— Zgon nastąpił o godzinie piątej osiemnaście.
Bill wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby i rozejrzał
się wokół. To tyle? Po prostu zgon
nastąpił, nie ma człowieka, koniec sprawy? Przeczesał palcami włosy,
przetarł mokrą twarz i wbił spojrzenie w aparaturę, która jeszcze przed kilkoma
sekundami rejestrowała ostatnie uderzenia serca Sandry. Zarejestrował jeszcze,
jak pielęgniarka zasłania jej twarz białym prześcieradłem i coś szepce do
lekarza stojącego obok. Pokręcił głową i sapnął, jakby ktoś uderzył go pięścią
w żołądek.
To niemożliwe.
Jęknął głośno, gdy zobaczył lekarza zbliżającego się w
jego stronę. Patrzył na niego ze smutkiem i kręcił bezradnie głową, ale Bill
nie chciał słuchać tego, co mężczyzna miał mu do powiedzenia – że mu przykro?
Oczywiście, ale kim była dla niego Sandra? Kolejną dziewczyną z wypadku, której
nie udało mu się uratować – najdalej na drugi dzień zapomni o takim przypadku,
wyrzuci ją z pamięci i przestanie istnieć.
Przestała
istnieć.
Poczuł pocieszające klepnięcie w ramię i zielone oczy
ukryte za rogowymi oprawkami popatrzyły na niego ze współczuciem; lekarz coś
powiedział, lecz do Billa nie dotarło ani jedno słowo; a czy to ważne? Dotknął
go jeszcze raz, skinął na pożegnanie, odwrócił się i odszedł do swoich spraw,
zostawiając Billa samego na środku korytarza. Stał i patrzył na ludzi krążących
wokół; pielęgniarki kręciły się bez celu, czasami zauważył jakiegoś lekarza,
pacjenci siedzieli na krzesłach albo pili herbatę z tekturowych kubków i
przeklinali opieszałość personelu szpitalnego.
Bill zerknął
ostatni raz w stronę sali oddziału ratunkowego, gdzie na łóżku pod przykryciem
spoczywało ciało Sandry. To było irracjonalne uczucie; miał wrażenie, że Sandra
zaraz zerwie prześcieradło, zeskoczy z łóżka i wybuchnie gromkim śmiechem, a
potem nakrzyczy na niego, że zostawił ją samą w tak idiotycznym miejscu jak
szpital. Albo zrobi to w odwrotnej kolejności, albo przestraszy się, że ktoś
uznał ją za martwą… Bill wyobrażał sobie tę scenę i śmiał się przez łzy, aż
ludzie na korytarzu zaczęli mu się bacznie przyglądać.
— Właśnie zmarła jego dziewczyna — szepnęła jakaś starsza
pani młodej towarzyszce, która przyglądała mu się z zainteresowaniem. Bill
zerknął w ich stronę, ale rudowłosa nastolatka nie odwróciła wzroku. — Okropna
tragedia…
Myślał, że będzie czuć się inaczej – zawsze sądził, że po
śmierci bliskiej osoby czuje się niewyobrażalny ból; zwykle też lubił o tym
śpiewać. Dobrze się o tym pisało, emocje pojawiały się w nim jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, idealnie dobrane słowa same spływały na papier… Czuł
zaś jedynie pustkę – czegoś mu brakowało, był trochę otępiały i dopiero po
jakimś czasie docierały do niego bodźce. Ludzie mówili o nim, lecz on sam nie
zdawał sobie z tego sprawy. Było mu przykro, łzy cisnęły się do oczu, ale…
poczucie tej okropnej pustki zupełnie go paraliżowało.
Ostatni raz
spojrzał w stronę sali, w której umarła Sandra, i wybiegł ze szpitala.
Przystanął dopiero za rogiem, kiedy z pola widzenia zniknęli ludzie, a on sam
poczuł palący ból w klatce piersiowej i kaszel stał się na tyle dokuczliwy, że
musiał oprzeć dłonie na kolanach i pochylić się do przodu. Kasłał, dławił się
łzami, szlochał głośno i przeklinał na głos wszystko, co się wydarzyło. Otarł
dłońmi twarz, zagryzł mocno wargi i zamknął oczy, starając się powstrzymać łzy,
ale nie mógł się uspokoić, gdy świadomość odejścia Sandry stawała się coraz
pewniejsza. Na początku zupełnie nie dotarło do niego, co się wydarzyło; Sandrę
potrącił samochód, przyjechała karetka i ją zabrali, kierowca tego przeklętego
samochodu zgłosił wypadek policji i został, by odpowiedzieć na ich pytania.
Lekarze parę godzin walczyli jeszcze o życie Sandry, lecz ona poddała się, nie
chciała już walczyć i odeszła.
Dopiero teraz przyszedł ból, który wypełnił poczucie
pustki. Śmierć Sandry łamała mu serce; chociaż i tak chciał od niej odejść, nie
mógł znieść jej zdrad i cierpiał po tym, co mu wyrządziła, jej ostateczne
odejście bolało go o wiele bardziej. Nie zdążył się nawet pożegnać, powiedzieć
czegokolwiek albo chociaż pomyśleć nad tym, co niedawno się wydarzyło –
spędzili ze sobą parę lat, tego nie dało się wykreślić ot tak. Chociaż go
oszukiwała i chciał się rozstać – nie był gotowy ani na jej śmierć, ani na ból,
który się z tym wiązał.
— Tom? — odezwał się, gdy usłyszał w telefonie zaspany
głos brata.
— Coś się stało mamie?
— Nie.
Zacisnął zęby, by powstrzymać łkanie, a Tom czekał w
ciszy na wyjaśnienia po drugiej stronie. Nie wiedział, dlaczego wybrał akurat
jego numer, ale Tom był jedyną osobą, z którą mógł i chciał rozmawiać teraz
Bill. Tylko starszy brat mógłby go zrozumieć, powiedzieć coś, co mogłoby choć
na chwilę pocieszyć, i pomóc chociażby tym, że jest. Zdawał sobie sprawę z
tego, że kłótnia z Tomem zaszła zbyt daleko, by ten o wszystkim zapomniał i
zechciał mu pomóc. Dziwił się, że w ogóle odebrał od niego telefon – przecież
od dawna tego nie robił – ale najprawdopodobniej bał się, że coś mogło
przydarzyć się ich matce. Nie wiedział nawet, co teraz robi jego brat, czym się
zajmuje, czym martwi i czy nadal spotyka się z tą swoją dziewczyną, która go
wystawiła na gali. Wiedział tylko, że nie wszystko układało się po jego myśli –
ból Toma był bólem Billa. Pomimo tego, co wydarzyło się między nimi, nie
potrafił na dobre przerwać więzi, która połączyła ich na długo przed
urodzinami. Zawsze wiedział, co czuł jego brat, chociaż nie potrafili już ze
sobą rozmawiać.
— Mama ma się dobrze — odpowiedział w końcu łamiącym się
głosem. — Stało się coś strasznego, Tom.
— Co się dzieje?
— Sandra — szepnął i zamilkł, czując gorące łzy
spływające po policzkach. Pociągnął nosem i mówił dalej: — Ona nie żyje.
Umarła, Tom, rozumiesz? Ja pierdole, moja Sandra nie żyje!
Zaczął płakać do słuchawki, a po drugiej stronie zapadła
cisza. Myślał, że Tom się rozłączył, ale zbyt bardzo bał się to sprawdzić; nie
zniósłby, gdyby Tom po prostu go nie wysłuchał, chociaż wiedział, że w pełni na
to zasłużył. Nie dał mu ostatnio powodów, by odbierać od niego telefon, lecz w
tej chwili Bill nie potrafił sobie poradzić z obecną sytuacją. Musiał z nim
porozmawiać.
— Przykro mi — powiedział cicho. — Co się stało?
— Pokłóciliśmy się, chciałem odejść… wyszedłem z
mieszkania, bo myślałem, że jeszcze chwila i ją zabiję, Tom… Boże, rozumiesz
to? Chciałem ją skrzywdzić! Nie mogłem znieść tego, co mi zrobiła… musiałem
wyjść, ale ona wybiegła za mną, nie rozejrzała się i jakiś pierdolony facet ją
potrącił. Lekarze nie zdołali jej uratować i niedawno zmarła… nie wiem, co
robić, Tom, nic nie wiem — mówił szybko do telefonu, na przemian krzyczał i
szeptał. Gdy zobaczył Sandrę z tym facetem u nich w kuchni, był tak wściekły,
że naprawdę chciał ją zabić; jak ona mogła mu coś takiego zrobić? Jego życzenie
ziściło się zbyt szybko i Sandra zmarła. Czuł się winny i miał wrażenie, że sam
ją zabił; wtedy tak bardzo chciał ją skrzywdzić, że wydawało mu się, że
sprowadził na nią śmierć. — Chyba oszaleję.
— Przykro mi — powtórzył zwięźle, a na Billa podziałało
to jak zimny prysznic. Oczywiście, on płacze do słuchawki i dzieli się z nim
swoim bólem, a Toma to w ogóle nie obchodzi. — Nie lubiłem jej, ale aż trudno
mi uwierzyć, że to naprawdę się stało… współczuję ci, Bill.
— Ja też w to nie wierzę… — powiedział, kręcąc do siebie
głową. Przycisnął dłoń do czoła i starał się oczyścić myśli, które skupiały się
wokół tego, że był winny śmierci Sandry. Jak to możliwe? Uważaj, czego pragniesz… Oboje mieli pecha – on że wrócił wcześniej
do domu, a Sandra gdy wybiegła za nim. Gdyby tylko została w mieszkaniu… Nie
wiedział, co właściwie do niej czuł; kochał ją tak długo i jego miłość nie
osłabła w momencie, kiedy zastał ją z tym facetem. Coś jednak w nim drgnęło i
nie potrafiłby jej tego wybaczyć i wrócić do tego, co było. To była już
przeszłość, ale chciał odejść w inny sposób; porozmawiać z nią, pożegnać się,
wykrzyczeć jej w twarz, co o tym myśli… Los odebrał mu tę szansę, pozbawił go
pożegnania. — Miałeś rację, Tom.
— Gdybym mógł ci pomóc, to daj znać — rzekł, jakby nie
słyszał, co właśnie powiedział.
— Odnalazłeś swoją Liv? — zapytał zupełnie spontanicznie
i nie do końca wiedział, co nim kierowało. Może ta dziwna chwila; było po
piątej rano, do wschodu słońca zostało jeszcze trochę, opierał się o zimny mur,
wbijał wzrok w migającą latarnię i w głębi serca cieszył się tym, że Tom
odebrał od niego telefon o takiej porze, że wysłuchał go i nie rozłączył od
razu, jak zazwyczaj to robił. Tym razem już nie udawał, że nie wie, jak ma na
imię dziewczyna, za którą szalał jego brat. Ta wątła nić porozumienia, która
pojawiła się między nimi, sprawiała, że nie chciał jej przerywać. Wiedział, że
nie może liczyć na kolejne rozmowy; takie, jak zawsze przeprowadzali. Znów byli
najbliższymi sobie ludźmi, czas jakby stanął w miejscu; byli tylko oni dwaj i
ich ból. — Co się między wami stało wtedy?
Tom wciągnął głośno powietrze i nie odzywał się przez
kilka chwil. Bill cierpliwie czekał i wiedział, że trafił w jego czuły punkt.
— Odnalazłem — odparł nieswoim głosem. Bill zmarszczył
brwi i nie wiedział, co wywołało tę zmianę. — Tak, znalazłem ją. Rozstaliśmy
się, ale niedawno wróciliśmy do siebie.
— Nie wydaje mi się, że jesteś szczęśliwy. Może
powinieneś…
— Liv ma raka, Bill. Nawrót białaczki — wyjaśnił cicho, a
Bill od razu wszystko pojął – Tom powstrzymywał się od płaczu. Przełknął głośno
ślinę i nie wiedział, czy jest gotowy na to, co Tom jeszcze powie. Tom płakał
tak rzadko, że nie mógł sobie przypomnieć ostatniej takiej sytuacji ani nie
mógł wyobrazić sobie, jak bardzo jest źle z Liv, że doprowadziło jego brata do
takiego stanu. — Liv umiera. Lekarz mi powiedział, że nie ma czasu, Boże, Liv
może nie dożyć do przeszczepu.
— Och, Tom…
— Nie wiem, co zrobię, jeśli nie uda mi się jej uratować.
Ona nie może umrzeć…
Zanim się rozłączył, usłyszał szloch Toma.
Zakład poprawczy, w którym Dominic spędził ostatnie lata,
znajdował się 50 kilometrów na zachód od Berlina. Tom umówił się z Markusem w
południe na parkingu przy zakładzie; z ulgą zauważył, że to Markus spóźnił się
ponad dwadzieścia minut, gdy on sam – kwadrans. Ale przegapił zjazd z
autostrady i musiał nadłożyć drogi; podejrzewał, że Markus miał ten sam
problem.
Na szczęście pogoda im dopisała – świeciło słońce na
bezchmurnym niebie, które kusiło swoim błękitem. Śnieg już stopniał – o ile w
ogóle tutaj był – i nawet nieco się ociepliło, co spodobało się Tomowi;
wreszcie nie skostniały mu palce z zimna. Zerknął na Markusa, który miał
wyjątkowo dobry nastrój i mówił więcej niż zazwyczaj. Tom mimo wszystko włożył
dłonie do kieszeni zimowej kurtki i podążył za Markusem, obserwując okolicę. Na
zachodzie i północy widoczny był gęsty las, na południu zaś Tom zauważył
wyłącznie pola, a nieco dalej domy, które z daleka wyglądały jak kolorowe
pudełka z prezentami.
Sam ośrodek był dużym budynkiem dwupiętrowym; na dwóch
piętrach w oknach zainstalowano kraty, a cały teren ogrodzono. Tom wzdrygnął
się na samą myśl, że miałby oglądać świat zza krat w oknach jak podopieczni
mieszkający w zakładzie. Był ciekaw, co myślał Dominic, gdy codziennie stawał
przy oknie, a kraty psuły mu widok na okolicę. Czy żałował wtedy? Myślał o Liv?
Jeśli tak – co o niej myślał? Różne rozwiązania podsuwał mu umysł, a po swoich
doświadczeniach z Billem, nie było to nic dobrego. A gdyby to Bill był w
sytuacji Liv i wymagał pomocy? Chociaż między nimi padły różne słowa, Tom
zrobiłby wszystko, by go uratować. Przecież zawsze będą braćmi. Miał nadzieję,
że Dominic myśli podobnie o swojej siostrze.
— Witajcie! — Wysoka blondynka zawołała, gdy przekroczyli
próg zakładu. Tom rozejrzał się oszołomiony po długim hallu i spojrzał na
kobietę, która zmierzała ku nim raźnym krokiem. Jasne włosy spływały jej falą
na ramiona, miała na sobie dopasowaną granatową sukienkę z długim rękawem i
okulary w czarnych oprawkach na nosie. Była wysoka, a kozaki na wysokim obcasie
podkreślały jej ładną figurę. — Markus i… Tom?
Obaj skinęli na potwierdzenie. Markus chrząknął i rzucił
jej wymowne spojrzenie.
— Odpowiedni strój do pracy, Hannah?
Roześmiała się dźwięcznie i Tom od razu pojął, że znają
się od dawna. Kobieta podała mu dłoń na powitanie.
— Lena dzwoniła, że się pojawicie. I powiedziała mi też,
że mam na ciebie uważać — dodała rozbawiona, a Markus w niewinnym geście uniósł
ręce do góry. — Chodźcie do mojego pokoju, porozmawiamy spokojnie.
Poprowadziła ich jasnym korytarzem do ostatniego pokoju
po prawej stronie. Weszła do środka i zajęła miejsce na wygodnym fotelu za
biurkiem, na blacie którego leżało trochę papierów, kilka długopisów, paczka
papierosów i stało kilka ramek ze zdjęciami. Tom z Markusem zajęli krzesła po
drugiej stronie. Rozpięli kurtki i Markus od razu przeszedł do sedna sprawy:
— Przyszliśmy w sprawie Dominica Biermanna.
— Był moim wychowankiem — odparła po chwili. Zmrużyła
oczy i Tom zauważył, że są w szarym kolorze. — Dlaczego o niego pytasz?
— Musimy go odnaleźć. Przyjaźnię się z jego siostrą, a on
— wskazał głową na Toma — jest jej chłopakiem. Liv ma białaczkę.
Patrzyła na nich bez słowa i w końcu westchnęła.
— Szukacie dawcy szpiku — domyśliła się. Markus
potwierdził, a Hannah skrzywiła się. — Nie mogę wam pomóc.
— Musisz nam pomóc — powiedział Markus, jakby nie słyszał
jej odpowiedzi. — Tylko on może uratować Liv, bo w przeciwnym razie może
umrzeć, rozumiesz? Przecież powiedziałaś Lenie, że gdzieś pracuje, odkąd stąd
wyszedł. Powiedz nam gdzie.
— Ale… — zająknęła się wyraźnie zdziwiona, że Markus
dowiedział się czegoś od Leny. Nie odrywał od niej wzroku, a Tom wiedział, że
siostra Markusa dość regularnie pytała o Dominica, a informacje przekazywała
bratu. — Było z nim sporo problemów na początku. Kradł, dostawał napadów szału
i pobił się z każdym chłopakiem, którego tylko poznał.
Jej twarz wykrzywił grymas na wspomnienie tego, co
musieli przeżyć z bratem Liv. Tom domyślał się, że Dominic nie stał się od razu
święty i nie był grzeczny; ale był ciekawy, jakim jest teraz człowiekiem.
— Zaufał mi, bo nie potrafiłam z niego zrezygnować —
wyznała z uśmiechem. — Chociaż niejednokrotnie brakowało mi cierpliwości do
niego. Dominic to uroczy dzieciak i ma dobre serce, choć na jakiś czas o tym
zapomniał. Dopiero gdy skończył siedemnaście lat, opowiedział mi o wszystkim,
co im się przytrafiło. Później zaczął się zmieniać, uspokoił się i skupił się
na nauce.
— To wszystko pięknie brzmi — odezwał się w końcu Tom.
Hannah zerknęła na niego z zainteresowaniem, a Markus syknął ostrzegawczo. —
Młody najpierw rozpieprzył Liv życie, a potem tutaj cierpiał i przeszedł
cudowną przemianę. No zajebiście! Liv od lat nie potrafi się uspokoić przez
niego. Nie byłoby nocy, podczas której nie krzyczy, bo śnią jej się koszmary,
albo płacze. Przez naszego biednego, uroczego Dominica, który powiedział, że
pragnie jej śmierci! Spełniło się kurwa, bo Liv leży w szpitalu!
Zacisnął zęby i pięści, milknąc. Nie wiedział, czemu tak
zareagował – przecież przyjechali tutaj, by zdobyć adres Dominica, a potem
porozmawiać z nim i przekonać, aby zdecydował się uratować Liv. Obaj tego
chcieli i robili to wszystko dla Liv, a Tom jak zwykle nie mógł się powstrzymać
i dał plamę.
Nie patrzył na Markusa, ale Hannah nagle uśmiechnęła się
do niego.
— Musisz zrozumieć prostą rzecz, Tom — powiedziała
całkiem spokojnie. W jej głosie nawet wyczuł wesołość. — Dominic, gdy tu
trafił, był tylko dzieckiem, któremu zawalił się cały świat. Jego rodzice
właśnie zmarli, siostra dopiero co wróciła do zdrowia… ty jesteś sporo starszy,
a sam na mnie wrzeszczysz.
Puściła mu oko i zrozumiał, że nie miała mu tego za złe.
Markus odetchnął z wyraźną ulgą, a Tom zmusił się do uśmiechu.
— Hannah, proszę cię… pomóż nam.
— Lena mówiła, że zrobisz wszystko, by mnie przekonać.
— Oczywiście, że tak — odparł. — Przecież już jesteś
przekonana. Odwdzięczę się.
Hannah roześmiała się głośno.
— Nie musisz zapraszać mnie na randkę.
— A jeśli chcę?
Tom popatrzył na nich oboje i wytrzeszczył oczy.
Chrząknął głośno, gdy zbyt długo na siebie patrzyli.
— Nie mogę powiedzieć wam, gdzie mieszka. Ale muszę wam
polecić jeden sklep komputerowy na Kreuzbergu, jest naprawdę znakomity —
powiedziała lekkim tonem i zapisała im na kartce adres miejsca pracy Dominica.
— Jesteś cudowna.
Spiorunowała go wzrokiem.
— Spróbuj tylko nie zadzwonić!
Tom drgnął, kiedy poczuł dłoń na ramieniu. Odwrócił się
zaskoczony i uniósł brwi wyżej na widok Simona Dunsta. Nie miał na sobie
białego fartucha, tylko czarną marynarkę zarzuconą na błękitną koszulę;
wyglądał tak zwyczajnie, że w pierwszej chwili Tom ledwo rozpoznał w nim
lekarza. Uśmiechnął się do niego na powitanie, ale mężczyzna nie spuszczał z
niego poważnego spojrzenia.
— Dobrze, że cię zastałem. Musimy porozmawiać.
— Coś z Liv? — zapytał od razu, przerażony wizją, że
mogło się coś stać podczas jego nieobecności.
— Chodźmy do gabinetu i porozmawiamy.
Tom skinął i posłusznie poszedł za lekarzem,
zastanawiając się w myślach, co się stało – nie otrzymał żadnych wyjaśnień,
więc jego obawa o zdrowie Liv znacząco wzrosła. Drżały mu dłonie ze stresu i im
bliżej było gabinetu, tym bardziej nieswojo czuł się Tom. Był pewien, że coś
stało się Liv, ale nie rozumiał, czemu musiał udać się aż do gabinetu lekarza,
by o tym usłyszeć. Ta zwłoka działała o wiele bardziej stresująco niż prawda
powiedziana od razu.
— Usiądź — polecił Simon, gdy weszli do środka. Zapalił
światło i usiadł w swoim fotelu, patrząc wyczekująco na zdenerwowanego Toma. —
Nie martw się, stan Liv nie pogorszył się od wczoraj.
Westchnął z ulgą, gdy to usłyszał, i posłał mu krzywy
uśmiech – czemu czekał z tym tak długo? Zajął jednak wyznaczone mu miejsce.
— Muszę jednak z tobą pomówić o dwóch sprawach — rzekł. —
Po pierwsze, co z bratem Liv?
— Byłem dzisiaj w poprawczaku, w którym mieszkał Dominic —
odpowiedział i szybko streścił wizytę w ośrodku. Gdyby nie Markus, jego urok
osobisty oraz znajomości, z pewnością nie odniósłby tam sukcesu. — Wiem, gdzie
pracuje. Mam nadzieję, że uda mi się jutro go odnaleźć.
Lekarz popatrzył na niego z zadowoleniem.
— To dobrze — pochwalił. — Liv jest po kolejnej dawce
chemii, więc im szybciej go odnajdziesz i przekonasz, tym lepiej dla nas
wszystkich.
Tom tylko skinął i nie odpowiadał; miał ochotę
powiedzieć, że przecież robi wszystko, by odnaleźć jej brata, ale byłoby mu
zapewne łatwiej, gdyby o całej sprawie dowiedział się na samym początku, a nie
dopiero teraz gdy nie może pozwolić sobie na żaden fałszywy ruch. Nie miał
jeszcze pojęcia, jak przekona nastolatka, by po kilku latach rozłąki z siostrą
postanowił znów jej uratować życie. Nie wiedział, jak się przygotować do tej
rozmowy, jakich argumentów użyć, czego w ogóle się spodziewać – czy Dominic
przypomina jego brata i nie chce mieć nic wspólnego z Liv, czy może boi się
spotkania z nią tak samo jak Liv?
— A druga sprawa? — odezwał się, gdy lekarz milczał zbyt
długo.
— Chodzi o Samuela Schmidta — powiedział powoli. Tom
wytrzeszczył oczy i na początku nie skojarzył nawet, kogo miał na myśli.
— Sama? — upewnił się. — Tego malucha, który nie
odstępuje Liv na krok?
— W rzeczy samej.
— Co się stało?
— Dwa dni temu rodzice przywieźli go z silnym zapaleniem
płuc.
— Zapalenie płuc? — powtórzył zdezorientowany. — Przecież
niedawno czuł się tak dobrze… pojechał do domu!
— Tak, ale… — zawiesił głos i popatrzył na niego z
ogromnym smutkiem. Tom przełknął ślinę, kręcąc głową. Znał to spojrzenie;
wiedział, co zaraz powie.
— Nie — powiedział, jakby mógł jeszcze coś zrobić.
Simon Dunst oparł brodę na rękach i nie spuszczał z niego
wzroku. Wymownie milczał, a Tom nie wierzył, że to wszystko dzieje się
naprawdę.
— Nie — szepnął.
— Bardzo mi przykro… — dodał. — Robiłem, co mogłem, by go
uratować. Ale jego stan… — pokręcił bezradnie głową i Tom pierwszy raz widział
go tak załamanego; był przekonany, że tego mężczyzny nic nie jest w stanie
złamać. Z pasją oddawał się leczeniu chorych, walczył o nich bardziej niż oni
sami, był silny i pewny siebie. Śmierć dziecka odebrała mu te siły. — Sam zmarł
w nocy.
— A Liv? Wie już?
— Nie. I nie może się dowiedzieć — powiedział ostro.
— Jak ja to przed nią ukryję? Co mam jej, do cholery,
mówić, gdy zacznie o niego pytać?!
— Kłam.
— Nie mogę. Nie teraz, nie po tym wszystkim — odparł
zmęczonym głosem. Nie mógł tego zrobić; dopiero sobie obiecali, że nigdy więcej
nie będą się okłamywać.
— Liv kompletnie się załamie, jeśli pozna prawdę —
wyjaśnił spokojniej lekarz. Patrzył na niego ze zrozumieniem, ale w oczach
błyszczała determinacja. Tom i tak nie miałby wyjścia. — Nie możemy na to pozwolić, rozumiesz? Musisz
ją okłamywać dla jej własnego dobra; Liv musi walczyć o siebie.
— Nigdy mi tego nie wybaczy — zaprotestował słabo.
— Ale może przeżyje, to chyba ważniejsze, nie sądzisz?
Ukrył twarz w dłoniach, by nie patrzeć na Simona Dunsta.
Nie myślał nawet, że to wszystko będzie takie trudne; jak ukryć prawdę o
śmierci małego przyjaciela Liv? Nie mógł być przecież w nieskończoność w domu;
jeszcze nie wyzdrowiał, a Tom już wiedział, że nigdy więcej go nie zobaczą. Jak
udawać szczęśliwego, gdy będzie skrywał taką tajemnicę? Co się stanie, kiedy Liv
w końcu się dowie prawdy?
Westchnął głośno, ale jednocześnie zgodził się na prośbę
lekarza. Będzie okłamywać Liv tak długo, jak tylko zdoła.
Tom wszedł do sali i zamknął za sobą drzwi. Paliły się
tylko dwie lampki nad łóżkiem Liv, więc panował półmrok, który Tom niemalże
błogosławił – podejrzewał, że był blady jak ściana po rozmowie z lekarzem, a
poza tym nadal trzęsły mu się nogi na myśl o tym, że musi okłamywać Liv.
Leżała na boku na łóżku, ręce podłożyła pod policzek,
nogi zgięła w kolanach i miała zamknięte oczy. Tom zawahał się przez chwilę,
ponieważ myślał, że śpi – nie odezwała się, gdy wszedł, i nie podniosła się.
Mimo to podszedł do łóżka i przyjrzał się jej, a Liv uchyliła jedną powiekę,
spojrzała na niego i znowu zamknęła. Była blada, miała popękane usta i lekko
drżała. Włosy założyła za uszy, kilka kosmyków opadło na jej policzek.
— Hej, moja mała.
— Cześć, przystojniaku — powiedziała cicho i uśmiechnęła
się. Nachylił się nad nią i pocałował ją w czoło.
— Jak się czujesz?
— Bywało lepiej — odparła. — Chemia… Pół dnia
wymiotowałam.
Tom skrzywił się, przysunął sobie krzesło i usiadł przy
Liv. Ujął jej dłoń, na której miała przyklejony plaster z wenflonem. Pogładził
delikatnie to miejsce, pocałował jej wnętrze i uśmiechnął się łagodnie, gdy Liv
splotła ich palce.
— Co mogę dla ciebie zrobić?
— Położysz się obok mnie?
Puścił jej dłoń, rozwiązał sznurówki i zrzucił buty,
zostawiając je pod krzesłem. Obszedł łóżko i położył się za Liv, obejmując ją
lewym ramieniem; wsunęła mu dłoń w jego i przylgnęła plecami do jego klatki
piersiowej. Prawą ręką odgarnął jej włosy i wtulił nos w zagłębienie szyi.
— Tęskniłem.
Liv zaśmiała się krótko.
— Byłeś wczoraj — przypomniała mu. — Co robiłeś przez
cały dzień? Opowiedz mi coś, Tom.
Nie miał pojęcia, co mógłby jej opowiedzieć. Pół dnia,
gdy ona odczuwała skutki kolejnej dawki chemii, on jechał na spotkanie z
Markusem, który pomógł mu zdobyć adres miejsca pracy młodszego brata Liv. Zastanawiał
się, jak przebiegnie to spotkanie, gdy w końcu go zdoła odnaleźć. Nie chciał
jednak nic o tym mówić Liv, ponieważ wiedział, że – mimo braku sił – w
najlepszym razie dostanie szału. Markus mu wspominał, że zabroniła szukać
Dominica, bo kierowana strachem nie wyobrażała sobie spotkania z bratem. Nie był
pewien, czy też uda mu się coś wskórać – przez te kilka lat mogło się wiele
zmienić.
Nie mógł też opowiedzieć jej o Samie, na myśl o którym
ściskało go w gardle. Nie wierzył, że ten pełny energii chłopiec już nigdy
więcej nie wbiegnie do sali Liv, nigdy nie wskoczy mu na plecy ani nigdy więcej
nie oszuka w szachy. Nie był przygotowany na to, co się wydarzyło – nie
spodziewał się, że Samowi mogło się cokolwiek stać, skoro czuł się tak dobrze i
wychodził do domu. Tom zacisnął mocno oczy i zęby, żeby pod żadnym pozorem nie
zdradzić się ze swoimi myślami. Cieszył się, że Liv leży plecami do niego i nie
może zobaczyć jego miny – nie potrafiłby ukryć rozpaczy.
— Rozmawiałem z Billem — powiedział w końcu. — Dzwonił do
mnie rano.
— Coś się stało?
— Jego dziewczyna, Sandra… — zawiesił na chwilę głos i
dopiero zastanowił się, czy powinien mówić jej o śmierci Sandry. Miał wrażenie,
że śmierć jest zbyt częstym tematem w ich rozmowach i jego rozmyślaniach. Liv
mówiła o niej przerwy, rano dowiedział się o wypadku Sandry, a dopiero co o
Samie. Zdawało mu się, że to koszmarny sen; jak to możliwe, że wokół niego
nagle zaczęli umierać ludzie? Objął mocniej Liv, jakby ciepło jego ciała mogło
ją ochronić przed wszystkim. — Bill mówił, że miała wczoraj wypadek i dzisiaj
rano zmarła. Nie udało im się jej uratować, a on był tak załamany, że zadzwonił
do mnie.
— Ojej… — odezwała się cicho. — To okropne, co mu się
przydarzyło. Nie znałam jej, ale przykro mi. Jak on to znosi?
— Jest kompletnie załamany. Gdy zadzwonił, płakał.
Poznałem po jego głosie, że coś się stało, ale na początku nie chciałem z nim
rozmawiać. Nasze drogi się rozeszły, po co udawać dobrych braci? Ale nie
mogłem, Liv… musiałem z nim porozmawiać i zaoferować mu pomoc. Nie potrafiłem
go zostawić.
— Może to coś zmieni między wami? — zasugerowała. — Może
jego tragedia ponownie was do siebie zbliży. Pomyśl o tym, Tom. Wiem, że ci go
brakuje, przecież to twój brat.
— Ty też tęsknisz za swoim, prawda? — zapytał. — Dlatego
tak dobrze mnie rozumiałaś. Wiedziałaś, co przeżywam, bo ty też sporo przeszłaś
z Dominicem.
— Masz rację… rozumiałam twój strach przed spotkaniem z
bratem, bo ja też boję się spotkania z Dominicem. My się nie pobijemy — dodała
żartobliwie — ale nie wiem, jak moglibyśmy na siebie zareagować.
— A chciałabyś się z nim spotkać?
Liv długo milczała.
— Boję się tego, do czego mogłoby znowu dojść. Ostatni
wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nigdy więcej nie chce mnie widzieć. Mimo
wszystko to jedyna żyjąca osoba z mojej rodziny… miałam się nim opiekować… —
Tom ścisnął jej dłoń i pocałował ją w kark, zanim Liv zdążyła się rozpłakać.
Przełknęła łzy, pociągnęła nosem i westchnęła głośno. — Markus miał rację.
— Z czym?
— Że powinnam ci powiedzieć o wszystkim — wyjaśniła. — To,
co wydarzyło się w moim życiu, nadal mnie boli i pewnie nigdy o tym nie
zapomnę. Czuję się jednak nieco lepiej, od kiedy o tym wiesz.
— I od kiedy wróciłem — uzupełnił.
— Wiem, że mnie nie zostawisz — szepnęła. — Markus
wiedział o tym od razu.
— Markus wiedział niektóre rzeczy znacznie wcześniej niż
my — stwierdził ze śmiechem. — Masz dobrego przyjaciela.
— I cudownego chłopaka.
— Tak? — podchwycił. Uniósł się na łokciu i zerknął na
nią; otworzyła oczy i przyglądała mu się, a po bladej twarzy błąkał się radosny
uśmiech. — Znam go? Przystojny?
Błysk w oczach Liv uradował go.
— Oj tak. Bardzo wysoki, szczupły… świetne ciało —
powiedziała cicho tonem, jakby zdradzała największą tajemnicę. Tom pokiwał z
uznaniem głową. — Nosi kilkudniowy zarost, co sprawia, że jest dla mnie
piekielnie seksowny. Taki wiesz… — dodała z mruknięciem.
— A co robi w życiu? Coś dobrego?
— Jest świetnym muzykiem. Podoba mi się to w nim; muzyka
wypływa z jego serca. To piękne, wiesz? Nie uważa się za dobrego człowieka i
obwinia za sytuacje, które zostały mu już dawno wybaczone. Ale kocham go nad
wszystko i jest dla mnie najlepszy — dokończyła z czułością w głosie, nie
spuszczając z niego wzroku. Miłość, którą dojrzał w jej oczach, poczuł również
w sercu; przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele i poczuł przyjemne
mrowienie w czubkach palców. Uśmiechnął się i pocałował Liv.
— Mam najlepszą dziewczynę na świecie — powiedział z
zachwytem. — Powinnaś ją poznać.
— Naprawdę?
— Tak — mruknął jej w ucho. Liv odwróciła się i znów
przylgnęła plecami do jego torsu. — Ma piękne niebieskie oczy i takie urocze
brązowe plamki na tęczówkach. Uwielbiam, gdy mnie dotyka; to trochę tak jakby
pieścił cię lekki wietrzyk. Czujesz delikatne muśnięcia na skórze i nie możesz
się nie uśmiechnąć.
— A za co ją kochasz?
Tom myślał przez dłuższy czas.
— Za to, jaka jest naprawdę. Za to, że się boi, że
pragnie i kocha, że ma nadzieję, próbuje walczyć, choć czasami rezygnuje, że
potrafi płakać, śmiać się i wysłać mnie do diabła. Za to, że jest tak wrażliwa,
niepewna siebie i czuła, a jednocześnie silna, niezależna i ironiczna. Kocham
ją za to, że pozwoliła mi być częścią swojego życia, i za to, że stała się moim
sercem — powiedział. Szumne słowa, godne romantyka, ale Tom wzruszył ramionami;
przecież tak myślał i tak czuł, czemu miałby udawać kogoś innego i odpowiedzieć
w inny sposób? Nachylił się i pocałował ją w kark, ale Liv nie zareagowała.
Oddychała spokojnie, więc domyślił się, że zasnęła. Rozbawiony uśmiech
wykrzywił jego wargi, gdy pytał cicho: — Jezu, kobieto, naprawdę zasnęłaś? Ja
cię kocham, a ty śpisz…
Postanowił jej nie budzić, jedynie przykrył dokładniej
kołdrą, objął ponownie ramieniem i wtulił nos w zagłębienie szyi. Zaciągnął się
jej zapachem, który tworzyła mieszanka ledwo wyczuwalnej woni znajomego bzu,
szpitalnej pościeli i potu. Jeszcze raz ją pocałował, po czym uniósł się lekko
i dłonią pogładził jej miękki policzek a później włosy. Przez tę niewinną
pieszczotę serce zaczęło bić mu szybciej i zamknął oczy, ale obraz, który
zobaczył chwilę przed, już na dobre wrył mu się w mózg. Zaczął drżeć i
przypomniał sobie to, co mówił Markus, gdy chciał go przygotować na takie
sytuacje. Z powodu leczenia chemią włosy Liv zaczynały wypadać; między palcami
zostało mu zbyt wiele włosów, by mógł je wyrwać przypadkiem. Dłoń zamarła mu w
powietrzu i bał się otworzyć oczy.
W końcu westchnął, przechylił się przez krawędź łóżka i
wrzucił włosy do stojącego obok plastikowego kosza; gdy zniknęły w jego
wnętrzu, miał wrażenie, że coś w nim
umarło. Jak Liv zareaguje, gdy straci wszystkie włosy? Przecież chciała go
przed tym uchronić; przez tym oczywistym widokiem śmierci. Pomyślał o małym
Samie i serce ścisnęło mu się z żalu; był tak młody, radosny i miał tyle marzeń.
Nie mógł uwierzyć, że już go nie było między nimi. Próbował nie myśleć, co
będzie, gdy Liv wreszcie się o tym dowie. A tego był pewny – Liv na pewno dowie
się prawdy, tylko nie wiedział kiedy.
Sądząc, że śpi głębokim snem, pozwolił sobie na cichy
szloch.
Chyba jeden z najsmutniejszych rozdziałów. Jestem.ciekawa jak pojdzie sprawa z Dominiciem. Latwo na pewno nie bedzie, ale może da sie przekonać? W koncu to jego siostra nooo! Liv musi zyc i ma dla kogo! :)
OdpowiedzUsuńCzekam na nowosc :)
cukiierkoowaa
Dominic to niezłe ziółko, ale Liv trochę też, a serce ma dobre, więc może... ;) wszystko przed nami!
UsuńŚciskam :*
Ojej, zniosłam to gorzej niż sądziłam... Nigdy ci nie wybaczę, że zabrałaś nam Sama :( generalnie odcinek był tak smutny i przytłaczający, że wycisnął ze mnie łzy choć myślałam, że już się ostatnio skończyły... (: Boję się momentu, gdy Liv dowie się, że ten mały promyczek zgasł na dobre i czekam też na jej spotkanie z bratem. Mam nadzieję, że relacja pomiędzy Liv a Tomem, którą dopiero co odbudowują, tak okrutnie nie ucierpi pomimo ogromu bólu, jakiego Liv dozna poznając prawdę o małym przyjacielu. Oby Tom zdołał zapewnić ją o tym, że skłamał tylko i wyłącznie dla jej dobra. Ochhhh dziewczyno, coś ty mi poczyniła na noc? Buziaki :*
OdpowiedzUsuńTrochę też mi smutno, że Sam zmarł... ale planowałam to od początku, więc musiałam to zrobić :) Liv się dowie, niestety, nawet wiesz jak ^^ ale do tego czasu jeszcze trochę.
UsuńŚciskam <3
Hyvää ilta! - że tak sobie pozowlę przywitać Cię po fińsku ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam się bez bicia, że to właśnie język fiński przywiódł mnie na stronę z twoim opowiadaniem. W wywiadzie z Tobą na osobistościach FFTH wyczytałam, że studiujesz filologię fińską, czego ci ogromnie zazdruszczuję, bo to cuuudny język, a krajobrazy tego kraju jeszcze cudniejsze. Tak ta informacja mną wstrząsnęła i zaintrygowała, że zawitałam tutaj. Jak widać suomi łączy ludzi :) Przywiało mnie tutaj, z czego ogromnie się cieszę. Od kilku dni czytam twoje opowiadanie i dzisiaj dobrnęłam do aktualnego odcinka. W sumie słowo 'dobrnęłam' nie jest na miejscu, bo dzięki lekkości, jaką operujesz słowem, to było jak – teraz popełnię najlepsze porównanie ever – jazda na sankach z wysokiej górki. Czytanie odcinka trwało tak sprawnie i szybko, i sprawiało taką frajdę, że kiedy dotarło się do końca, chciało się jeszcze raz i jeszcze raz ;)
A tak już całkiem poważnie: świetna, oryginalna fabuła. Jest tak jak w prawdziwym świecie – każdy bohater przeżywa jakąś rozterkę; boryka się z jakimś problemem. Podoba mi się ak odidealizowałaś chłopaków i pokazałaś jak sława odmienia człowieka. Liv od samego początku przypadła mi do gustu. Twardo stąpa po ziemi. Mimo choroby i wielu przeciwności świetnie sobie radzi. Jest postacią z krwi i kości. Czytając o niej nie rzyga się tęczą - jeśli wiesz o co mi chodzi.
A Tom?
Cierpiący Tom to jest to, co tygryski lubią najbardziej, wrr ;) Więc tutaj kolejny duży plus.
Na co ja osobiście zwracam uwagę - opisy. A tobie one wygodzą, oj wychodzą, że hohoho!
Udobruchałaś mnie już na początku prologu, pisząc o listopadowej aurze. Po prostu mistrzowsko wprowadziłaś nastrój. Miałam wszystko dosłownie przed oczyma a moja rozanielona mina wyglądała mnie więcje tak ------> O_____________O
Jednego ci nie wybaczę. Jak mogłaś uśmiercić mojego ulubieńca – Sama? Nie zliczę ile to razy uśmiechałam się czytając rozmówy między nim a Liv lub Tomem. Ale rozumiem – taka była kolej opowiadania.
Tak jak pisały poprzedniczki powyżej – odcinek z gatunków tych ciężkich i przygnębiających.
Kiitos, Frigid, za to opowiadanie!
Jesteś wielka!
Chylę czoło i życzę weny!
PS Niedawno w TV, bodajże w zeszłą niedzielę, leciało „Nad życie”, które – o ile dobrze pamiętam – zainspirowało Cię po części do napisanie BD. Obejrzałam. Wzruszający film. Od tamtego czasu też czytając o Liv, widzę aktorkę grającą głowną rolę. Dla mnie Liv to już pewnie do końca będzie Olga Bołądź. Choć byś nie wiem jakie opisy stworzyła, nic z tego. Ale to nie twoja wina - ten typ tak ma :)
*choćbyś (popełnić taki błąd ortograficzny przed polonistką, to jakby strzelić sobie w stopę :P)
OdpowiedzUsuńHei, hei!
UsuńZacznę od tyłu: to ciekawe, bo nigdy nie pomyślałam, że Olga Bołądź może komuś przypominać Liv, ale uznam to za komplement :) swoją drogą - bardzo ją lubię.
Ojej, wczoraj miałam jakiś udany wieczór, ponieważ kiedy ty pisałaś mi ten śliczny komentarz, ja byłam na świetnym koncercie. Ciekawy zbieg okoliczności :) w każdym razie - baaardzo mi miło, że wywiad ze mną tak Cię zachęcił do poznania BD i po części mnie (a nie zniechęcił, czego bym się spodziewała^^), a tym bardziej że dobrnęłaś do najnowszego rozdziału! Podziwiam, że nie zrezygnowałaś chociażby po ilości rozdziałów :) to jednak sporo, więc sprawiłaś mi naprawdę ogromną radość.
Nie wiem, czy powiem tutaj coś sensownego, ale bardzo Ci dziękuję za każde napisane słowo, za Twoją opinię i poświęcony czas akurat BD. Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tutaj do końca, i oczywiście mam nadzieję, że się nie rozczarujesz :)
Dziękuję, biorę się za 33 w takim razie.
Ściskam! :)
PS Spokojnie, jestem dość normalną polonistką i nie krzywdzę ludzi za błędy :)
Cała przyjemność po mojej stronie :)
UsuńTy świetnie bawiłaś się na koncercie, a ja świetnie spędziłam czas czytając ostatnie odcinki BD :)
PS Też lubię Olgę Bołądź :)
Duuużo weny życzę i z niecierpliwością czekan na 33 odcinek!
Oj, nie słódź mi tyle, bo się przyzwyczaję! Musicie być bardziej krytyczne.
UsuńDziękuję! :)
Uwielbiam tą historię.
OdpowiedzUsuńOjej... dziękuję. :)
Usuń