon. Od tamtej pory Bill się nie odzywał i wydawać by się
mogło, że wszystko wróciło do normy – ale jakiej normy? Takiej, w której już ze
sobą nie rozmawiają. Czują swój wzajemny ból, lecz udają obojętnych na to, co
czują. Liv miała rację, gdy zauważyła jego tęsknotę. Gdy minęła cała
wściekłość, jaką czuł do niego, została mu jedynie pustka i tęsknota. Nie
potrafił wymazać tego, że byli braćmi. I nie sądził, że byłby do tego zdolny –
przecież byli ze sobą od zawsze.
Gustav pytał, dlaczego po prostu się do niego nie
odezwie. Dlaczego nie szuka kontaktu? Powiedział, że go nienawidzi. Jak miałby
to wytłumaczyć? Uśmiechnął się krzywo do siebie, zauważając to samo co Gustav.
Dominic powiedział to samo Liv – ich sytuacje różniły okoliczności, ale
ostateczny efekt był taki sam. Zaczął zastanawiać się nad bratem Liv; może byli
w tym samym miejscu? Może dlatego akurat on miał odnaleźć Dominica? Mogliby się
zrozumieć. Może czują to samo?
Westchnął cicho. A może to tylko czcze marzenia, bo boi
się tego, co będzie musiał zrobić.
— Cześć, Tom.
Uniósł wzrok i odwzajemnił uśmiech Sophie. Wyszła z sali
i zatrzymała się w przejściu, poprawiając zawieszoną na ramieniu torbę
podróżną. Gustav wcisnął mu kubek z kawą w dłoń i podszedł do ukochanej,
obdarowując ją pocałunkiem i odebrał bagaż. Posłała mu spojrzenie pełne
czułości, a Tom przez chwilę poczuł się niezręcznie, obserwując parę
przyjaciół.
— Jak się czujesz?
Milczała przez chwilę.
— Bezpiecznie — odparła szczerze. Stan fizyczny Sophie
poprawił się na tyle, że lekarze pozwolili jej opuścić szpital. Tom tylko
domyślał się jej stanu psychicznego, lecz Sophie nic nie dawała po sobie
poznać. Uśmiechała się pogodnie i po jakimś czasie Tom zrozumiał, na czym
polegała jej zmiana. Sophie stała się silniejsza; pomimo straty dziecka,
zerwania przyjaźni z Mariną i całego zła, jakie wyrządził jej Georg, Sophie
przekuła te przeżycia w siłę. — Co u twojej Liv?
Powtórzył mniej więcej to samo co Gustavowi.
— Chciałabym ją poznać — oznajmiła nagle. Popatrzył na
nią ze zdziwieniem, a ona tylko wzruszyła ramionami. — Jesteś moim
przyjacielem, Tom. Chcę poznać dziewczynę, która zdobyła twoje serce. Poza tym
myślę, że mogłybyśmy znaleźć wspólny język. Może byłoby jej miło, gdyby
odwiedziła ją jakaś dziewczyna?
Tom nie wiedział, co powiedzieć. Do tej pory nie
zastanawiał się nad tym, jak czuje się Liv, skoro odwiedzał ją tylko on i
Markus. Nie miała żadnych przyjaciółek ani nikogo innego, kto nie patrzyłby na
nią ciągle z przerażeniem jak Tom albo z ojcowską troską widoczną w oczach
Markusa. Liv polubiła Gustava, być może mogłaby porozumieć się z Sophie, której
wprawdzie nie znała, ale okazywała jej współczucie i zainteresowanie, gdy o
niej opowiadał.
Skinął głową.
— Jasne, może to dobry pomysł.
Sophie posłała mu zadowolone spojrzenie i zwróciła się ku
lekarzowi, który wyszedł z sąsiedniej sali i podszedł do niej. Zamienili ze
sobą kilka zdań, po czym lekarz uścisnął jej dłoń, skinął im obu głową i
odszedł do swoich obowiązków. Sophie założyła płaszcz, owinęła szyję szczelnie
szalikiem i ruszyła w stronę wyjścia.
Tom nigdy nie pomyślał o tym, by zapoznać Liv z Sophie
albo chociaż Mariną, które były jego dobrymi przyjaciółkami. W normalnej
sytuacji zaproponowałby to dość szybko – kiedyś często spotykali się w kilka
osób, gdy wszyscy z nich mieli dziewczyny. Lubił tamte spotkania, ponieważ
dostarczały mu wiele radości, a poza tym mógł spędzać czas ze wszystkimi
ważnymi dla niego osobami. Później, gdy pojawiły się problemy w zespole, takie
spotkanie było ostatnią rzeczą, na jaką miałby ochotę. Bill wprawdzie zmusił
go, by przyprowadził Liv na galę, na której i tak się nie pojawiła. Lecz
spotkania z przyjaciółmi traktował jako zagrożenie dla Liv, więc unikał tego za
wszelką cenę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że Georg nie zagraża już nikomu,
Marina zerwała z nimi kontakty, Sandra niedawno zmarła, a jego relacja z Billem
zaczęła zmierzać w innym kierunku.
Popatrzył na Gustava obejmującego Sophie przed nim i
zastanawiał się, jak uda im się zbudować wspólne szczęście na tak delikatnym
fundamencie.
Otwieram oczy i wiem, że coś jest nie
tak. Moje ciało pokrywa gęsia skórka i wstrząsa nim nagły dreszcz. Odruchowo
spinam mięśnie i szykuję się na atak, chociaż nie wiem, skąd mógłby nastąpić.
Nie wiem, co tak naprawdę mi zagraża, więc mój strach się wzmaga. Przełykam
głośno ślinę i rozglądam się wokół.
Moje serce bije o wiele szybciej, niż
powinno, gdy rozpoznaję miejsce, w którym się znajduję. A właściwie: miejsca.
Nie rozumiem, dlaczego moje mieszkanie przypomina dom, w którym się wychowałam;
w którym mieszkałam, zanim wydarzyło się to wszystko… Odpycham od siebie te
myśli i nie pozwalam, by wspomnienia przejęły nade mną kontrolę. Staram się
oczyścić umysł, drżą mi dłonie, lecz udaję, że wszystko jest w porządku.
— Liv!
Drętwieję cała, gdy słyszę ten głos;
boję się odwrócić i spojrzeć prosto w twarz Dominicowi. Cały czas czułam, że
coś mi zagraża, a teraz już wiem co – mój brat. Dlaczego mnie to dziwi? W tym
miejscu… mogłam spotkać tylko jego.
Przełykam głośno ślinę i odwracam
się; Dominic stoi tuż za mną. Drżę cała na jego widok, ale wtedy dostrzegam, że
on również jest roztrzęsiony. Ściągam brwi i napinam mięśnie; nie potrafię tego
wyjaśnić, ale coś mi nie pasuje w jego zachowaniu. Zwykle wiedziałam, jak to
się potoczy. Mój brat nigdy nie był przerażony tak jak teraz. Jego strach
jedynie wzmaga mój.
— Dominic? Co się stało?
— To ten dom… co my tu robimy?
Patrzę na niego bez słowa. Rozglądam
się raz jeszcze, ale dochodzę do tego samego wniosku co wcześniej – jesteśmy w
domu.
Nagle łapie mnie za ramiona i mocno
ściska. Z piersi wyrywa mi się zduszony okrzyk.
— Ona tu jest! — szepcze przerażony.
— Kto? — pytam piskliwym głosem.
— Ona — powtarza cicho, a ja
zauważam, że z jego ust wydobywa się obłoczek pary. Czuję niespodziewanie
zimno. Drżę nie tylko ze strachu, lecz także z zimna. To mnie zastanawia. Kiedy
zrobiło się tak zimno? — Czujesz to, prawda?
— Ale co takiego?
— Zimno ci — wyjaśnia. Kiwam głową. —
Ona po ciebie przyjdzie. Po nas wszystkich.
— Kto?!
Mrugam oczami i nie wierzę w to, co
widzę. Mój brat rozpłynął się w powietrzu. Śmieję się cicho, a potem głośno
chichoczę. Przestaję, gdy we własnym głosie wyczuwam nuty histerii. Chyba
oszalałam. Ludzie nie rozpływają się w powietrzu. Zaciskam mocno oczy, bo chcę
się obudzić; to tylko kolejny sen, który łatwo da się zakończyć. Szczypię się w
dłoń, ale gdy otwieram oczy, nadal jestem w naszym domu. Dominica nie ma,
jestem tego pewna, ale wołam go. Mój głos brzmi nienaturalnie głucho. Chrząkam
i próbuję raz jeszcze, lecz brzmi tak samo.
Pocieram rękami zmarznięte ramiona i
odwracam się. Zauważam, że panująca ciemność jest zbyt intensywna; jest
aksamitna i przenikliwie czarna. Mam wrażenie, że gdybym wyciągnęła dłoń, to
mogłabym ją chwycić. Przez chwilę chcę to zrobić, by się przekonać o
irracjonalności mojego snu, ostatecznie jednak wciskam dłoń do kieszeni
dżinsów. Boję się.
Robię ostrożnie kilka kroków do
przodu; muszę jakoś wydostać się z domu i wtedy zastanowić się, co dalej.
W tym samym momencie na werandzie
zapala się światło. Zatrzymuję się z nogą uniesioną do góry i patrzę jak
zahipnotyzowana. Serce wali mi jak szalone w piersi, a ja mam nadzieję, że nie
dostanę zawału. Nie chciałabym umierać sama; zawsze tego się bałam. Śmierci w
samotności.
Rozmyślania o śmierci przerywa
zauważalny ruch w głębi domu. Czuję, jak gęsia skórka pokrywa moje ciało.
Przełykam z wysiłkiem ślinę i drżą mi dłonie. Stawiam cicho stopę na podłodze
obok drugiej. Oddycham mimowolnie ciszej, ale i tak mam wrażenie, że głośno
dyszę i każdy mógłby mnie usłyszeć.
Kto?
Patrzę przed siebie. Na werandzie
ktoś chodzi; zauważam sylwetkę pochylonej kobiety, która powoli przemierza
odległość do drzwi. Dławię się powietrzem ze strachu, gdy uświadamiam sobie, że
kobieta właśnie odcięła mi jedyną sensowną drogę ucieczki. Rozglądam się, ale
nadal jest zbyt ciemno, bym mogła cokolwiek dostrzec. Wytężam pamięć; przecież
to mój dom! Nagle jednak czuję się, jakbym była tutaj po raz pierwszy w życiu.
Nawet nie wiem, w jakim pomieszczeniu się znajduję. Zimny pot oblewa moje
ciało.
Nagle słyszę szept mojego brata:
— Ona idzie po ciebie. Uciekaj, Liv!
Odwracam się w kierunku, z którego
słyszałam głos Dominica. Zerkam jeszcze raz przez ramię i nie dostrzegam
kobiety. Zamiast się uspokoić, ten widok wprawia mnie w prawdziwe przerażenie.
Nie zastanawiam się zbyt długo, tylko zaczynam biec.
Uciekam na oślep, potykając się o
różne przedmioty. Słyszę dziwny śmiech gdzieś za mną. Staram się przyśpieszyć,
ale nie mam pojęcia, gdzie biegnę. Wyciągam telefon z kieszeni i wybieram numer
mojego ojca.
— Bardzo cię kocham, tato. — Szlocham
do słuchawki. — Wybacz mi…
— Nie ma dla ciebie nadziei. — Słyszę
w odpowiedzi.
Upuszczam komórkę na podłogę i
krzyczę.
Wybaczam Ci męcząco długi okres oczekiwania, bo sama nie ruszam do przodu, także! (:
OdpowiedzUsuńCóż no bardzo ciężki odcinek, dający wiele do myślenia. Sen Liv wywołał ciarki na plecach, aż odwróciłam się za siebie by sprawdzić, czy ktoś za mną nie stoi (: właściwie nawet nie wiem co więcej mogłabym powiedzieć... Po prostu czekam na kolejny odcinek i ściskam Cię najmocniej jak umiem :*
Oj, nie zdziwię się, jak 34 pojawi się dopiero po mojej obronie... albo i w ogóle. ;)
UsuńLiv jest pokręcona, jej szalone sny tylko bardziej to pokazują. Nie jestem pewna, jak to zrozumie ktoś z drugiej strony - ale boi się śmierci tak bardzo, że zaczyna już o niej śnić. Nawet brat nie jest takim zagrożeniem - śmierć jest większym. Poza tym boi się, że nikogo przy niej nie będzie w tym najgorszym momencie. Wiesz? Przyśniło mi się coś takiego i pomyślałam, że pasuje do Liv.
Ściskam <3