14. Więc otwórz oczy i patrz - jaki świat widzisz?


Gustav zaplanował dla was romantyczną kolację, a ja tylko pomagałam.
Sophie wzdrygnęła się, kiedy poczuła przejmujący chłód mimo porządnej kurtki zimowej, którą miała na sobie. Wcisnęła mocniej dłonie w głębokie kieszenie, gdy fałszywe wytłumaczenie po raz kolejny zabrzmiało w jej umyśle. Wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju; Sophie czuła, jakby niewidzialna pięść zaciskała się na sercu, a żołądek zamienił się w olbrzymi supeł. Odwróciła twarz od pozostałych pasażerów autobusu miejskiego i zwróciła się ku brudnej szybie; nie chciała, by inni zobaczyli jej winę, która niewątpliwie musiała być wyryta już na czole. Była jak trędowata, zasługiwała na potępienie – zdradzała swojego faceta z jego najlepszym przyjacielem, który jednocześnie był chłopakiem jej najlepszej przyjaciółki. Sophie zrozumiała, że znajdowała się w opłakanej sytuacji, dlatego łzy napłynęły jej do oczu. Zacisnęła mocno zęby i oddychała głęboko. 
Przypomniała sobie krótki błysk w ciemnych oczach Mariny. Złych wspomnień nie sposób zapomnieć – nawet po długim uśpieniu w końcu odnajdą drogę na powierzchnię, przypominając dawne chwile. Wspomnienie Mariny było takim wspomnieniem – Sophie zaklinała wszystko, byle tylko nie myśleć o przyjaciółce i o tym, co mogło oznaczać spojrzenie Mariny – zrozumienie. Sophie udawało się oszukiwać Georga bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń – w jego mniemaniu była delikatną kobietą o szczerym sercu i nigdy nie pomyślałby, że mogłaby zdradzić go akurat z Gustavem – chociaż kolejne kłamstwa wcale nie przychodziły łatwiej niż poprzednie; Sophie obawiała się dnia, gdy w końcu ktoś ją nakryje na łgarstwach, aż ostatecznie nić utkana z nieprawdy przerwie się i odkryje wszystkie jej grzechy. Balansowała w ciemności na niepewnej linie i nie pamiętała, kiedy dokładnie zgubiła się w swoim sercu. 
Gdy zmarzniętymi dłońmi starała się bezdźwięcznie przekręcić klucz w zamku, żwirowany podjazd przed domem i frontową ścianę omiótł mocny blask reflektorów; Sophie odwróciła się na pięcie, zmrużyła oczy i rozpoznała czarne bmw Georga. Nieprzyjemny dreszcz strachu przebiegł po jej plecach, ale, choć pragnęła przekroczyć bezpieczny próg domu, zdusiła w sobie nagłą chęć ucieczki. Tupała stopami i pocierała ramiona, próbując ukryć narastające zdenerwowanie, a udawać, iż drży wyłącznie z zimna. Wymusiła szeroki uśmiech, gdy Georg podszedł do niej i powitał ją subtelnym pocałunkiem. 
— Moja piękna Sophie — wymruczał z ustami przy jej ustach. — Dobrze cię widzieć. 
Sophie niepewnie uniosła wzrok, obdarzywszy Georga długim spojrzeniem – w jego oczach widziała jedynie iskierki radości oraz kryjącą się w nich miłość, a seledynowe tęczówki nie przybrały ciemniejszej barwy, zwiastującej napad gniewu; odwzajemniał łagodny uśmiech; jego ostre rysy twarzy wyraźnie złagodniały. Obejmował ją jednym ramieniem, a wolną ręką czule gładził zaczerwieniony policzek Sophie, która natychmiast poczuła przyjemne uderzenie gorąca. Patrzyła na niego i widziała swojego dawnego Georga – mężczyznę, którego pokochała, który dawał jej poczucie bezpieczeństwa i sprawiał, że każdy dzień był piękniejszy od poprzedniego. Spuściła jednak wzrok, by Georg nie zauważył w jej oczach odbicia poczucia winy ciążącego na sercu. 
— Jesteś taka śliczna — powiedział, gdy Sophie odwróciła się od szafy wnękowej, a puszyste blond włosy opadły kaskadą na drobne ramiona. — I tylko moja.
W ułamku sekundy ponownie zamknął ją w swoich pewnych ramionach, składając namiętne pocałunki na jej ustach. Pod Sophie ugięły się kolana, dlatego objęła Georga mocno za kark; bez wysiłku uniósł ją do góry, a Sophie objęła nogami biodra mężczyzny. Georg stawiał ostrożne kroki, nie przestając całować Sophie, która nie pozostała mu dłużna. W końcu dzięki gorącemu dotykowi rąk Georga i jego namiętności zupełnie zapomniała o sytuacji, jaka miała miejsce w mieszkaniu Gustava, wyrzuciła z pamięci Marinę oraz samego Gustava. Tym razem nie czuła dotyku ukochanego jako dotyku Gustava, a wyobraźnia nie płatała jej figli sprawiając, iż zamiast seledynowych tęczówek widziała czekoladowe. Tym razem była z Georgiem i ciałem, i duchem; nie uciekała w świat fantazji.
Beżowy sweterek upadł bezszelestnie na dywan w salonie i w tej samej chwili Georg gwałtownie postawił ją na podłodze, odpychając od siebie.
— Gdzie byłaś? 
— U Mariny i Gustava — odpowiedziała, zauważając z niemałą ulgą, że głos jej nie zadrżał. Przechyliła naiwnie głowę i ściągnęła w zastanowieniu brwi, przyglądając się twarzy Georga – chciała zaobserwować jakąkolwiek zmianę, która spowodowała zniszczenie nastroju. — Jakie to ma znaczenie? 
— Czuję męskie perfumy. 
— Nie używam męskich perfum — Sophie roześmiała się wesoło. Nie zauważywszy nagłego błysku gniewu w oczach Georga, zbliżyła się śmiało do niego i objęła w pasie. — Może czujesz swoje? — zasugerowała. 
— Pachniesz innym facetem — wycedził zimnym głosem, a Sophie w jednej chwili skuliła się w sobie; wspomnienie Gustava stało tak realistyczne, że zabrakło jej tchu w piersi. Georg przerwał jej rozmyślania, chwytając ją bezlitośnie za rękę. Gwałtowny ból poczuła nawet w koniuszkach palców. — Mów w tej chwili z kim byłaś, ty szmato. 
Sophie starała się wyrwać z uścisku Georga i odsunąć jak najdalej, ponieważ od razu zrozumiała, że nie była już bezpieczna przy Georgu. Silny instynkt samozachowawczy dawał o sobie znać w napiętych mięśniach i gorączkowym planowaniu ucieczki. Unikała również jego wzroku – łagodny i czuły Georg, którego kiedyś pokochała, na nowo zmienił się w bezwzględnego mężczyznę, którego wizerunek prezentował od kilku miesięcy. Zaciskał mocno palce na jej ręce, oddychał znacznie szybciej i Sophie była pewna, że wściekłość zmieniła rysy jego twarzy nie do poznania. 
— To Gustav posuwa cię na boku? 
Sophie przełknęła głośno ślinę. Czuła napływające gorąco na policzkach; podejrzewała, że rumieńce układają się w krótką odpowiedź na jej twarzy, w bolesną prawdę, którą tak starała się ukryć. Wspomnienie delikatnego dotyku Gustava objawiało się piekącym bólem wstydu na całym ciele, a szczęście, jakie wtedy czuła, teraz było żałośnie śmieszne i nic nie warte. 
— Gustav ma dziewczynę — odparła cicho, jej głos zabrzmiał stanowczo. Nie wiedziała ,skąd znalazła w sobie odwagę, by spróbować się wytłumaczyć i ochronić siebie. — Marina potwierdzi, że nic mnie z nim nie łączy. 
— Marina. — Georg prawie wypluł to imię. — Pieprzona dziewczyna. Najlepsza przyjaciółka... Zrobi dla ciebie wszystko, prawda?
Sophie chciała zaprotestować, ale zrozumiała, że w ten sposób wyłącznie pogorszy swoją sytuację. Georg jednak nie miał racji – Sophie obawiała się, że Marina nie kiwnęłaby już palcem, gdyby w ten sposób mogła ją uratować. Kiedyś istotnie zrobiłaby dla Sophie wszystko – Marina była gotowa na każdy rodzaj poświęcenia. Lecz czas ich wyjątkowej przyjaźni minął bezpowrotnie, gdy Marina zrozumiała, że Sophie nawiązała romans z Gustavem, o czym nie mogła – nie musiała – wspominać Georgowi. 
— Jesteś zwykłą szmatą. 
Nawet nie zauważyła, kiedy dłoń Georga zwinęła się w pięść. Poczuła tylko ból w szczęce i metaliczny smak krwi wypełniający usta, chwilę później upadła na podłogę, a celny kopniak wymierzony w bok pozostawił po sobie nieprzyjemny odgłos strzaskanych kości. Sophie zwinęła się w kłębek na dywanie, dławiąc się własnymi łzami, które zalewały jej twarz. Starała przygotować na kolejne ciosy, modląc, by i tym razem udało jej się przeżyć napad szału Georga. 
Usłyszała głośny krzyk przepełniony bólem, lecz nie wiedziała, czy krzyczała ona sama czy jej zniszczona dusza. 



Gustav zaplanował dla was romantyczną kolację, a ja tylko pomagałam.
Uśmiechnął się. Sophie naprawdę potrafiła zachować zimną krew w kryzysowej sytuacji. Wpadł w panikę, gdy usłyszał zgrzyt klucza w zamku, a chwilę później wesołe nawoływanie Mariny. Jedyne, czego wtedy pragnął, to skutecznie zapaść się pod ziemię albo dostać natychmiastowego zawału serca, cokolwiek, co mogłoby go w tej sytuacji uratować. Był zupełnie przerażony – nawet nie zauważył, że założył koszulkę na lewą stronę. Sophie zaś mimo krytycznego momentu zachowała się naprawdę dzielnie i wymyśliła dość przekonującą historyjkę o romantycznej kolacji dla Gustava i Mariny. Ta druga, nie miał żadnych wątpliwości, od razu w to uwierzyła, dzięki czemu kryzys został szczęśliwie zażegnany. 
Wbrew pozorom Gustav wcale nie chciał zakończyć związku z Mariną w taki sposób: ona nakrywa jego z inną w łóżku i koniec związku – okropność. Sądził, że powinien postąpić zupełnie inaczej, jak przystało na dojrzałego faceta, chociaż zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma idealnego i bezbolesnego sposobu na zakończenie związku. Wiedział, iż Marina będzie cierpieć bez względu na to, co on powie i jak delikatnie to rozegra. Mimo wszystko spędzili razem mnóstwo czasu, a taki okres zawsze zostawia ślady. Pomimo jednak szlachetnych pobudek Gustav nadal nie zdecydował się na zerwanie z Mariną, a choć nienawidził jej okłamywać, bo uważał, że zupełnie na to nie zasługuje, wciąż tkwił w tym związku i potajemnie spotykał się z Sophie. Za każdym razem tłumaczył sobie, iż nie nadszedł jeszcze właściwy moment, ten dzień nie był odpowiedni, Marina była zbyt radosna lub zbyt smutna... lecz w głębi duszy zastanawiał się, czy ten odpowiedni moment kiedykolwiek nadejdzie. 
Czasami obawiał się, że pewnego dnia uświadomi sobie, że to wszystko zaszło za daleko i nie będzie umiał z tego wybrnąć.
— Jesteś strasznie zamyślony — odezwała się Marina. 
Skinął i uśmiechnął się przepraszająco. 
— Wybacz mi — odparł. 
Siedzieli w kuchni przy prostym drewnianym stole. Między nimi stały puste brudne talerze po szybko przyrządzonej wspólnej kolacji, opróżniona do połowy butelka czerwonego wina i dwa kieliszki. Jedyne światło dawały zapalone świece, które były rozstawione na stole i na blacie szafek. Złoty blask świec i cisza panująca w mieszkaniu stworzyły atmosferę intymności – Gustav, zauważywszy zmianę, poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach. Kiedyś spędzali takie wieczory, gdy byli jeszcze naprawdę parą; obecne poczucie bliskości z Mariną sprawiło, że chciał zrobić cokolwiek, by zniszczyć nastrój. Niby przez nieuwagę potrącił dłonią widelec, który z nieprzyjemnym zgrzytem przesunął się po białym talerzu, kręcąc się na krześle, wydobył z niego przeciągłe skrzypnięcie. 
Niewzruszona Marina uniosła swój kieliszek, zbliżyła do światła i lekko nim zakręciła; szkarłatny blask położył się cieniem na jej twarzy.
— Czy z Sophie wszystko w porządku?
— Dlaczego pytasz? — zapytał spokojnie, nie ukrywając autentycznego zdziwienia.
— Wydaje się jakby nieobecna duchem... poza tym nie chce się ze mną spotykać, a nasze długie rozmowy ograniczyły się do krótkich wymian grzecznościowych zdań — wyjaśniła. Gustav zauważył, że uśmiechnęła się smutno, skupiając wzrok na falującej powierzchni wina w kieliszku. — Czuję, że coś się dzieje. Ten palant, Georg, znowu sprawił jej jakąś przykrość? 
— Chyba im się nie układa. — Wzruszył bezradnie ramionami. „Nie układa się” to mało powiedziane, pomyślał. Nie wyjawił jej prawdy o związku Sophie i Georga, o znęcaniu się fizycznym oraz o roli Toma, jaką odegrał w tej sytuacji. Nie wspomniał także, jak okropnie potraktował Toma. Nie do końca wiedział, dlaczego nie przyznał tego wszystkiego Marinie. Jedno oszustwo pociąga za sobą kolejne; zbyt łatwo wejść w labirynt kłamstw. — Wcześniej czy później się pogodzą, prawda? 
— Oczywiście. To twój przyjaciel, ale nigdy mi się nie podobał — przyznała z wyraźnym oporem. Jej twarz wykrzywił grymas. Gustav od dawna domyślał się jej niechęci względem Georga; od pewnego czasu sam miał powody, by go znienawidzić. — Wydaje się nieobliczalny, jest bardzo zaborczy i porywczy... Czasami boję się, że mógłby skrzywdzić Sophie.
Gustav wrócił myślą do spotkania z Tomem, gdy opowiedział mu niewiarygodną historię o Georgu znęcającym się nad Sophie. Wtedy pobił ją dotkliwie – czy to zdarzyło się po raz pierwszy? Sophie o tym nie wspominała, lecz kto mógł wiedzieć, jak było naprawdę? Codzienne szykany również stały się codziennością Sophie, ponieważ nie bez powodu zaczęła wierzyć, że to ona jest winna wszystkich napadów szału Georga, że przez nią się denerwuje i musi ją ukarać, chociaż potem oboje cierpią. W dodatku Georg pobił Toma, a on, Gustav, zamiast pomóc i powstrzymać Georga – przyłożył do tego rękę, dając wiarę jego słowom. Od tamtego czasu sytuacja regularnie się pogarszała, a Tom, poniżony oraz opuszczony, nie utrzymywał z nikim kontaktu. 
Nie, Sophie w ogóle nie jest bezpieczna z Georgiem.
— Jestem pewien, że Sophie nic nie grozi — skłamał gładko. 
Marina uśmiechnęła się. 
— Szkoda, że Georg nie jest taki jak ty — powiedziała. Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego dłoń, ciemne oczy wyrażały bezwarunkową miłość, a widok ten ujął Gustava za serce. — Jesteś idealnym facetem, Gustav. Kocham cię. 
— Ja ciebie również. 
Spuścił wzrok; z kolejnym kłamstwem poczuł się, jakby dostał obuchem w głowę.


Tom drgnął, ziewnął potężnie i otworzył zaspane oczy. Rozejrzał się leniwie i uświadomił sobie, że kolejny raz zasnął na niewygodnej kanapie w salonie. Ruszył się ostrożnie, prostując zesztywniały kręgosłup, później delikatnie pokręcił głową, by pozbyć się nieprzyjemnego zdrętwienia karku. Westchnął, podniósł się, spojrzał na zegarek. Właśnie minęła dziewiąta, chociaż on miał wrażenie, że siódma – niebo było całkowicie zasłonięte ciemnymi chmurami, przez gęstą zasłonę nie przebijał się nawet jeden promień słońca, panował półmrok. Tom spojrzał z nadzieją na schody i pomyślał, że kolejne dwie godziny drzemki we własnym wygodnym łóżku dobrze by mu zrobiły... w końcu potrząsnął głową. Spojrzeniem musnął pustą butelkę po jacku daniel'sie i szklankę z odrobiną złocistego płynu stojące na blacie stolika. Zignorował je.
Zamiast do sypialni poszedł do łazienki, gdzie wziął gorący prysznic, ogolił się i wypłukał usta, by pozbyć się gorzkiego posmaku. Spoglądając w lustro, przyjrzał się dokładnie swojej twarzy. Zdrapał strupek na brwi, okazało się, że skóra już się zaróżowiła, dolna warga była tylko lekko opuchnięta, a siniaki będące wynikiem ostatniej bójki nieco zbladły. Przeniósł wzrok na kremową tubkę z podkładem, który kupiła mu Liv. Skrzywił się, ale dobrze wiedział, iż blada maź zatuszuje jego siniaki tak dobrze, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby nic się nie stało...
Przebrał się w świeżą podkoszulkę i spodnie, znoszone ubranie wepchnął do pełnej już pralki. Zaburczało mu w brzuchu, więc nie zaprzątał sobie głowy uruchamianiem pralki i szukaniem odpowiedniego detergentu, tylko od razu zszedł na dół do kuchni. Po drodze spojrzał szybko na kalendarz – dwudziesty trzeci listopada. Zmarszczył czoło, usilnie próbując sobie przypomnieć, dlaczego ta data wydawała mu się dziwnie znajoma i co tym razem znów przeoczył. W końcu wzruszył bezradnie ramionami. 
Kończył właśnie kanapkę z szynką, gdy dłoń, która sięgała ust, nagle się rozluźniła, a ostatni kęs spadł miękko na talerzyk. Świadomość poraziła go jak grom z jasnego nieba, aż otworzył szerzej oczy i pokręcił z politowaniem głową. Jak mógł o tym zapomnieć?
Dwudziestego trzeciego listopada przypadały urodziny Liv. Obiecał również, że tego dnia wybierze się z nią na wystawę malarską, którą tak bardzo chciała zobaczyć, choć on w ogóle nie podzielał jej zachwytu.
Dzisiaj. 
— Kurwa — mruknął do siebie. 
Dokończył śniadanie, dopił mocną kawę, wstawił brudne naczynia do zabałaganionego zlewu i stanął bezradnie na środku kuchni, przeklinając pod nosem. Uderzył dłońmi w policzki i postanowił działać. 
Najpierw poszedł do sypialni, otworzył szafę i zajrzał do środka. Po prawej stronie na wieszakach wisiały marynarki, swetry, parę koszul i kilka bluz, a z lewej na półkach niedbale poukładane leżały koszulki i różnokolorowe T-shirty. Wiedział, że musi się przyzwoicie ubrać, więc wyciągnął z wnętrza czystą, lekko pogniecioną czarną marynarkę, a z szafki obok białą koszulkę z długim rękawem. Odrzucił na pościelone łóżko, zapisując w pamięci, że musi je wyprasować, zanim wyjdzie z domu. 
Potem pomyślał o prezencie. 
Powinien coś kupić Liv, ale nie wiedział, co mogłoby się jej spodobać. Kolczyki? Czy Liv w ogóle nosi kolczyki? Tom zastanawiał się gorączkowo, drapiąc po głowie. Mógłby kupić kolczyki, dziewczyny przecież lubią świecidełka, ale jakie wybrać? Złote czy srebrne? Od razu sięgnął pamięcią pewnego letniego dnia, gdy będąc nastolatkiem wybrał się do Magdeburga ze szlachetnym zamiarem – sprawić mamie idealny urodzinowy prezent. Spędził w mieście pół dnia, aż zdecydował się w zwykłej drogerii na kupno delikatnych kolczyków z czerwonym oczkiem. Simone, oczywiście, bardzo się ucieszyła z prezentu, ale kilka minut po założeniu biżuterii spuchły jej boleśnie uszy. Okazało się, że Simone ma alergię na sztuczne kolczyki. Nie była zła, chociaż Tom wyszedłby z siebie z wściekłości na jej miejscu. Pokręcił głową, nigdy więcej kolczyków.
Może kwiaty? Zastanowił się przez chwilę, prawie skinął z zadowoleniem, ale nagle na jego twarzy pojawił się grymas. Goździki, tulipany, róże, lilie... i mnóstwo innych gatunków, których nazw nawet nie znał. Kwiaty są zbyt banalne, powinien wymyślić coś lepszego, bardziej oryginalnego, lecz odpowiedniego na prezent dla przyjaciółki. 
O czym Liv powiedziała mu ostatnim razem?
Od wielu lat nie opuszczałam miasta.
Racja! Twarz Toma rozpogodziła się w uśmiechu. Klasnął w dłonie. Obiecał przecież, że pomoże spełnić Liv jej marzenia – dlaczego więc nie dotrzymać słowa i zacząć od jej urodzin? Poklepał się po kieszeniach, znalazł telefon i nawiązał połączenie. 
Dia dhuit, Tom! — Zabrzmiało wesołe powitanie. Lynch Connolly był Irlandczykiem, a choć urodził się w Niemczech i jego stopa nigdy nie dotknęła irlandzkiej ziemi, szczycił się pochodzeniem i używał irlandzkiego tak często, jak tylko mógł. Lynch był również dobrym znajomym Toma oraz właścicielem przytulnego pensjonatu w Rerik nad Bałtykiem. — Co mogę dla ciebie zrobić?
— Mam nadzieję, że masz wolny podwójny pokój? 
— Znów przyjeżdżasz ze swoim kochanym braciszkiem?
Pytanie było tylko pozornie obojętne – Lynch szczerze nienawidził Billa. Swoją drogą, ta nienawiść była odwzajemniona. 
— Nie — odpowiedział, uśmiechając się mimowolnie. — Tym razem z przyjaciółką. 
— Jasne, przyjaciółka... — mruczał pod nosem, dorzucił jakieś irlandzkie słówko, którego Tom w ogóle nie zrozumiał. — Od kiedy cię wpisać? 
— Przyjedziemy jutro wczesnym wieczorem i zostaniemy... — Tom szybko liczył na palcach dni pozostałe do gali, na której miał się stawić. Pamiętał również o urlopie Liv. — Zostaniemy przez pięć dni. Nie będzie z tym problemu? 
— U mnie? Chyba żartujesz — odparł urażonym tonem. Lynch był mistrzem organizacji, ale Tom lubił się z nim drażnić. — Możecie przyjeżdżać, chętnie poznam twoją dziewczynę. 
— To nie jest... 
Slán! — Usłyszał jeszcze śmiech Lyncha i rozmowa została zakończona. 
Tom odłożył komórkę, uśmiechnął się do siebie i obrócił na pięcie. Prezent dla Liv gotowy – miał nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko niespodziewanej wycieczce nad morze. Choć pomysł był nieco szalony, sądził, że uda mu się sprawić Liv trochę radości. Nie musiała mówić tego wprost, ale Tom wiedział, iż Liv dręczy jakiś problem, dlatego też chciał zabrać ją w spokojne miejsce i spędzić z nią kilka dni z dala od Berlina, zgiełku wielkiego miasta oraz problemów.
Spojrzał na pomiętą marynarkę, jęknął. Chwycił ubranie i wyszedł z pokoju w poszukiwaniu żelazka. Pomyślał o kwiatach. Może jednak kupić?


Ciemne chmury zawisły nisko nad Berlinem. 
Padał gęsty śnieg. Białe płatki osiadały lekko na ciemnych włosach Liv, policzkach i nosie oraz na czarnym płaszczu, zmieniając się po chwili w małe kropelki wody. Śnieg pokrył cienką warstwą grób oraz drobną wiązankę ze sztucznych chryzantem. Liv wciągnęła powietrze ze świstem, przymknęła oczy, by za moment znów je otworzyć; zaczerwienione, pełne łez oczy patrzące na wyryty na granitowym nagrobku skromny napis: 



Maureen Biermann                                                    Nathanael Biermann

        19.06.1968 - 14.12.2007                                           28.07.1965 - 14.12.2007 


Czasami cały świat znaczy mniej niż jeden człowiek, którego brak


Objęła się mocniej ramionami, tupnęła kilkakrotnie zmarzniętymi nogami i znów zamarła, w upiornej ciszy tkwiąc nad grobem rodziców. Paskudna pogoda skutecznie zniechęciła innych do wychodzenia z domu; na cmentarzu nie było nikogo poza nią. Silne uczucie opuszczenia, jakie od dawna w sobie tłumiła, w końcu przełamało jej wewnętrzny opór, sprawiając, że łkała bezgłośnie, roniąc gorące łzy. Liv przetarła dłońmi mokrą twarz. 
— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Liv — powiedziała cicho do siebie drżącym głosem. 
Dwudzieste pierwsze urodziny spędzała całkiem samotnie – jak prawie każdy inny dzień – bez rodziny, przyjaciół, bez nikogo. Wpatrywała się natarczywie w nagrobek, jak gdyby sama siła spojrzenia mogła przywrócić jej rodziców do życia, a cały okres od czasu ich śmierci zamienić w zwykły, koszmarny sen. Rodzice jednak nie pojawili się, czas dalej biegł swoim torem, a wydarzenia, które miały miejsce wciąż pozostawały prawdziwą historią. Nie mogła jednak powstrzymać płaczu; stała nad grobem rodziców, a jednocześnie wracała myślą do wspomnień. 
Co by było gdyby...? 
Rankiem ojciec wsunąłby się do jej sypialni, zostawił na dębowej szafce pośpiesznie zapakowany prezent, ucałował ją śpiącą w czoło i zamknąłby się w swoim atelier, by dokończyć tradycyjny prezent dla córki – obraz. Nathanael Biermann miał wspaniałą wyobraźnię, był również prawdziwą artystą, więc jego obrazy zawsze były niespodzianką dla Liv i tym bardziej nie mogła doczekać się wieczoru; pory, gdy zawsze dostawała od niego świeżo namalowany obraz. Maureen bez słowa sprzeciwu oraz wykładu o szkodliwości słodyczy, ale za to z pogodnym uśmiechem, przygotowałaby córce ulubione śniadanie – naleśniki z kremem czekoladowym – a później wyszłaby do pracy na uczelnię, gdzie pracowała jako wykładowca. A Dominic... Liv usłyszałaby tupot stóp młodszego brata, gdy zbiegałby ze schodów, zamknąłby Liv w swoich objęciach i złożył życzenia urodzinowe. Potem, jak zawsze, pochłonąłby połowę naleśników i, ku dezaprobacie ojca, opuściłby dzień w szkole, by spędzić czas z Liv. Wieczorem... 
Liv przetarła oczy i oprzytomniała w jednej chwili – choć padał gęsty śnieg, a ona wciąż miała załzawione oczy, kilkanaście metrów dalej między nagrobkami zauważyła poruszającą się postać. Nie byłoby w tym niczego dziwnego – w końcu cmentarz jest miejscem publicznym, gdzie każdy ma prawo przebywać – gdyby nie fakt, że miała wrażenie, iż dobrze znała tę osobę. Osobę, której nie widziała od kilku lat. Wysoki i szczupły, Liv z daleka rozpoznała gęstą brązową czuprynę upstrzoną świeżymi płatkami śniegu. Młody mężczyzna cały czas kierował się w jej stronę, a Liv poczuła krążącą w żyłach adrenalinę, zupełnie opuściła świat wspomnień, przestała płakać i gorączkowo rozglądała się, poszukując miejsca, gdzie mogłaby się schronić – wyjście z cmentarza nie wchodziło w grę, ponieważ stara mosiężna furtka znajdowała się za osobą kierującą się w jej stronę. Przełknęła głośno ślinę. 
Dominic... to niemożliwe. 
Dlaczego musiał przyjść tutaj akurat dzisiaj? Liv nie czuła się gotowa na spotkanie ze swoim bratem, a co więcej – wcale tego nie chciała. Rozmowa z bratem plasowała się na ostatnim miejscu, na które miałaby właśnie ochotę. Chociaż od ich pożegnania minęły ponad dwa lata nadal nie potrafiłaby spojrzeć w oczy Dominicowi i znieść jego oskarżeń. Nocne koszmary wystarczająco dawały o sobie znać, więc nie byłaby w stanie wysłuchać tym razem realnego przesiąkniętego nienawiścią głosu brata, gdy życzył jej śmierci. Przymknęła powieki, szykując się na najgorsze, co mogło ją spotkać tego dnia, choć w duchu miała nadzieję, że wraz z zamknięciem oczu zniknie również Dominic.
— Cześć, Liv. 
Słysząc piskliwe powitanie, otworzyła oczy i drgnęła nerwowo. Serce tłukło się boleśnie w piersi, mimo niskiej temperatury poczuła strużkę potu spływającą po plecach. Spojrzała przed siebie – młody mężczyzna zatrzymał się przy jednym z nagrobków i dopiero wtedy zauważyła, że nie jest ani nastolatkiem, ani – co najważniejsze – jej młodszym bratem. Odetchnęła z ulgą, spoglądając na dół. 
Znajome brązowe oczy wpatrywały się w nią, na jasnej twarzy widniał pogodny uśmiech dziecka; Liv zauważyła, że chłopcu brakuje kolejnego zęba w górnej szczęce, a większa szparka dodała mu wyłącznie więcej dziecinnego uroku. Czarna czapeczka ze znakiem Batmana zsunęła się, ciemne kręcone włosy opadły na małe czoło, więc Liv nasunęła z powrotem malcowi czapkę na głowę i poprawiła rozwiązany szalik. Poza ciemnymi włosami, które mały odziedziczył po matce, był wierną kopią Markusa.
— Cześć, Mitchell. — Liv odwzajemniła uśmiech, rozglądając się. Kilka metrów dalej zauważyła śpieszącego w jej stronę Markusa. — Znowu uciekłeś tatusiowi? 
— Tak — odparł wyraźnie zachwycony. 
— Cześć — powiedział Markus, gdy zatrzymał się przy Liv. Rzucił Mitchellowi groźne spojrzenie, ale Liv widziała błąkający się na jego twarzy uśmiech. Malec musiał to również zauważyć, ponieważ wyszczerzył małe ząbki w uśmiechu i wsunął drobną rączkę w dłoń Liv. Markus objął Liv ramieniem, nachylając się do jej ucha. — Wszystkiego dobrego, Liv. Obyś potrafiła być jeszcze szczęśliwa. 
Liv uścisnęła Markusa z wdzięcznością.
— Wydawało mi się, że go widziałam — szepnęła. Markus spojrzał na nią pytająco, więc dodała: — Mojego brata.
— Wciąż się go boisz — stwierdził lakonicznie.
— Tak — przyznała po prostu. Komu mogłaby to przyznać jak nie jemu? Tylko Markus znał całą prawdę, doktor Simon wiedział tylko o śmierci rodziców i zerwaniu kontaktu z bratem, a Tom... on nie wiedział zupełnie nic. Liv przeszył kolejny dreszcz. — Czasami zastanawiam się, czy kiedyś przestanie mnie nienawidzić i zrozumie to wszystko. Musiałam się nim zaopiekować, ale jak mogłam pomóc jemu, skoro do dzisiaj nie umiem pomóc sobie?
— Smutno ci, Liv? — Mitchell wtrącił się do rozmowy, pociągając ją lekko za dłoń. — Twojej mamusi też nie ma? I tatusia? 
— Tak, moi rodzice już nie żyją — odparła z trudem, przełykając łzy. Wymusiła słaby uśmiech. — Czasami za nimi tęsknię, jak ty za swoją mamą. 
— Tatuś mi powiedział, że mamusia jest w niebie razem z aniołkami — odpowiedział. — Czy twoi rodzice też mieszkają w niebie? 
— Mam taką nadzieję. 
— Tatuś mówił, że mama patrzy na mnie z góry i mnie kocha, myśli o mnie i jest ze mnie dumna... tak, tatusiu? — zapytał niepewnie, zwracając się do Markusa. Ten skinął potwierdzająco. — Twoi rodzice też są z ciebie dumni, Liv. 
Liv nie odpowiedziała. Przeniosła wzrok na nagrobek pokryty grubszą warstwą śniegu, złote litery układające się w imiona jej rodziców, daty urodzin i śmierci. Spojrzała na wiązankę i mały znicz, który ze sobą przyniosła. Pomyślała o swoim bracie, rozłące z nim, zaprzepaszczonych marzeniach... Liv pokręciła nieznacznie głową. Jej rodzice nie mieli żadnego powodu do dumy. 
Co myślicie, gdy patrzycie na mnie?



Wracam. 
Słaby rozdział na powrót... mam nadzieję, że kolejny będzie już lepszy, a następne będą jeszcze lepsze, i tak dalej, i tak dalej... Wierzę również, że zostanę tutaj do końca. 

Czy ktoś jeszcze tu jest?

12 komentarzy:

  1. Jak dobrze, że jesteś!
    Cherr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Cieszę się, że ktoś tutaj jeszcze został :)

      Usuń
    2. Został, został ! :* I popieram koleżankę u góry :))
      S.

      Usuń
  2. Ktoś tam tu jest, także nie ma tragedii, acz takie powroty to nie najłatwiejsza rzecz, to fakt. Oj, kiedy ja do siebie zajrzę...? ;o Mniejsza. Aż musiałam sobie przypomnieć, co było poprzednio, zanim zabrałam się ten odcinek. Ok, wredny Jost, poplątany Bill, śmieszna gala, tzn zapowiedź, wymyślona kolacja dla Mariny... dobra, coś tam się już ogarnęło.
    Markus, Markus... jakie to kochane stworzenie! Niezbyt pamiętam, kim on w ogóle jest, ale jest kochany xD Hm, odcinek nie jest słaby, przynajmniej technicznie na niego patrząc, jest po prostu spokojny, pozbawiony jakiejś konkretniejszej akcji. No, prócz Georga i Sophii - rany, ja mam nadzieję, że on się kiedykolwiek zmieni... Cóż, podejrzewam, że (o ile dokończysz to opowiadanie) tu się jeszcze sporo będzie działo, toteż w sumie wszystko możliwe. A było tak miło - on na początku był taki kochany! Ale im bardziej będzie ją bił, tym bardziej będzie to po niej widać. A im bardziej będzie widać, tym Georg bardziej będzie miał przerąbane, a i może sytuacja Toma troszku się polepszy... Taaak, ten wypad nad morze dobrze im zrobi, i Tomowi, i Liv. Hm, co tam jeszcze... No i wiadomo, strasznie szkoda to Gustava, bo on naprawdę złoty chłop, tylko co tu z Mariną zrobić... ech ech. Dobra, czekam na nexta, ale byle był szybciej, niż ten ;) Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie, że ktoś jest ; ) Bardzo się cieszę, że jednak zdecydowałaś się na powrót i chcesz to dokończyć, bo mam też zamiar doczytać to do końca. Ja tam pamiętam co było w poprzednich odcinkach i nie muszę sobie nic przypominać tak więc dla mnie dodatkowy plus. :)

    A teraz przechodzimy do odcinka. Tak jak koleżanka powyżej wspomniała, jest spokojny, ale takie też powinny być. Nie ma przesytu wydarzeń na szczęście, bo coś takiego może dla niektórych jest ciekawe, ale dla mnie to często taki zbyt duży natłok myśli, zbyt zawikłane, pomieszane z poplątanym. Tutaj tego nie ma : ) Podoba mi się sytuacja na cmentarzu, coś czuję że bobasek jest słodki i wprowadzenie dziecka dodało tutaj czegoś takiego niewinnego. Wiem, że już jedno dziecko się pojawiło w szpitalu itd, ale to był taki poważny, chory chłopczyk a tutaj mamy po prostu niewinne dziecko, które jeszcze nie wie co to znaczy okrutność na tym naszym świecie. No i plus za to. Irlandczyk jak już Ci wspomniałam wywołał uśmiech na mojej twarzy wiadomo dlaczego ; )) Wprowadź tu jeszcze policjanta to pewnie będę miała niezły ubaw haha :)) A tak serio - dobra robota i czekam na kolejny rozdział. :*
    S.

    OdpowiedzUsuń
  4. obecna! C:
    czekam na każdy rozdział, niestety do komentowania nie mam głowy. Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci aż tak bardzo to, że masz niekomentującego wielbiciela, który ubóstwia Twoją historię :)
    pozdrawiam, N.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, ja też tu nadal jestem! :)
    Jakoś nie mam głowy do komentowania, wisi nade mną słowotwórstwo. Rozdział przeczytałam już w ten długi weekend i skoro od tamtej pory nie przyszło mi nic sensownego do głowy, to zostanę przy tym, co wtedy nasunęło mi się na myśl.
    Ten odcinek jest - jak to ujęły osoby nade mną - spokojny. Spokojny i smutny równocześnie.
    Szkoda mi Mariny - że Gustav ją oszukuje. Czy on ją jeszcze w ogóle w jakiś sposób kocha? Czy ma do niej szacunek? Nawet sobie nie wyobrażam, jak ją zrani, gdy ona się o wszystkim dowie. I jak Georg "zrani" Sophie. Mocno im to poplątałaś, Frigid ;).
    Widzę, że nie mogłaś się powstrzymać i wplotłaś w tekst swoje (nie tak nowe) zainteresowanie - irlandzki. Nie wiem czemu, ale na miejscu Lyncha widzę Aidana :D.
    Końcówka była smutna... Przynajmniej uchyliłaś rąbka tajemnicy (tzn. pokazałaś mniej więcej, dlaczego Liv jest sama). Podsycasz atmosferę! ^^
    Liv zdecydowanie zasłużyła na odrobinę szczęścia. Te 5 dni z Tomem z pewnością będą - jeśli nie jego esencją - to przynajmniej namiastką :).
    Trzymam kciuki za Ciebie na wszystkich frontach. Zostań tu i dokończ tę historię <3

    PS Uwierzysz, że nie mogłam sobie przypomnieć hasła do maila? Po trzecim razie odpuściłam xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie ma to jak zacząć czytać od początku, utknąć w połowie i przeczytać ostatni rozdział, ale... skoro nadeszły wakacje to sobie wszystko nadrobię. Chciałam tylko zakomunikować, że również tutaj jestem i czytam to cudeńko.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdolniacha!!! :* :) <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak długo Sophie jeszcze zamierza żyć w tym złudzeniu? Przestaję ją rozumieć. Może jestem zbyt konserwatywna, nawet jeśli chodzi o fikcyjne opowiadanie. Boję się, że niedługo zacznę ją potępiać, tak samo jak Gustava. Nie mówiąc już o tym, że Gustav jest w tym momencie dla mnie wręcz żałosnym frajerem pozwalając wciąż, aby ktoś krzywdził jego ukochaną. Przepraszam bardzo, to ma być ta wielka miłość? Czy może kolejne złudzenie... Oby się z niego nie otrząsnęli, gdy będzie za późno.
    Tom, jak zawsze rozczulił moje serce.
    Dobrze, że wróciłaś i również mam nadzieję, że dokończysz tą historię. Szczególnie dla Toma, który myślę, że zasługuje na dobre zakończenie ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. jest tu ktos na pewno i czeka na dalszy ciag! jestes swietna! :)

    OdpowiedzUsuń