Zrozumienie,
że coś uległo zasadniczej różnicy, zajęło jej krótką chwilę;
ta świadomość przyszła niespodziewanie i pojawiła się nie
wiadomo skąd, tak jak elementy pewnej układanki, które nagle
wskakują na swoje miejsca. Cisza panująca w pomieszczeniu była
inna, łóżko wydawało się węższe, a poduszka mniej wygodna.
Tknięta złowrogim przeczuciem, przesunęła delikatnie ręce na
boki i prawie zachłysnęła się powietrzem, kiedy dłońmi dotknęła
plastikowego oparcia. Wzięła głęboki oddech i uchyliła na moment
powieki, a to, co zobaczyła, przeraziło ją na tyle, że z powrotem
zamknęła oczy. Z piersi wyrwał się gwałtowny szloch. Przekręciła
się na bok i podciągając kolana pod brodę, skuliła się pod
kołdrą, nie otwierając ponownie oczu. Łzy mimo wszystko wypływały
spod powiek, nierównym torem tocząc się po policzkach i nosie, aż
skapywały w poduszkę i wsiąkały w szorstki materiał. Liv nie
czuła niczego poza przerażeniem – nie wiedziała, dlaczego
wszystkie sny się w końcu ziściły, ale nawet nie miała na tyle
odwagi, aby zapytać z jakiego powodu zesłano na nią tę karę i
kolejny raz musi przez to przechodzić. W okamgnieniu zrozumiała, że
tym razem nie wygra; że oto nadchodzi ostateczny koniec. Koniec
życia, istnienia i koszmarów... Próbowała zapanować nad płaczem
i starała się uśmiechnąć do siebie. W końcu o tym marzyła –
o zakończeniu sennych koszmarów oraz dręczących wspomnień.
Dlaczego więc się bała?
Otworzyła
oczy. Starła ostatnie ślady łez i uniosła się na łokciach,
rozglądając po znajomej sali; spędzone w niej tygodnie nabrały
nowego wymiaru, stały się niemalże wstępem do ostatecznego końca
jej życia. Księżyc w pełni zaglądał przez wysokie okna,
rzucając upiorne cienie. Liv rozróżniła w ciemności dwa jasne,
plastikowe krzesła, które stały nieopodal wąskiego łóżka.
Oczami wyobraźni zobaczyła małą, metalową szafeczkę, lustro
przytwierdzone do ściany, a obok obraz w podłużnej ramie. Dużo
przestrzeni, o wiele za dużo. Liv czuła, jak samotność ze strachem
kryją się w zakamarkach, kumulują na wolności i naciskają na
nią, pozbawiając ją sił.
Kolejny
raz poczuła się nieswojo; nagle pojęła, że nie jest już sama.
Przełknęła głośno ślinę i podniósłszy wzrok, zauważyła
dwie postaci, siedzące na plastikowych krzesłach. Wzdrygnęła się,
zasłaniając usta dłońmi, aby nie krzyknąć. Liv patrzyła na
swoich rodziców; mimo panującej ciemności widziała ich aż nadto
wyraźnie, sylwetki pary jaśniały w ciemności, jak rozświetlone
silnym reflektorem; wrażenie to nie było upiorne – Liv odczuła
nieznośną tęsknotę. Wszystkie wspomnienia ożyły, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, głosy rodziców rozległy
się w jej umyśle, a Liv nie potrafiła zapanować nad silnymi
emocjami, w efekcie czego słone łzy popłynęły po policzkach, a
szloch dławił ją w gardle.
Mężczyzna
zajmował krzesło stojące bliżej szpitalnego łóżka. Ubrany w
dżinsy i obcisły golf, siedział, wyciągnąwszy wyprostowane nogi
przed siebie. Wyglądał na spokojnego, choć lekko zadumanego, i Liv,
chociaż pełna obaw, zmusiła się do lekkiego uśmiechu. Ojciec Liv
był dosyć wysokim oraz przystojnym mężczyzną w średnim wieku,
przydługie ciemne włosy opadały mu na wysokie czoło, a czarne
oczy spoglądały z poważnej twarzy, pooranej delikatną siecią
zmarszczek. Ramieniem obejmował młodszą od siebie kobietę, która
unikała spojrzenia Liv, ale dziewczyna pamiętała niebieski odcień
tęczówek matki, łudząco podobnych do jej własnych. Również
wysoka, ale o szczupłej posturze, ubrana w skromną sukienkę z
długim rękawem, tkwiła przy ojcu, ściskając jego dłoń. Blada pociągła twarz, wąskie usta, nieco przydługi nos i burza
brązowych loków; Liv doszła do wniosku, że matka w ogóle się
nie zmieniła od tamtego dnia, kiedy rozpoczął się prawdziwy
koszmar – pobyt w szpitalu i walka z białaczką były dla Liv
niczym w porównaniu ze śmiercią rodziców oraz następstwami tego
przerażającego wypadku.
—
Tato. —
Cichy szept wydobył się spomiędzy spękanych warg. Liv
odchrząknęła i wyciągnęła rękę. —
Tato...
Brakowało
jej słów; chciała zapewnić ojca o swojej miłości, tęsknocie,
żalu oraz poczuciu winy. Tak wiele pragnęła mu powiedzieć, że
ostatecznie nie mogła wydobyć z siebie głosu, a jedynie łkanie
przerywało upiorną ciszę. Ojciec również nie powiedział słowa ani nie zareagował w jakikolwiek sposób na jej gest. Patrzył na
nią jedynie, a w jego silnym spojrzeniu odbijało się wszystko, a
nawet więcej niż mogłyby zawrzeć słowa. Liv kręciła głową, a
każda upływająca sekunda sprawiała jej jeszcze więcej bólu. Nie
potrafiła oderwać wzroku od oczu ojca, w których odbijała się
olbrzymia pretensja. Nie zauważyła ani odrobiny współczucia, czy
jakiegokolwiek ciepła charakterystycznego dla spojrzeń rodziców –
jedynie nieme oskarżenia. Skuliła się na łóżku niczym zranione
zwierzę i zamknęła powieki, chcąc uciec od wzroku ojca, a w tej
samej chwili poczuła kolejną zmianę.
Uspokoiła
się i dopiero wtedy była gotowa na przyjęcie kolejnego koszmaru.
—
Liv. —
Usłyszała znajomy głos, nieco zapomniany, ale wciąż budzący
wspomnienia. Proste słowo przesiąknięte na wskroś nienawiścią,
która uderzyła w nią jak sztylet wbity w serce, pozbawiając na
kilka sekund tchu. —
Siostro.
Rodzice
zniknęli, a ich miejsce zajął brat Liv. Wytężyła wzrok, a jego
postać nagle stała się wyraźniejsza – szczupła, pociągła
twarz wynurzyła się z mroku, niebieskie oczy rozbłysły pogardą,
wąskie usta wykrzywiły się w nieprzyjemnym uśmiechu. Ten wysoki,
szczupły nastolatek nadal wzbudzał silne emocje; Liv zadrżała pod
wpływem jego spojrzenia. Zbliżał się, stawiając powolne, prawie
leniwe kroki, a serce Liv biło coraz szybszym rytmem. Chciała
obronić się przed własnym bratem, ale nie miała żadnej drogi
ucieczki.
—
Dominic – szepnęła, drżący
głos zdradzał strach. —
Dlaczego?
Roześmiał
się, ale Liv nie wychwyciła nawet odrobiny radości.
—
Nie udawaj, że nie wiesz —
odpowiedział. Usiadł na łóżku; Liv odsunęła się, ale i tak
czuła się osaczona przez Dominica. Widząc przerażenie, którego
nie potrafiła przed nim ukryć, uśmiechnął się paskudnie. —
Nienawidzę cię, siostrzyczko. Chcę, żebyś miała tego
świadomość.
—
Wiem, Dominic —
powiedziała cicho ze zrezygnowaniem. Unikała spojrzenia w oczy
brata; unikała bolesnej prawdy. Atmosfera wyraźnie zgęstniała, a
niedopowiedziane oskarżenia zawisły między nimi w powietrzu. —
Zdaję sobie sprawę, że wszystko, co się wydarzyło, jest moją
winą. Wiem również, że nigdy mi nie wybaczysz, że cię
zostawiłam, a nasi rodzice...
—
Milcz! —
syknął niespodziewanie. —
Nie masz prawa wspominać o naszych rodzicach, rozumiesz? Po tym
wszystkim, co nam zrobiłaś... —
Liv przełknąwszy głośno ślinę, zamilkła. Wiedziała, że
sprawia ból bratu, ale myśl o rodzicach raniła również ją. Nie
potrafiła jednak zdobyć się na sprzeciw. Skuliwszy się, objęła
się mocno ramionami. Dominic nagle wstał i, nachyliwszy się nad
nią, posłał jej prawie szczery uśmiech. —
Umierasz, Liv. Tym razem naprawdę, czujesz to, prawda?
Skinęła
głową. Nie potrzebowała słów brata, aby domyślić się, że
więcej już nie wygra z chorobą; czuła się samotna i bezradna,
nie miała sił do walki o swoje życie. Przegrała je kilka lat
temu; wszystko skończyło się z dniem śmierci ich rodziców. Czas
nie stanął w miejscu, pędził dalej zawrotnym tempie, a Liv
została bezsilnym obserwatorem własnego życia. Zagubiona w
przeszłości, nie potrafiła dorównać kroku teraźniejszości;
żyła powracającymi wspomnieniami, bolesnymi słowami, które
wwiercały się w czaszkę, oskarżeniami, żalem...
—
Żałuję, że uratowałem ci
życie —
oznajmił. —
Nie sądzisz, że człowiek uczy się na błędach? Nigdy więcej nie
popełnię tego samego błędu; nie proś mnie więcej o pomoc. Nie zostanę
dawcą dla ciebie; nie oddam ci siebie, aby ratować twój marny
żywot. —
Nagle złagodniał. Dłonią dotknął policzka Liv; gest mało miał
wspólnego z pieszczotą. —
Z przyjemnością będę obserwować, jak umierasz. Nienawidzę cię,
Liv, nienawidzę.
—
Nie!
Liv poderwała się z krzykiem. Zamrugała
kilkakrotnie powiekami, przyzwyczajając je do panującej ciemności,
która w porównaniu do ciemności szpitalnej sali, wydawała się
aksamitnie miękka i niestraszna. Potem zaczęła przekonywać
usilnie samą siebie, że znajduje się w swoim małym mieszkaniu,
które w niczym nie przypominało szpitala. Starała się oswoić z
koszmarem i zepchnąć gdzieś na sam skraj świadomości; musiała
uwierzyć, że choroba mogła pojawić się wyłącznie we śnie.
Jednakże żywe wspomnienie Dominica sprawiało, że wszystko, co
stanowiło jej ostoję, chwiało się niebezpiecznie w posadach.
Podkurczyła nogi, oparłszy się ponownie o wilgotną poduszkę,
dłonią przetarła spocone czoło i odrzuciła mokre kosmyki
brązowych włosów. Serce tłukło się boleśnie w piersi, a
gwałtowne dreszcze wstrząsały jej ciałem. W końcu rozpłakała
się, szlochając głośno i rozdzierająco, skuliła się na
materacu, obejmując wpół ramionami.
Po pewnym czasie łzy przestały płynąć;
Liv leżała bez ruchu, utkwiwszy wzrok w oknie wychodzącym na
północną stronę mieszkania. Niebo było zachmurzone, przez grubą
zasłonę z ciężkich chmur nie przebijały się żadne migoczące
gwiazdy, ale Liv oczami wyobraźni potrafiła zobaczyć ostre szczyty
pobliskich drzew. Powoli w pamięci wyławiała kolejne szczegóły
codziennego widoku zza okna. Czynność ta skupiała jej myśli na
czymś zupełnie błahym, ale jednocześnie coraz słabiej odczuwała
strach. Westchnęła cicho; próby zapomnienia o chorobie spełzły
na niczym. Każdego dnia bała się nawrotu nowotworu i chociaż
wyniki badań zawsze były prawidłowe, Liv czuła, że to jedynie
cisza przed burzą; koszmar, w którym pojawił się Dominic, utwierdził ją w przekonaniu, że białaczka powróci. Tylko tym
razem jej nie pokona; była pewna, iż braknie jej potrzebnych do
tego zadania sił – Liv była sama; rodzice nie mogli jej pomóc,
nie odważyłaby się szukać Dominica. Obawiała się śmierci i
tego, co nastąpi po niej; bała się własnej samotności.
Nie wiedziała, co skłoniło ją do
wyciągnięcia komórki i wybrania numeru Toma. Po prostu poprawiła
zgniecioną poduszkę, podciągnęła kołdrę i położyła się
wygodnie na plecach, wbijając wzrok w ciemny sufit. Liczyła w
myślach sygnały połączenia, aż po piątym usłyszała trzask i
ziewnięcie Toma.
— Czego,
do diabła, chcesz?
Głos Toma zabrzmiał na tyle oschle i
nieprzyjemnie, że w ciągu chwili powrócił do niej obraz Dominica
oraz wszystkie słowa, jakie usłyszała od niego we śnie. Czuła,
jak brakowało jej tchu, a zaraz potem z gardła wyrwał się
gwałtowny szloch, którego nie potrafiła powstrzymać.
— Przepraszam,
Tom...
— Liv? —
zapytał zupełnie innym tonem; tym razem z troską i lekkim, ale
wyczuwalnym zawstydzeniem. —
Nie spojrzałem na wyświetlacz. Myślałem, że to któryś z
chłopaków... Co się stało, Liv? Dlaczego płaczesz?
— Dręczy
mnie pewien koszmar —
powiedziała powoli, cedząc ostrożnie słowa i wciąż pociągając
nosem. Dłonią starła łzy i odetchnęła. —
Nie zastanowiłam się... Po prostu chciałam z tobą porozmawiać,
Tom. Potrzebuję tego —
dokończyła szeptem.
— W
porządku —
odpowiedział. Usłyszała w słuchawce jakiś szelest i trzask,
domyśliła się więc, że Tom również się podniósł i zaświecił
lampkę. — A może
chcesz, żebym do ciebie przyjechał? Albo przyjechał po ciebie?
Powiedz tylko słowo, a w ciągu kwadransa pojawię się u ciebie,
Liv.
Słowo...
Zacisnąwszy powieki, zagryzła
wargi aż do krwi i stłumiła zdradziecki szloch. Koszmary, w
których pojawiali się rodzice oraz Dominic, doszczętnie pozbawiały
ją sił, pewnej ochrony i burzyły wszystkie mury, sprawiając, że
stawała się niezwykle bezbronna. Nie potrafiła zdobyć się na
żaden prosty gest, chociażby zwykły szept; milczała jedynie,
przełykając gorzkie łzy. Wiedziała, że Tom był gotów
przyjechać do niej w środku nocy i uspokajać ją tak długo, jak
tylko tego potrzebowała. Pragnęła jego obecności, uścisku ramion
oraz kojącego głosu; potrzebowała tego wszystkiego - czułych
gestów i słów, cichych obietnic i zbawiennych zapewnień, a także
świadomości, że jest ktoś, kto zawsze będzie przy
niej; kogoś na tyle bliskiego,
komu mogłaby opowiedzieć o wszystkich, bez końca dręczących ją
sennych koszmarach.
—
Nie,
Tom, zostań w domu —
powiedziała w końcu na przekór sobie. Nie potrafiła zdobyć się
na tę prośbę i nie mogła opowiedzieć mu o przeszłości. —
Możemy trochę porozmawiać?
—
Dobrze
—
zgodził się, ale niechętnie. Westchnął cicho. —
Opowiesz mi o snach?
—
Nie!
—
zaprotestowała gwałtownie, a w głosie rozbrzmiał strach. —
Nie potrafię, jeszcze nie teraz. Proszę, zrozum mnie, Tom —
dodała łagodzącym tonem. —
Chcę cię przeprosić. Zachowywałam się opryskliwie, kiedy byłeś
u mnie w barze, i nie umiałam cię wysłuchać. Nie gniewaj się na
mnie, Tom.
—
Przestań
—
odparł ostro. —
Nie chcę, żebyś udawała kogoś, kim nie jesteś. Gdybym
potrzebował słodkich słów współczucia, ponieważ zostałem
muzykiem, dałbym swój numer telefonu jakiejś fance. —
Liv uśmiechnęła się pod nosem, słysząc cichy śmiech Toma w
słuchawce. —
Potrzebuję szczerości i czegoś prawdziwego; czegoś, co
diametralnie różni się od tego bagna, w którym tkwię od
miesięcy. Potrzebuję ciebie, Liv.
—
Jak
radzisz sobie z problemami?
Tom zaśmiał się gorzko i
nieprzyjemnie.
— Jeszcze
nie odkryłaś mojego rozwiązania problemów? —
zapytał kpiąco. Liv milczała, nie przerywała. —
Po każdej kłótni z bratem, każdym niepowodzeniu, rozczarowaniu... zawsze,
gdy działo się coś strasznego, jeździłem po mieście, aż w
końcu trafiałem do knajpy, gdzie zazwyczaj upijałem się i
podrywałem dziewczyny. A potem... —
Zawiesił głos, ale Liv od razu pojęła, co miał na myśli.
Poznali się w zupełnie taki sam sposób. —
Po przebudzeniu czułem się jak ostatni dupek. Pieprzyłem się z
tymi laskami i przez jakiś czas, gdy alkohol i pożądanie krążyły
w żyłach, czułem się naprawdę dobrze; stwarzałem złudne
pozory, że nie jestem sam, a świat wokół mnie jest dobry.
— A jak
jest teraz?
— Teraz? —
powtórzył. Zastanawiał się przez jakiś czas, a Liv niecierpliwie
oczekiwała odpowiedzi. W głębi serca nie chciała usłyszeć, że
ich znajomość sprowadza się do samego seksu. —
Teraz spotykam się z tobą. Staram się rozmawiać o wszystkim, co
mnie dręczy, nie stłamsić tego, ponieważ zawsze wraca. Czasami
się kochamy —
powiedział lekko, a Liv wyobraziła sobie jak uśmiecha się
szelmowsko. — Z
każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że nie jestem już
zdany wyłącznie na siebie.
— Miałeś
rację, Tom —
stwierdziła nagle, wracając do poprzedniej wymiany zdań. Uważała,
że powinna być szczera z Tomem; zasługiwał na to. —
Jestem samotna i bardzo się boję —
wyjaśniła krótko, zniżając głos do szeptu. Czuła się trochę
niezręcznie, jakby zdradzała najskrytszą tajemnicę.
— Zauważyłem
to już jakiś czas temu —
odparł, ale w jego głosie nie wyczuła nawet śladu triumfu. —
Nie wiedziałem jednak, jak mogę ci pomóc, i nadal nie wiem —
przyznał szczerze, a to proste wyznanie sprawiło, że Liv poczuła
silniejszą więź z Tomem. —
Jestem więc jedynym facetem w twoim życiu?
— Nie —
zaprzeczyła łagodnie. —
Nie jestem sama, Tom, ale samotna. Czuję, że coś odgradza mnie od
innych ludzi, nie pozwala mi być taką, jaką powinnam być; jaką
byłam kiedyś. Chcę zbliżyć się do kogoś, ale zawsze pozostaje
pewna niewidzialna bariera, której nie potrafię przełamać —
wyznała szczerze; z każdym wypowiadanym słowem czuła jak
zmniejsza się ciężar na jej sercu. —
Mam trzech wspaniałych przyjaciół, z którymi mogę rozmawiać na
wszystkie tematy i często spędzamy ze sobą czas —
mówiąc to, myślała o Samie, Markusie oraz Simonie; każdy z nich
miał indywidualny wpływ na kształtowanie jej życia i osobowości.
Spotykała ich na różnych etapach swojego życia, nierzadko będąc
na życiowym zakręcie.
— I masz
mnie — dodał
cicho. Liv zastanawiała się chwilę nad tym, ale ostatecznie
skinęła głową; Tom był obecny w jej życiu, chociaż nie
potrafiła być na tyle szczera, aby opowiedzieć mu o przeszłości,
nie chciała tego robić, ponieważ bała się, że mogłaby go
stracić; uważała, że zasługuje wyłącznie na potępienie. —
Jestem z tobą, Liv.
— I mam
ciebie —
potwierdziła krótko.
Minęło południe, kiedy Tom zaparkował
samochód na podjeździe w Loitsche. Nie wysiadł od razu, jedynie
przez dłuższą chwilę wpatrywał się bez wyrazu w okna domu
rodzinnego; wysoki, ale średniej wielkości kwadratowy budynek, w
którym spędził dzieciństwo stracił nieco na znaczeniu. Ściany
pomalowano na żółto, w brązowych dachówkach odbijały się słabe
promienie listopadowego słońca, wąska ścieżka z brunatnej kostki
brukowej prowadziła od prostej furtki z zawieszoną zieloną
skrzynką na listy prosto do dębowych drzwi, z pobliskich klonów
opadły już wszystkie liście, tworząc czerwonozłotą stertę pod
płotem. Z obu stron trawnik został uprzątnięty, a czarna ziemia
przedzierała się pomiędzy nielicznymi źdźbłami trawy. Słońce
schowało się za szarymi chmurami, kiedy Tom wysiadł z samochodu.
Odetchnąwszy chłodnym powietrzem, ruszył wolnym krokiem w stronę
domu.
— Tom, mój
synku.
Uśmiechnął się lekko, słysząc to
czułe powitanie ze strony matki. Wszedł do środka i pozwolił się
przytulić Simone, sam też otoczył ramionami ciało kobiety,
wdychając znajomy zapach goździków. Przymknął na chwilę oczy,
pozwalając powrócić wspomnieniom niespokojnego dzieciństwa,
burzliwego dorastania i zgubnych marzeń o sławie; chciał znów
poczuć się jak mały chłopiec; nieosamotniony i beztroski. W końcu
odsunął się od niej i popatrzył w brązowe tęczówki matki.
— Zmizerniałeś
— stwierdziła
poważnym tonem, mierząc go uważnym spojrzeniem, kiedy ściągnął
kurtkę. Simone odgarnęła z czoła blond włosy i wzięła się pod
boki. Uśmiechnął się z rozbawieniem pod nosem, zauważywszy, że
matka zmarszczyła czoło. Bezbłędnie odgadł, iż Simone
przygotowywała się do długiego wykładu na temat jego życia. —
Jesteś stanowczo za chudy, synu. Dlaczego nie dbasz o siebie?
Tom westchnął głośno, udając
konsternację. Matka prychnęła, nie ukrywając oburzenia, co
wywołało kolejny uśmiech na twarzy Toma.
— Dbam o
siebie — odparł
przekornie. Ściągnął buty i przeszedł przez podłużny, ciemny
korytarz, kierując się instynktownie do kuchni; matka miała na
sobie swój fartuch w kwiatki, więc nabrał pewności, że coś
gotuje. — Co
słychać, mamo? Chyba nie chciałaś mi tylko powiedzieć, że
jestem szczupły?
Tom zamarł nagle wpół kroku,
zachłystując się powietrzem. Obraz kuchni zawirował mu przed
oczami, więc oparł się ramieniem o framugę drzwi, czując
niespodziewanie zimny pot na plecach. Zamrugał szybko powiekami,
mając nadzieję, że wyłącznie się przewidział, ale mimo
wszystko postać Billa nie chciała zniknąć. Bliźniak siedział na
krześle za jasnym stołem, obracając w dłoniach czerwony kubek.
Kosmyki czarnych włosów opadały mu na czoło, brązowe tęczówki
śledziły go z uporem, a bladą twarz wykrzywiał nieprzyjemny
uśmiech. Tom chciał odwrócić się i wyjść z domu, ponieważ
zupełnie nie czuł się gotowy na starcie z bratem, jednakże
szczupłe dłonie matki pchnęły go do przodu lekko, ale stanowczo.
Przełknąwszy głośno ślinę, opadł na najbliższe krzesło i
zacisnąwszy pięści, unikał miażdżącego spojrzenia Billa.
— Musimy
porozmawiać, chłopcy —
powiedziała Simone.
Matka zatrzymała się w bezpiecznej
odległości po przeciwległej stronie, stojąc obok brązowych
szafek kuchennych. Oparła się o gładki blat, krzyżując ramiona
na piersiach. Tom podniósł wzrok i rozejrzał się po kwadratowym
pomieszczeniu urządzonym w dość tradycyjny sposób; podłużne
chochle wisiały na metalowym haku, długa półka z jasnego drzewa
zapełniona była małymi słoiczkami i flakonikami z różnymi
przyprawami, jedna ściana pokryta motywami kuchennymi, a reszta
pomalowana na bladobrązowy kolor, duże okno wychodziło na
podwórze i ukochany, malutki ogródek matki. W końcu na krótką
chwilę zawiesił spojrzenie na uśmiechniętym Billu, który
wyglądał niczym zadowolony kocur. W mgnieniu oka pojął, że brat
zdążył naskarżyć matce, udoskonalając całą historię według
własnych potrzeb, a Toma czekało wyłącznie potępienie ze strony
Simone; wiedział, że nie jest na to gotowy, i szukał drogi
ucieczki. Nie mógł zmierzyć się z bratem w obecności matki; nie
potrafił tego zrobić w tym miejscu, przesiąkniętym na wskroś
emocjami i wspomnieniami, potrzebował neutralnego gruntu, a przede
wszystkim – ratunku z tej beznadziejnej sytuacji.
— Bill
opowiedział mi, że obraziłeś jego dziewczynę i go
pobiłeś! —
Simone krzyknęła, przerywając ciszę. Głos matki rozbrzmiewał
echem, a słowa wzmagały uczucie wściekłości skierowanej ku
bliźniakowi. — W
dodatku wdajesz się w bójki ze swoimi przyjaciółmi... Co się z
tobą dzieje, Tom? —
zapytała, nie potrafiąc ukryć rozczarowania.
Tom skulił się w sobie, zaciskając
mocniej pięści pod stołem. Oskarżenie matki bolało go niczym
dotyk żywego ognia, na krótką chwilę zabrakło mu tchu, ale
słusznie przewidywał, że to dopiero wstęp do jego katorgi. Zagryzł
mocno wargi, tłumiąc cisnące się przekleństwa.
— Tom,
odezwij się. Powiedz cokolwiek, wytłumacz mi to!
— Czy twój
kochany synek powiedział ci, dlaczego wpadłem w szał? —
spytał, rzucając pogardliwe spojrzenie na Billa. Ten jedynie wydął
wargi, okazując swoje zniesmaczenie. —
Co, nie powiedział? W takim razie ja to zrobię za niego —
odparł, odpowiadając na swoje pytanie. Przeniósł wzrok na matkę,
która wyglądała na zaskoczoną i zdenerwowaną. —
Mój wspaniały brat po raz kolejny wykazał się współczuciem
wobec innych ludzi, tym razem wobec Sophie, nad którą znęca się
Georg. Przyjechałem do Billa, pobity przez naszego najlepszego
przyjaciela i prosiłem... błagałem go, mamo, o pomoc, a wiesz, co
on zrobił? —
zapytał. Powróciwszy wspomnieniami do tamtej rozmowy, drżał na
całym ciele, a głos odmawiał posłuszeństwa. Wziął głęboki
oddech. — Zarzucił
mi, że chciałem uwieść dziewczynę Georga i jestem sam sobie
winien. Nie pomógł również Sophie, bo ta dziewczyna nie jest na
tyle ważna, żeby ryzykować dla niej karierą. Jakbyś zareagowała,
mamo?
— Nie
przesadzaj już, Tom —
wtrącił się Bill, nie pozwalając odpowiedzieć Simone. —
Pomógłbym jej, gdybym miał podstawy, że dzieje się jej krzywda.
Myślisz, że Georg do mnie nie zadzwonił i nie wytłumaczył całej
sytuacji? Nie pomyliłem się co do ciebie, drogi braciszku —
odparł z sarkazmem. Ciemne tęczówki nagle rozbłysły
wściekłością. —
Jesteś zwykłym kłamcą!
— Nie
jestem kłamcą! —
krzyknął Tom, uderzając dłońmi w stół. Kubek zachybotał się
niebezpiecznie, a Bill wciągnął głośno powietrze w płuca. Tom
czuł, jak opuszczają go resztki rozsądku i opanowania; nie potrafił
zapanować nad drżącym ciałem, a w myśli wypełniało jedno
stwierdzenie: Samotny w każdym znaczeniu tego słowa. Nie
potrafił pogodzić się ze świadomością, że każdy, kto kiedyś
był mu bliski, w tej chwili był przeciwko niemu i nie szczędził
mu oskarżeń oraz wyrzutów. Nie mógł znieść, że nawet brat go
opuścił. —
Przecież wiesz, że nie kłamię. Tylko ty to możesz wiedzieć,
Bill, tylko ty mnie znasz tak dobrze.
— Nie
jestem pewny, czy jeszcze cię znam —
odparł po krótkim wahaniu. —
Nazwałeś Sandrę szmatą. Rozmawiałem z nią i zapewniła mnie, że
to kłamstwo, Tom. Co powiesz na to? Dlaczego coś takiego
powiedziałeś? Naprawdę zazdrościsz, że każdy z nas ułożył
sobie życie, a ty wciąż jesteś sam? Sandra mówiła...
— Sandra
się puszcza! —
wrzasnął niespodziewanie, przerywając mu w połowie zdania.
Podniósł się energicznie, nóżki krzesła zaskrzypiały
nieprzyjemnie przesuwane po podłodze. Tom oparł się o blat stołu,
przybliżając twarz do przerażonego Billa. Patrzył mu prosto w
oczy, chwytając się nikłej nadziei, że coś zmieni się w nim i
zakończą wreszcie te bezsensowne sprzeczki. To była ostatnia
próba. — Niczego
ci nie zazdroszczę, Bill. Twoje szczęście jest moim szczęściem,
pamiętasz jeszcze? —
zapytał cicho, a twarz Billa nieco złagodniała. —
Nie potrafiłbym cię okłamać.
— A więc
mnie nienawidzisz —
stwierdził chłodnym tonem. Znów przyjął maskę obojętności. —
Skoro nie potrafisz mnie okłamać, to żałujesz, że jesteśmy
braćmi.
— To nie
tak, Bill... —
jęknął. Żałował wszystkich słów wypowiedzianych podczas
ostatniej kłótni. —
Przecież wiesz, że wcale tak nie myślę...
— Gówno
prawda — przerwał
ponownie. Również podniósł się z krzesła i wyprostowawszy się
dumnie, zmierzył Toma spojrzeniem. —
Łżesz, obrażasz moją dziewczynę, uciekasz od odpowiedzialności,
wymyślasz dziwne historyjki... —
Bill wyliczał, odginając powoli palce. Tom spuścił wzrok i
zacisnął pięści. —
Zawsze ratujesz tylko swój tyłek! Nawet przed matką nie potrafisz
się do niczego przyznać! Wiesz co? Nazywasz Sandrę szmatą, a ty
kim niby jesteś?! —
wrzasnął, uderzając dłonią w stół. Tom cofnął się dwa
kroki. — Sam się
puszczasz, tylko nie bierzesz za to pieniędzy!
— Bill,
przestań! —
Stanowczy głos Simone przerwał na chwilę ich kłótnię. Tom
dopiero wtedy zdążył przemyśleć wszystko, co wykrzyczał Bill.
Obrzucił brata nienawistnym spojrzeniem i znów rozejrzał się
wokół, szukając drogi ucieczki. Nie mógł dłużej przebywać z
Billem w jednym pomieszczeniu; zdawał sobie sprawę, że dłużej
nie zniesie oskarżeń Billa i w końcu wściekłość weźmie nad
nim kontrolę. —
To jest twój brat, synu. A dopóki jesteście obaj w naszym domu,
nie życzę sobie, powtarzam, nie życzę sobie podobnych wyzwisk,
rozumiesz?
— Ależ
mamo! To jest prawda! —
wykrzyknął, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Tom nie
zaprzeczał, ponieważ nie potrafił znaleźć niczego na swoją
obronę. Bill przedstawił całą sytuację i chociaż chciał
wytłumaczyć, że w jego przypadku to coś zupełnie innego niż w
Sandry, milczał. Tylko winny się tłumaczy; Tom nie czuł się
winny wobec brata, mógł przeprosić wyłącznie siebie. —
Myślisz, że nie wiem, gdzie znikałeś na całe noce? —
zapytał, zwracając się znowu do Toma. Ten podniósł wzrok i
wytrzymał spojrzenie bliźniaka. —
Co wieczór inna knajpa; zmieniałeś lokale, żeby nikt cię nie
zapamiętał, co? Nie pomyślałeś, że pewnego dnia mogę pojechać
za tobą i sprawdzić, co robisz. Nie sądziłeś, że mogłem się
martwić o ciebie, gdy wychodziłeś bez słowa i wracałeś nad
ranem bardziej martwy niż żywy? —
zapytał ironicznie. Tom otworzył szerzej oczy; nie spodziewał się,
że Bill mógł interesować się jego losem po licznych kłótniach.
— Upijasz się,
podrywasz laskę i spędzasz z nią noc. Alkohol pomaga ci przetrwać
tę noc, prawda? Rano budzisz się w obcym łóżku, przy obcej
dziewczynie i to, przed czym próbowałeś uciec, wraca do ciebie ze
zdwojoną siłą, mam rację? To dlatego zawsze byłeś tak bardzo
przybity, rozczarowany i rozżalony. Ukrywałeś swoje uczucia, ale
to zupełnie zrozpaczone spojrzenie zdradzało cię na każdym kroku.
— Ostatnie słowa
Bill powiedział tak cicho, że mógł zrozumieć je wyłącznie Tom.
Skinął jedynie głową, potwierdzając
tym samym podsumowanie. Bill bardzo dobrze nakreślił
całą sytuację i nie widział żadnego sensu, nie miał również
sił, żeby tłumaczyć jego słowa, albo polemizować w jakimkolwiek
stopniu. Szukał wytchnienia, chciał zdusić w sobie poczucie
odosobnienia i beznadziejności; wybrał jeden z najgorszych sposobów
i zatracił się w nim zupełnie, bo chociaż nie czuł poprawy,
zaczął powielać schemat złudnego rozwiązywania problemów –
chwilowa bliskość z obcą dziewczyną dawała mu poczucie
stabilności, a z pomocą wypitego alkoholu spychał wszystkie
wspomnienia na dno serca. Nie miał za złe bratu, że przedstawił
prawdę, której starał się unikać, chociaż wolałby, aby takie
rozmowy odbywały się wyłącznie pomiędzy nimi; nie chciał, by
matka była świadkiem jego jawnego upadku.
Uznał rozmowę za skończoną, dlatego
opuściwszy ramiona, odwrócił się i chciał wyjść z kuchni.
— Nadal
nie potrafisz zmierzyć się z prawdą, co? —
zadrwił Bill. Tom zatrzymał się wpół kroku, napiął mięśnie,
ale nie zwrócił się w stronę brata. —
Jeszcze nie skończyłem —
oznajmił dobitnie. —
Gustav opowiadał mi o twojej... dziewczynie. Jaki ty jesteś naiwny,
Tom. Pieprzysz ją dłużej niż pozostałe i myślisz, że ją
kochasz? Mylisz przelotną znajomość z miłością. Zresztą, sam
pomyśl, czy ta biedna dziewczyna mogłaby pokochać ciebie? Jesteś
wrakiem człowieka, niestałym w uczuciach, porywczym i podłym
egoistą. Ty myślisz, że to coś poważniejszego, a ona spędza
tylko dobrze czas na seksie z tobą...
Tom nie przerwał milczenia, chociaż
chciał krzyczeć tak długo i głośno, na ile tylko pozwoliłoby mu
gardło. Fala wściekłości przetoczyła się po jego ciele, dlatego
więc zamknął oczy, a kilka chwil później pod powiekami pojawił
się obraz Liv. Pozwolił sobie na bezczynność; jedynie stał
odwrócony plecami do brata i matki, a w wyobraźni uzupełniał
kolejne detale wyglądu Liv. Głębokie, niebieskie oczy,
spoglądające na niego ze zrozumieniem, od czasu do czasu
przesłonięte strachem; pogardliwy uśmieszek wykrzywiający jej
pełne wargi, szczupła postura ciała. Zatapiał się w
wspomnieniach o niej, jednocześnie odrzucając od siebie myśli o
bracie; szczerość Liv była lekiem na jego zgubę, czułość
ukojeniem bólu, zrozumienie najpiękniejszym darem, jaki mógł
otrzymać od drugiego człowieka.
— Nic nie
powiesz, tchórzu?
Dopiero pytanie Billa wyrwało go z
rozmyślań i zwróciło je na zupełnie inny tor; zaczął
analizować tok rozumowania brata oraz wszystkie zarzuty; zaczął
myśleć w innym świetle o Liv. Już nie widział w niej silnej
kobiety, a wrażliwą dziewczynę, którą mógłby zranić
nieopatrznym ruchem. Podły egoista... Resztki spokoju
zburzyła świadomość, że kolejny raz powiela schemat – tym
razem spotyka się z Liv, ale wciąż wykorzystuje dziewczynę, a
nazywając ją przyjaciółką, chce odgonić dręczące wyrzuty
sumienia. Słowa Billa zniszczyły poczucie więzi z Liv, obdzierając
ją z piękna i odsłaniając wyłącznie same wady. Poczuł się
brudny i fałszywy; podłym egoistą, jak nazwał go Bill.
Odwrócił się powoli.
— Wychowałaś
sobie syna skurwysyna —
powiedział ochrypłym głosem i podniósłszy głowę, popatrzył
na matkę. Simone cofnęła się, a jej bladą twarz wykrzywił
strach. Tom przeniósł nienawistne spojrzenie na bliźniaka, na
tego, który obrócił w proch wszystko, co próbował poskładać z
pomocą Liv. — Ale
to nie ja nim jestem.
Zanim zdążył pomyśleć, znalazł się
przy Billu, chwycił go za materiał zielonej bluzy i pchnął bratem
o ścianę. Matka krzyknęła, a oczy bliźniaka rozbłysły złością,
która niespodziewanie dodała mu sił. Nie zarejestrował również
pierwszego ciosu; ból nagle eksplodował w prawej dłoni, a
jęknięcie Billa dotarło do jego uszu z pewnym opóźnieniem.
Popatrzył, jak strużka krwi spływa po twarzy Billa; bliźniak
szykował się do uderzenia, ale nie zdążył, ponieważ Tom
wymierzył kolejny celny cios. Pierwszy raz, co zaobserwował z
lekkim zdziwieniem, ból brata nie był jego bólem; patrząc na
niego czuł, jakby patrzył na obcego człowieka, nie w głąb
siebie. Bill skulił się, trzymając oburącz za twarz. Tom
uśmiechnąwszy pogardliwie, odsunął się kilka kroków w tył.
Bliźniak wykorzystał chwilę nieuwagi; kilka sekund później
rzucił się na niego i obaj upadli na podłogę. Krzyk matki
dobiegał jakby z oddali, a sens jej słów nie docierał wcale; Tom
czuł piekący ból w całym ciele – nie tylko w poranionych
rękach, miejscach, gdzie otrzymał cios Billa, ale przede wszystkim
cierpienie trawiło jego umysł i serce. Brat pozbawił go
wszystkiego, a zajęło mu to wyłącznie kilka minut; Tom chciał
jedynie zemścić się na nim i uświadomić mu swój ból, a także
strach, który dokuczał mu od miesięcy. Wiedział, że nie będzie
żałować brata po bójce.
Silne ramiona odciągnęły go, pomogły
mu się podnieść i siłą wyprowadziły z kuchni. Mimo to usłyszał
wściekły krzyk Billa, który towarzyszył mu całą drogę:
— Potrafisz
wyłącznie wszystko niszczyć!
Gordon zaprowadził Toma na korytarz,
gdzie pomógł mu się ubrać i wyciągnął go na dwór. Mroźne
powietrze uderzyło w nich, ale Tom prawie tego nie poczuł. Emocje
wciąż sprawiały, że drżał na całym ciele, dlatego bez słowa
pozwolił się prowadzić Gordonowi przez brukową ścieżkę aż do
samochodu. Oparł się ciężko o maskę i powoli odwrócił w stronę
ojczyma. Mężczyzna wysokiego wzrostu, o zmierzwionych czarnych
włosach i jasnych oczach wydał się nagle najbliższą osobą, jaka
mu pozostała na świecie. Tom nie odzywał się jednak, tylko
oddychał świszcząco przez nos.
— Tom,
zwariowałeś? —
zapytał w końcu. Jego głos nie brzmiał oskarżycielsko ani
pouczająco; Gordon był poważny, choć zaniepokojony. —
Jasna cholera, to twój brat!
— To
nędzna kreatura przypominająca wyglądem mojego brata —
sprostował z wysiłkiem. —
Ale matka...
— Simone w
końcu się uspokoi. Porozmawiam z nią —
odparł. — Ale nie
pogodzę cię z bratem, Tom.
— Nie chcę
tego —
odpowiedział wojowniczym tonem. Gordon zacisnął mocno dłonie na
jego ramionach. —
Nie wrócę tam, puść mnie. Po prostu... nie wytrzymałem,
rozumiesz mnie? —
zapytał cicho. Nie chciał się tłumaczyć; niczego nie żałował.
Potrzebował chwili rozmowy. —
To wszystko, co mówił... Każde słowo raniło mocniej, niż sztylet
wbity w serce, każde absurdalne oskarżenie, każda chwila kłótni
przy matce... Gordon, kurwa, nie wytrzymałem. Pękło coś we mnie!
Jeszcze jak zaczął mówić o Liv... —
Tom zawiesił głos, wspominając Liv. Zachłysnął się powietrzem
i uciekł wzrokiem, patrząc w szare niebo. Nie potrafił
uporządkować swoich myśli, wściekłe kłębowisko słów,
przekleństw i żalu sprawiało dotkliwy ból.
— Rozumiem,
Tom — powiedział
w końcu. Westchnął, uśmiechając się posępnie. —
Nie mogę być waszym rozjemcą, nie chcę nim być. Nie wiem, który
z was ma rację. Wstawię się za tobą, bo wiem, że Simone nie
będzie umiała się z tym pogodzić. Nie potrafię ci pomóc w inny
sposób, Tom, przykro mi —
dodał. Tom skinął głową. Wyciągnął kluczyki i wsunął się
na fotel kierowcy. Gordon pochylił się, opierając rękę lekko na
drzwiach. Zawahał się przez chwilę. —
Nie przyjeżdżaj tutaj. Zajmij się tą Liv, dla której pobiłeś
brata. Może znajdź sobie jakąś dziewczynę, Tom.
Tom nie odpowiedział, nawet nie rzucił
mu pożegnalnego spojrzenia. Zatrzasnął drzwiczki, uruchomił
silnik i odjechał z piskiem opon.
Tytuł: J. Carroll „Szklana zupa”
No powiem ci, że tytuł to ty dobrałaś idealnie. Zarówno Tom, jak i Liv ma swoją historię, która sprawia im wiele bólu, krąży gdzieś wewnątrz nich i psuje krew. Różnica jednak polega na tym, że dotąd nie wiedzieliśmy zbyt wiele o Liv. A więc... rodzice nie żyją. Czemu? Co się z nimi stało? Wybacz, ale najpierw rodzice są, potem ich nie ma, bo nie żyją... więc może coś przeoczyłam xD No braciszek jest przeuroczy: pewnie bardzo mu źle, że Liv jednak żyje. Chyba że nawet o tym nie wie, a podejrzewam, że właśnie ta pierwsza wersja jest trafna. Ale on jej nienawidzi, bo co? Kurde, nadal jest tyle pytań co do jej historii! Na czym polegała jej wina? Albo polega, może tak... No, masz jeszcze sporo do wyjaśniania, ale to rzecz oczywista, że nie zrobisz tego natychmiast, za co ci chwała. I ten. rzeczywiście, ostatnio coraz bardziej widoczna jest ta delikatna Liv: im dalej brniemy w historię, tym bardziej krucha zdaje się być, więc Tom słusznie zauważył, że wystarczy jeden błąd, zły czyn, słowo, i może być kiepsko. A właśnie, Tom. I Bill! Och, jakże mi się podobały słowa Toma, któy to powiedział, że Bill to jedynie podła kreatura o podobny wyglądzie! Niczym obcy wpierdzielający się w czyjeś ciało. Jakie to proste: ocenić po pozorach. Gęba jest w porządku, to i wnętrze bez zarzutu. A tu się okazuje, że w środku przeszło jakieś tornado i coś jest nie tak. To znaczy... ja myślę, że Bill jest więźniem ostatnich wydarzeń. Zdaje mu się, że potrafi sam nad tym rozmyślać, że jest pewien swego, że na sto procent ma rację, nie ma innego wyjścia. Ale... czy gdybyś opisała to z perspektywy Billa, czy nie czułby strachu? Myślę, że czułby. Co więcej: nagle by się okazało, że ich czucia nie różnią się AŻ TAK od siebie. Wiadomo, różnica jest taka, że Tom jest tym uczciwym, a Bill zmienionym. Ale cóż, ludzie się zmieniają. I na lepsze, i na gorsze. na razie jest gorzej, ale... w tym odcinku nie było nic o Gustavie, to źle, bo to jest postać bardzo istotna: on już wie, więc powinien porozmawiać z To0mem, to jest bardzo ważne! Bo albo skłoni to Billa do głębszych rozmyślań (choć zapewne nie da tego po sobie poznać), albo znienawidzi Gustava, a wtedy będzie jechał z Tomem na jednym wózku, przez co pewnie stworzą taką... hm, drużynę. Tak sobie właśnie myślałam, czytając ten odcinek: jest czterech bohaterów, no, i ich dziewczyny. W każdym z nich kumulują się jakieś uczucia, coś się od dawna dzieje. Ale pojawia się jedna jedyna sytuacja: pobicie Sophie, zresztą nie pierwsze, ale kiedy ingeruje w to Tom, wszystko się zmienia. I robi się takie zamieszanie, że nikt już w zasadzie nie wie, co było prawdziwą przyczyną tego wszystkiego: bo wbrew pozorom bijatyka Georga i Toma nie była początkiem. To tylko część wielkiej potyczki, którą toczy każdy z każdym: i z innymi, i ze sobą. Kurde, ale mnie na filozofie wzięło. A wiesz, że mam tak po każdym odcinku na tym opowiadaniu? Bo genialnie wychodzi ci opisywanie emocji, a jeśli czytelnik potrafi się doskonale w sytuację wczuć, to musi by coś na rzeczy. Więc ja się wczuwam i wtedy te problemu stają się być jeszcze poważniejsze. I patrz: niby nie ma żadnych wybuchów, porwań, katastrof: można by nawet rzec, że to zwykłe, codzienne życie: coś takiego może zdarzyć się każdemu z nas. A jednak ile to emocji wywołuje...
OdpowiedzUsuńNo dobrz, dość. Pisaj dalej, choć widzę, że masz podobne przerwy jak ja: napisz odcinek i miej miesiąc wolnego xD Ale nie narzekam, bo jak już się pojawi, to przynajmniej jest, co czytać ^^ A więc czekam na nexta i pozdrawiam! :D
Niczego nie przeoczyłaś, rodzice Liv nie żyją, ale będą się pojawiać w jej wspomnieniach oraz snach. Co do Dominica - scena jest skonstruowana na bazie właśnie snu Liv(chociaż bardzo nieprzyjemnego!), poza tym pozory mylą... ;-)
UsuńDziękuję za Twoje filozofowanie i miłe słowa! <3
Denerwuje mnie to jak wszyscy są nastawieni przeciw Tomowi(?). Denerwują mnie takie sytuacje, gdy my wiemy co jest prawdą, ale osoby w filmie/książce/ itp. nie, przez co denerwuje mnie to jeszcze bardziej :P No ale cóż. Trochę zabolało mnie zachowanie Gordona. Jasne, wstawił się za nim, ale jego ostatnie zdanie świadczyło, że nadal ma takie same mniemanie o swoim pasierbie, jak cała reszta...
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co teraz będzie z Tomem i Liv. Przecież on nie może jej teraz zostawić! Teraz gdy pokonała jedną z barier i przyznała się do swojej samotności. Jest to przecież jakiś postęp, który kiedyś może ją zaprowadzić bardzo daleko, ale tylko dzięki Tomowi. Mam nadzieję, że nie będzie tak bezmyślny i ją zostawi. Nie, nie, nie, nie. Nawet nie będę tak myśleć.
Plus- czy imię brata Liv jest jakąś aluzją w stosunku do mnie? Mam nadzieję, że nie :P
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :)
Rozmowy nocą <3 Uwielbiam nocne rozmowy! Czy to face to face, czy sms-owo, mailowo, czy jakkolwiek. Mają w sobie jakąś magię, aura nocy daje tyle intymności, że jesteśmy w stanie powiedzieć więcej niż za dnia. Ty tę magię tutaj zawarłaś i widać ją w zachowaniu i zwierzeniach Liv oraz Toma. Oboje postawili wielkie kroki do przodu. Zwłaszcza Liv, która przyznała, że jest samotna, a to już wiele.
OdpowiedzUsuńCzekam aż dokładnie wyjaśnisz sprawę z rodziną Liv. Na razie jedyny wniosek, jaki można wysunąć, to taki, że Liv zrobiła coś, za co obwinia ją brat i ona sama siebie (pod postacią duchów swoich rodziców). Fajnie, że poruszasz przeszłość Liv, ale nie odsłaniasz wszystkich kart. Apetyt rośnie w miarę jedzenia... ekhem, czytania. Irytacja też xD To chyba dlatego, że ja zawsze wszystko muszę wiedzieć od razu, już teraz raz! Nawet siódmy tom HP zaczęłam czytać od ostatniego rozdziału - żeby sprawdzić, kto umrze xD Okej, to nie na temat...
Tak, Liv i Tom zrobili krok do przodu, jeżeli chodzi o ich "związek", ale Tom cofnął się o całe dwa kroki w kwestii relacji między sobą a bratem, rodziną, przyjaciółmi.
Bójka i kłótnia opisana mistrzowsko. Ale żal mi Toma. Zwłaszcza po tym, co powiedział Gordon - to jak gwóźdź do trumny.
Rozterki Toma i jego sytuacja przypomniały mi o piosence The Bill (jakiż zbieg okoliczności! xD) - "Naprzeciw światu". Polecam przy okazji :)
Eh... Dawno chyba nie czytałam lepszej historii i to, aż zadziwia. Tak sobie siedzę i gapię się w ekran, jak zahipnotyzowana... A nie ma nic lepszego, jak całkowicie odciąć się od rzeczywistości na parę chwil i znaleźć się właśnie w świecie bohaterów tej historii. To już 10 odcinek, a ja wciąż jestem oczarowana tym opowiadaniem i nie mam pojęcia, jak Ty to robisz! :D
OdpowiedzUsuńMoże Bill zna swojego brata od dawna, ale wyraźnie przestał go poznawać dalej... Myślę, że reakcja Toma na jego słowa, ta ostateczna, jak się na niego rzucił, jest wystarczającym dowodem na to, że jego uczucia do Liv są prawdziwe. A przede wszystkim, że Bill się bardzo myli. To smutne, że tak bardzo się zmienił... Byłoby o wiele łatwiej im wszystkim, jakby bliźniacy żyli w zgodzie i miłości, jak należy. Ale wtedy zapewne byłoby zbyt banalnie :D
I szkoda mi Liv, przeczuwałam, że będzie się z nią coś działo, ale to jest nawet coś głębszego niż się spodziewałam. Mam tylko nadzieję, że nie odtrąci Toma... I przede wszystkim, że nie pozwoli mu odejść. Nie możesz im tego zrobić xd Oni są sobie przeznaczeni! :D I to w sumie jedyne pozytywne chyba co im się przytrafiło.
Pozdrawiam ;*
Tafiłam tu niedawno i przyznam się, że jest to jedne z lepszych opowiadań jakie zdarzyło mi się przeczytać (a było tego naprawdę sporo). Kładziesz duży nacisk na odzwierciedlenie uczuć bohaterów co jest genialne bo właśnie dzięki temu Twoje opowiadanie jest jeszcze lepsze. Relacje pomiędzy Liv a Tomem też budowane są powoli i z ostrożnością co jest plusem tak ogromnym jak stąd do wieczności :D nie potrafię sobie nawet wyobrazić co będzie w kolejnych rozdziałach i z wielką niecierpliwością czekam na kolejną część. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń