Tom wcisnął kierunkowskaz, skręcił kierownicą i zjechał z głównej ulicy. Przejechał kilkaset metrów, aż w końcu zaparkował na pustym parkingu pomiędzy trzema wieżowcami. Zgasił silnik, opuścił ręce i oparł się wygodnie o miękki zagłówek fotela. Czekał. Śnieg padał nieustannie – w ciągu kilku minut cała przednia szyba pokryła się mokrymi płatkami o nieregularnych kształtach. Na osiedlu porozstawiane były wysokie latarnie, których odległy pomarańczowy blask przebijał się pomiędzy śnieżynkami. Było pusto; w kilkudziesięciu mieszkaniach widział to zapalające się, to gasnące światła.
Mimo że starał się obserwować okolicę, nie zauważył skąd nadeszła Liv; nagle otworzyła drzwiczki od strony pasażera i wsunęła się do samochodu, przynosząc ze sobą podmuch zimnego wiatru oraz intensywny zapach bzu.
— Cześć — przywitała się z uśmiechem.
Chuchnęła w zmarznięte dłonie, później otrzepała się ze śniegu. Tom odwzajemnił jej uśmiech, patrząc w twarz Liv. Spięła długie włosy w niedbałego koka; kilka kosmyków zwisało luźno wokół policzków, podkreśliła oczy czarną kredką. Z uszu zwisały proste srebrne kolczyki, których końce znikały w materiale zielonego szalika owiniętego wokół jej szyi, pod dokładnie zapiętym płaszczem musiała mieć krótką sukienkę, ponieważ wzrok Toma przyciągnęły czarne rajstopy opinające nogi.
Odwrócił się do tyłu, wyciągnął bukiet dwudziestu jeden białych róż i wręczył je Liv.
— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Liv — powiedział, nachylając się nad nią. Pocałował ją krótko w policzek, wciągając w nozdrza zapach perfum.
Liv przyjęła kwiaty, zbliżyła nos do białych płatków i spojrzała na niego.
— Pamiętałeś o moich urodzinach. Dziękuję.
Tom nie odpowiedział, tylko uruchomił silnik i wyjechał z parkingu, włączając się w ruch na głównej ulicy. Liv jeszcze raz podała mu adres galerii, więc skręcił w prawo, gdy zapaliło się zielone światło.
— Możesz mi powiedzieć, czego właściwie dotyczy ta wystawa?
— To wystawa prac surrealistów — wyjaśniła krótko, obserwując przez szybę mijane budynki. — Od dawna chciałam się na nią wybrać.
— Surrealizm — powtórzył pod nosem.
— Tak — potwierdziła rozbawiona.
Surrealizm. Tom patrzył na drogę, prowadząc samochód, i starał się przypomnieć sobie, co znaczy ów termin. Był przekonany, iż spotkał się z nim w szkole na lekcjach sztuki – w końcu musieli zapoznać się z każdą ważniejszą epoką, jej przedstawicielami oraz cechami charakterystycznymi – ale choć choć litery ułożyły się w słowo, wcale nie chciały w żaden sposób zobrazować tego pojęcia. Surrealizm. Smakował tę dziwną nazwę, wymawiając ją raz po raz w myślach. Przypominali mu się różni malarze oraz obrazy, ale nic, co mogłoby mu pomóc rozwiązać tę zagadkę. Ostatecznie poddał się, wzruszył do siebie ramionami – nie miał bladego pojęcia, co to za nurt w sztuce, kto jest jego przedstawicielem i co to w ogóle znaczy.
Spojrzał ukradkiem na Liv; wyglądała, jakby ledwo powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem.
— Na początku surrealizm dotyczył wyłącznie literatury — zaczęła Liv — dopiero później zaczął występować w malarstwie. Obrazy surrealistyczne to obrazy, które niszczyły ustalony logiczny porządek rzeczywistości; groteskowe, fantazyjne. Chyba najbardziej znanym artystą surrealistycznym jest Salvador Dali, o którym na pewno słyszałeś.
— Dali — powtórzył. Po krótkim wstępie Liv do historii sztuki od razu przypomniał sobie dziwne obrazy, jakie pokazywała klasie nauczycielka sztuki. Dziwne, niezrozumiałe i bezsensowne dzieła, które budziły niewyobrażalny zachwyt u nauczycielki. — To ten świr — wypalił na głos i od razu, choć już za późno, ugryzł się w język.
Liv parsknęła śmiechem.
— Tak, to ten świr — odpowiedziała wesoło. — Bądź jednak tak uprzejmy i przez jakiś czas nie oceniaj w ten sposób twórców surrealistycznych, ponieważ jest mnóstwo osób, które pożarłyby cię żywcem za taką opinię.
Tom beształ się w myślach za swoją głupotę, a Liv cały czas chichotała pod nosem.
— Rozmawiałeś ze swoją mamą? — zapytała nieco później już zupełnie poważna.
Tom nabrał powietrza w płuca, przytrzymał i wypuścił ze świstem przez usta. Zaczął bezwiednie wystukiwać palcami nerwowy rytm na kierownicy.
— Nie — odpowiedział w końcu po długim milczeniu. — Rozmawiałem dwa razy z Gordonem, ale matka nie chciała podejść do telefonu.
— Co on myśli o twojej bójce z bratem?
— Jest zachwycony — odparł ironicznie. — Był w szoku, gdy wtedy rozdzielił nas z Billem i wyprowadził mnie przed dom; ostatni raz musiał nas rozdzielać, kiedy byliśmy nastolatkami. Nie wiedział z jakiego powodu tak bardzo się pokłóciliśmy, a ja tylko wrzeszczałem bezsensownie, ponieważ cały czas byłem myślami w tej kuchni naprzeciw mojego brata. Następnego dnia zadzwoniłem do domu, odebrał Gordon. Krzyczał na mnie dobre pięć minut, aż w końcu uspokoił się i zapytał, co mi odbiło — powiedział. Włączył kierunkowskaz, skręcił i niemal od razu stanął w długiej kolejce samochodów czekających na zmianę świateł. — Mama przepłakała całą noc, bardzo przeżyła tę naszą bójkę, a ponadto obwinia się, ponieważ uważa, iż musiała popełnić mnóstwo błędów w naszym wychowaniu, skoro skaczemy sobie do oczu. Poczułem się jak ostatni palant. Wczoraj też z nim rozmawiałem – teraz stara mi się pomóc, nie tylko z pogodzić się mamą, ale próbuje również zrozumieć moje zachowanie. W końcu opowiedziałem mu mniej więcej, co ostatnio się wydarzyło.
— Jak zareagował? — Liv przerzuciła czarną torebkę na siedzenia z tyłu, sama przekręciła się na fotelu i patrzyła w profil skupionego na drodze Toma.
— Odniosłem wrażenie, że moja opowieść w ogóle go nie zdziwiła — odpowiedział po krótkim zastanowieniu. Kiedy skończył opowiadać Gordonowi, co było powodem kłótni, nie wydawał się tak samo zszokowany, gdy tamtego dnia przyciągnęły go wrzaski obu braci. Przyjął to ze spokojem. — Myślę, że w porównaniu do mamy Gordon jest po prostu obiektywny i na pewno jest lepszym obserwatorem.
— Dla mamy wciąż jesteście małymi cudownymi chłopcami — wtrąciła z uśmiechem.
— Sądzę, że kilka dni temu przejrzała wreszcie na oczy. — W głosie Toma zabrzmiała gorycz. — Nie jestem dumny z tego, jak się zachowałem; za to Bill zapewne kolejny raz uważa się za pokrzywdzonego.
— Jak myślisz, co wtedy czuł twój brat?
— Na pewno był zaskoczony — odpowiedział bez chwili zastanowienia. — Myślał, że po prostu ucieknę z domu, a on znów będzie miał nade mną przewagę; w końcu udowodniłby mamie, że naprawdę stoczyłem się na dno. W każdym razie, gdy ja dałem ponieść się wściekłości, Bill zdążył obrócić całą sytuację na moją niekorzyść... ale nie tylko ja jestem winny — dodał.
— A jak czułeś się ty?
Tom zamilkł. Niechętnie wrócił myślą do niedawnego starcia z Billem. Minęło tylko kilka dni, a on miał wrażenie, że ten czas wydłużył się do miesięcy. Wspomnienie brata sprawiło, że od razu zacisnął zęby i poczuł napływającą wściekłość. Zdrada bolała, jak kłucie szpilką prosto w serce. Jeszcze nie ochłonął po ostatniej kłótni; a kiedy przypomniał sobie o zbliżającej się gali oraz spotkaniu zespołu – od razu zdusił tę myśl. Chciał przez najbliższy czas zachować chociaż pozory normalności – dla siebie i dla Liv.
— Chciałem go po prostu zatłuc — przyznał niewyraźnie. — Nie potrafiłem znieść myśli, że nawet on obrócił się przeciwko mnie, tych jego okropnych słów... znienawidziłem go tak bardzo, że zupełnie straciłem zdolność racjonalnego myślenia.
— Zapomnij już o tym — poradziła ostrożnie. Tom skinął głową, ale bez przekonania. Nie potrafił wymazać z pamięci ot tak ostatnich wydarzeń. — Pomyśl o mamie. Zadzwonisz do niej znowu? Nie przestaniesz próbować?
— Zadzwonię.
Galeria sztuki okazała się niedużym jednopiętrowym budynkiem z cegły na planie kwadratu, do którego prowadził szereg pokrytych świeżym śniegiem schodów. Znajdowała się w bocznej ulicy, gdzie docierało tylko odległe echo zgiełku miasta, wokół rosły wysokie dęby; Tom zwrócił uwagę na wydzielone trawniki otaczające ścieżkę, schody oraz sam budynek. Na ustawionej na zewnątrz tablicy ogłoszeń powieszono kilka plakatów zapowiadających wydarzenia, które miały odbyć się w ciągu najbliższych dni. Tom nieco się zdziwił, przyglądając się afiszom – nie sądził, że ta galeria otwierana jest częściej niż raz na miesiąc.
Weszli przez oszklone drzwi do jasnego hallu, gdzie przywitało ich ciepłe powietrze i gwary rozmów; kręciło się tam kilkoro ludzi ubranych w wizytowe stroje. Tom w duchu pogratulował sobie przeczucia co do odpowiedniego stroju. Podeszli z Liv do szatni, gdzie powitała ich uśmiechem młoda brunetka, zostawili okrycia wierzchnie i Tom rozejrzał się wokół. W przezroczystych gablotkach wisiały stare plakaty oraz zdjęcia archiwalne z większych imprez organizowanych w galerii. Dalej Tom zauważył kolejne schodki i część rozświetlonego pomieszczenia, w którym goście chodzili od obrazu do obrazu.
Zwrócił się ku Liv; stała obok, przesuwając wzrokiem po informacjach w gablotkach, a z twarzy nie schodził radosny uśmiech. Włożyła sukienkę, którą podarował jej na przeprosiny po nieudanej wizycie u niego w domu; użyła pudru do tatuażu, więc jej wytatuowany smok zniknął pod warstwą kosmetyku; Tom poczuł nagłe ukłucie żalu – olbrzymi tatuaż go fascynował. Fascynowała go również sama Liv – w idealnie dopasowanej czarnej sukience, botkach na wysokim obcasie, z przewieszoną przez ramię torebką i upiętymi włosami. Srebrne kolczyki drgały za każdym razem, gdy się poruszała, jak zawsze miała cienki złoty naszyjnik z małym słonikiem. Wyglądała wspaniale, bardzo seksownie i wydawała się naprawdę szczęśliwa.
— Liv Biermann!
Okrzyk rozległ się gdzieś niedaleko; Liv obejrzała się szybko, uśmiech zniknął z twarzy, spoważniała i Tom był gotowy przysiąc, iż w jej oczach zobaczył przerażenie. Spojrzał w tym samym kierunku, jednocześnie przybliżając się do niej i chwytając pewnie za dłoń. Ku nim zmierzał niepozorny, jak cały budynek, mężczyzna w dobrze skrojonym garniturze. Średniego wzrostu, otyły, około pięćdziesiątki; brązowe włosy się przerzedziły i posiwiały, zaokrąglone policzki były świeżo ogolone. Tom spojrzał niepewnie na Liv, ale ta już uśmiechała się, choć uśmiech nie docierał jak poprzednio do oczu. Nie rozumiał, dlaczego ów mężczyzna wzbudził w niej nagły strach, lecz nie odsunął się.
— Panie Müller — odezwała się Liv. — Miło pana widzieć.
Podszedł bliżej, pocałował Liv w policzki i ukłonił się Tomowi, ściskając mu dłoń. Szeroką twarz rozświetlał autentyczny wesoły uśmiech, głęboko osadzone zielone oczy miał szczere i pogodne. Na klapie marynarki przyczepił prostokątny identyfikator, z powodu którego Tom pomyślał, że jest kierownikiem. Nie spuszczał z niego wzroku, ponieważ pomimo sympatycznej powierzchowności Liv miała powód, by się go obawiać.
— Jak dobrze cię widzieć, Liv — powiedział. — Bardzo długo do nas nie zaglądałaś, już myśleliśmy, że więcej tutaj nie przyjdziesz.
— Nie mogłam przegapić wystawy surrealistów. Obiecuję również częściej odwiedzać galerię.
— Nadal fascynuje cię ten nurt? — zapytał, uśmiechając się jeszcze szerzej. Tom nie mógł oprzeć się wrażeniu, że lada chwila zobaczy wszystkie ósemki tego faceta. Liv w odpowiedzi kiwnęła głową. — Jak twoje zdrowie, Liv?
— Dziękuję, panie Müller, wszystko jest dobrze, czuję się świetnie — odparła zwięźle i szybko, uśmiechając się uprzejmie. — Jak pańskie zdrowie?
— Ach, szkoda gadać — Müller machnął ręką ze zrezygnowaniem. — Dopadły mnie ostatnio korzonki, naprawdę ból niesamowity... w dodatku mam problemy z tym moim kolanem, jeszcze twój ojciec załatwiał mi konsultacje u swojego lekarza... — Zamilkł nagle, patrząc z wyraźnym przestrachem na Liv. Tom patrzył to na jedno, to na drugie, zupełnie nic nie rozumiejąc z tej wymiany zdań. Dlaczego Liv tak się go obawiała, co stało się z ojcem Liv, dlaczego Müller tak nagle się zdenerwował? — W każdym razie zaczynam się wyraźnie starzeć — zaśmiał się nieprzekonująco. — Życzę wam miłego wieczoru, koniecznie zajrzyjcie tu jeszcze kiedyś.
Ukłonił się i odszedł pośpiesznie, nie oglądając się za siebie. Liv nieco się rozluźniła, odetchnęła głęboko, potarła wolną dłonią policzek i pociągnęła Toma za rękę. Ruszyli powoli śladem pana Müllera, weszli po schodkach, znaleźli się w głównej okrągłej sali. Obrazy twórców surrealizmu powieszono w kilkumetrowych odstępach od siebie, na środku pomieszczenia stały trzy potężne filary, na których również znajdowały się oprawione w drewniane ramy dzieła. Goście krążyli, towarzyszyły im wymieniane szeptem poglądy na temat przedstawionych prac.
— Kto to był? — zapytał cicho Tom. Liv spojrzała na niego, udając, ze nie wie, co ma na myśli. — Ten facet, pan Müller.
— Pracuje tutaj jako kierownik — odpowiedziała, potwierdzając tym samym przypuszczenia Toma. — To stary znajomy mojej rodziny.
— Dlaczego się go boisz, Liv?
Zatrzymała się wpół kroku, ciągnąc go za sobą. Mało brakowało, a wywróciłby się na lśniącej posadzce pod nogami Liv. W jej oczach zobaczył niekłamane zdziwienie, a potem rozbawienie, któremu dała upust chichocząc pod nosem.
— Pana Müllera? — zapytała, upewniając się. — Kto przy zdrowych zmysłach obawiałby się tego faceta? To przemiły człowiek. Tom, imponuje mi twoja troska, ale nie przesadzaj.
— Liv...
Ona tylko machnęła zniecierpliwiona ręką, co oznaczało koniec rozmowy. Tom wzruszył ramionami i nie drążył dalej tematu. Podeszła do pierwszego obrazu.
Tom uznał, że Europa po deszczu autorstwa Maxa Ernsta jest obrazem dziwnym. W mgnieniu oka przypomniał sobie męczące lekcje sztuki w gimnazjum i lekko zwariowaną nauczycielkę, wielką fankę surrealizmu. Na samo wspomnienie o pani Wagner przeszył go nieprzyjemny dreszcz, otrząsnął się i miał ogromną nadzieję, że jego twarz nie wyraża wewnętrznych emocji. Tom nie miał pojęcia, dlaczego ów obraz nazwany jest akurat Europa po deszczu, ponieważ śladu tytułowego deszczu w ogóle nie widział. Patrzył na zrujnowane miasto, które samo w sobie miasta nie przypominało. Dziwaczna struktura przywodziła mu na myśl mech porastający drzewa oraz splątane korzenie. W tle majaczyły dwie sylwetki ludzkie, chociaż nie był pewien, czy to na pewno są ludzie.
Wzdrygnął się.
— Fascynujący obraz — stwierdziła cicho Liv, przechylając w lewo głowę. Tom wytrzeszczył oczy ze zdumienia. — Widzisz? Ernst przedstawił swoją wizję spustoszonego miejsca, które kiedyś niewątpliwie było wspaniałe. Dotknął je jakiś kataklizm, ale spójrz, autor jednocześnie pokazał, że miasto zbiera powoli siły do kolejnych narodzin. Po zniszczeniu nadchodzi odrodzenie, wszystkie miasta po spustoszeniach się odradzają.
Tom bez słowa pokiwał głową.
— Wiesz coś na temat dekalkomanii? — Zaprzeczył. — Jest to wynalazek Oscara Domingueza z 1935 roku. To technika malarska, która polega na rozciskaniu farby pomiędzy jakimiś dwoma warstwami materiału, na przykład papieru. Autor był pierwszą osobą, która interpretowała dzieło i nadała mu tytuł, jednakże kolejne sposoby odbierania obrazu nie były wcale błędne. Ile osób, tyle interpretacji. Max Ernst nie polegał wyłącznie na przypadku, dopracował niektóre elementy, by idealnie odzwierciedlić swoje wizje. Stworzył naprawdę wiele obrazów, którym warto poświęcić kilka minut uwagi.
Przeszli dalej.
Gdy Tom zobaczył wydrukowane nazwisko na małej karteczce przyczepionej do ramy obrazu, od razu poczuł zażenowanie. Liv ujęła go pod ramię, Tom zerknął na nią i zobaczył, że uśmiecha się wesoło. Autorem był ten świr. Salvador Dali.
— Co o tym sądzisz? — zapytała.
Tom prawie zachłysnął się powietrzem. Co on o tym sądzi? Popatrzył na Trwałość pamięci, próbując wyrobić sobie jakąkolwiek opinię. W tle widział nadmorski krajobraz, nieco nierealny, ale to było jego jedyne skojarzenie – miał nadzieję, że słuszne. Poza tym w oczy rzucały się sflaczałe tarcze zegarowe, które wyglądały, jakby ktoś spuścił z nich powietrze. Jedna z nich bezwładnie zwisała na gałęzi, dwa kolejne wtapiały się w coś, czego nawet nie potrafił nazwać, a ostatni – o kolorze brudnego złota – był zjadany przez mrówki. Co on o tym mógł sądzić?
— Ładny obraz — wymamrotał, czując się jak na lekcji w szkole.
Liv ścisnęła go mocniej za ramię. Jego postawa laika oraz cała sytuacja wyraźnie dostarczała jej dobrego humoru; Tom nie mógł się na nią złościć, ponieważ jeszcze nigdy nie widział jej tak szczęśliwej.
— Myślę, że to najbardziej znany surrealistyczny obraz. Piękna kompozycja – Dali zawarł na jednym płótnie nadrealność, ciekawe zestawienie, oniryzm. Kolorystyka jest bardzo spokojna, nie sądzisz? — dodała, zwracając się do niego. Tom skwapliwie pokiwał głową, chociaż nie wszystko zrozumiał. — O, tutaj — wskazała dłonią na środek obrazu, gdzie stapiał się zegar — można dostrzec ludzką głowę, która uważana jest za autoportret malarza. Widzisz?
Tom zbliżył się i wytężył wzrok. Chociaż starał się dojrzeć cokolwiek, co mogłoby przypominać głowę, poniósł kolejną klęskę.
— Salvador Dali swobodnie połączył ze sobą różne przedmioty – „miękkie” zegary oraz „twarde” skały wybrzeża. Złoty zegarek, który jest atakowany przez mrówki, może być odbierany przez widza jako metafora przemijania ludzkiej egzystencji; skoro czas może ulec zniszczeniu, coś takiego słabego jak my – tym bardziej. Bardzo mi się to podoba — powiedziała z wyraźnym podziwem w głosie. Tom był mile zaskoczony jej wiedzą na temat sztuki i słuchał jej z przyjemnością. — Wiedziałeś, że reprodukcje Trwałości pamięci często pojawią się na widokówkach?
— Skąd tyle wiesz o sztuce? — zapytał z nieukrywanym zaintrygowaniem, gdy po dwóch godzinach opuścili wystawę i wrócili do samochodu.
Liv uśmiechnęła się pod nosem, zapinając pas i odrzucając torebkę na tylne siedzenie. Naprawdę mu zaimponowała – w ciągu stu dwudziestu minut dowiedział się więcej o surrealizmie oraz jego twórcach niż w czasach szkolnych. Liv starała się nawiązać z nim rozmowę na temat wszystkich prac, choć starania Toma można było określić gorzej niż mierne. Spokojnie opowiadała mu o obrazach i autorze, a on mógł tylko stać i słuchać oczarowany. Opowiadała o kolorystyce, temacie oraz zastosowanych technikach, które znała choć odrobinę, o swoich przemyśleniach i próbowała odnieść się do tego, co on z trudem zdołał wydukać. Rozmowa na temat sztuki przychodziła jej z niebywałą łatwością; interpretowała niezrozumiałe dla niego obrazy, z przyjemnością wprowadzając go w podstawy surrealizmu. Po jej twarzy cały czas błąkał się łagodny uśmiech, który tym razem sięgał niebieskich oczu. Nigdy wcześniej nie widział Liv tak spokojnie szczęśliwej, a ów widok bardzo mu się spodobał.
Postaci Jeana Cocteau'a, René Magritte'a, Giorgia de Chirica, Marcela Duchampa i innych na pewno pozostaną w jego pamięci na dłużej.
— Uważałam na lekcjach w gimnazjum — odparła rozbawiona. — Poza tym interesuję się malarstwem.
— Malujesz?
Zerknął na nią, gdy włączał się w ruch na głównej ulicy. Liv zagryzła mocno wargi, uciekając spojrzeniem w bok; miał wrażenie, że po jej twarzy przebiegł cień, którego w żaden sposób nie potrafił zinterpretować.
— Od czasu do czasu — przyznała z wyraźnym oporem.
— Zostaniesz u mnie? — Zmienił temat, gdy wyczuł niepewny grunt, po którym nie miał ochoty stąpać.
— Nie — odpowiedziała stanowczo. Tom popatrzył na nią rozczarowany; nie chciał kończyć tego wieczoru i nie spodziewał się, że Liv ma inne zamiary. Wzruszył ramionami, w końcu to jej urodziny i nie musiała spędzać całego wieczoru wyłącznie z nim. — Może tym razem ty wpadniesz do mnie? Zjedlibyśmy coś i jeszcze porozmawiali, co ty na to?
Tom uśmiechnął się i skinął głową. Do tej pory Liv ani razu nie zaprosiła go do siebie, nawet nie wiedział, gdzie dokładnie mieszka; zazwyczaj spotykali się u niego w domu albo spędzali czas w barze, gdzie pracowała. Nie powinien więc odmawiać, skoro Liv przejęła inicjatywę.
Podróż do domu Liv zajęła im nieco ponad kwadrans.
Tom wrócił na ten sam parking, gdzie wsiadła Liv – okazało się, że mieszkała w pięciopiętrowym bloku, który był usytuowany w cieniu trzech wieżowców. Wspięli się po wąskich schodach na drugie piętro, Liv otworzyła drzwi, trzymając jedną ręką urodzinowy bukiet kwiatów. Weszła do mieszkania, zapaliła światło i przeszła dalej, a Tom ostrożnie przestąpił próg, zamknął dokładnie drzwi i rozejrzał się.
— Czuj się jak u siebie! — zawołała Liv.
Stał w długim, wąskim korytarzu; ściany pomalowane na soczysty brzoskwiniowy kolor, brązowe panele na podłodze, wieszak na ubrania z ciemnego drewna, duże, zaokrąglone na górze lustro. W powietrzu wciąż unosił się zapach bzu. Ściągnął kurtkę oraz buty, podrapał się po policzku i ostrożnie ruszył w głąb mieszkania. Minął zamknięte drzwi, dalej była kuchnia, gdzie Liv szukała wazonu na kwiaty, po prawej stronie łazienka oraz jej sypialnia.
Zaświecił światło i zajrzał do środka.
Od razu zafascynowało go oświetlenie – w płycie gipsowo-kartonowej na suficie zostało wyciętych kilka sporych otworów w kształcie róży, a w środku zainstalowano małe lampki, które płonęły jasnym światłem. Przeszedł po miękkim, tłumiącym kroki dywanie i podszedł do szerokiego regału na całą ścianę. Półki uginały się pod książkami; Liv miała mnóstwo literatury poświęconej sztuce – głównie malarstwu; epokach, malarzach, technikach oraz specjalistycznych podręcznikach i poradnikach. Ponadto zauważył kilka pozycji dotyczących sztuki rysunku, wiele biografii, a także zwykłych fabularnych powieści; Tom przesuwał palcem po grzbietach powieści kryminalnych, obyczajowych oraz klasykach niemieckich. Na niższych półkach stały w rzędzie płyty, Tom schylił się, by odczytać nazwy wykonawców – Liv miała sporo krążków jazzowych, trochę starego rocka i wykonawców soulowych. Zerknął w prawo, w stronę kuchni, gdzie widział Liv ustawiającą kwiaty w wazonie z zimną wodą. Liv była oczytana, inteligentna, miał śmiałe podejrzenie, że jest uzdolnioną artystką, ale zupełnie nie rozumiał, co sprawiło, że porzuciła to wszystko dla pracy w barze. Zawiedzione nadzieje? Chciała zrobić na złość rodzicom? Dlaczego?
Odwrócił się; naprzeciwko niego stało podwójne porządnie zasłane łóżko, na nie rzucono kilka miękkich poduszek, niedaleko w kącie stał bujany fotel, a obok na parapecie odtwarzacz płyt oraz kilka czasopism. Rozejrzał się raz jeszcze. Sypialnia Liv urządzona była w prostym stylu, przytulnie i gustownie. Córka bogatych rodziców? Nie sądził, by sama pensja barmanki wystarczyła na wyposażenie oraz zgromadzenie wszystkich tych dzieł.
W końcu dotarł do małej kuchni; Liv właśnie zaglądała do lodówki. Jasne praktyczne meble, ściany pomalowano na kolor cytrynowy, na środku stał drewniany stół zakryty białym wyprasowanym obrusem. Wokół trzy krzesła. Za oknem widział pomarańczowy blask latarni, w mieszkaniu panowała przyjemna cisza.
— Sama urządzałaś?
— Markus mi pomagał — uśmiechnęła się, zakładając kosmyk włosów za ucho.
— Poproszę go o pomoc, gdy będę planował remont — roześmiał się. — Piękne mieszkanie.
Liv skinęła z wdzięcznością.
— Jesteś głodny? — zapytała, a on potwierdził. — Co powiesz na ryż z warzywami i kurczakiem?
— Brzmi nieźle.
— Świetnie. Jakbyś był tak miły to pokrój kurczaka w kostkę, a ja za moment wracam.
Wyciągnęła z lodówki kurczaka, podała deskę do krojenia oraz nóż Tomowi, a potem wyszła. Tom odprowadził ją wzrokiem; patrzył na kołyszące się biodra, szczupłe nogi i czarną sukienkę, w której wyglądała naprawdę dobrze. W końcu ściągnął marynarkę, podwinął rękawy i zabrał się do pracy. Pokroił kurczaka w mniej więcej równą kostkę, Liv wróciła w tym samym momencie. Zmyła makijaż, związała włosy w kucyk, włożyła białą koszulkę i luźne błękitne dżinsy. Tom uśmiechnął się pod nosem; Liv podobała mu się w każdym stroju.
— Gotowe? — Skinął głową w odpowiedzi.
Liv wyciągnęła głęboką patelnię z nierdzewnej stali, wlała odrobinę oliwy i z zamrażalki wyjęła paczkę gotowych warzyw. Wrzuciła zawartość na patelnię, później natarła kostki kurczaka przyprawami i dodała do warzyw; rozległo się przyjemne skwierczenie. Tom obserwował ją w milczeniu – Liv miała skupioną twarz, głęboka pionowa zmarszczka przecinała jej czoło, jedną rękę wsparła na biodrze, a drugą delikatnie mieszała drewnianą łyżką mieszankę na patelni.
Kiedy kilka minut później odeszła do kuchenki i pochyliła się przy dolnej szafce, Tom w tym czasie zdążył doskoczyć i skubnąć gorącego kurczaka prosto z patelni. Syknął, pomachał ręką w powietrzu i wziął łyżkę, zamieszał i nabrał trochę warzyw. Sięgał prawie ust, gdy Liv odwróciła się z paczką ryżu w dłoni.
— Hej!
Pacnęła go dłonią w kark, ale zdążył zjeść gorące warzywa. Sparzył sobie język, zaklął pod nosem i uśmiechnął się, kiedy Liv parsknęła śmiechem.
— Taki głodny jesteś? — spytała rozbawiona, zerkając na niego. Tom dawno nie widział Liv tak wesołej, więc nie mógł się powstrzymać i musiał ją pocałować. Miękkie usta smakowały pomadką wiśniową. Liv wyglądała na zaskoczoną, ale z wyrazu jej twarzy wyczytał pewne zadowolenie.
— Umieram z głodu — przyznał. — Jestem też głodny ciebie — powiedział cicho z ustami tuż przy ustach Liv. Pocałował ją raz jeszcze, przyciągając mocniej do siebie.
— Tom, przypali się — mruknęła, przerywając pocałunek. Odsunął się, wykrzywiając twarz w zabawnym grymasie.
Wkrótce kolacja była gotowa, Liv przełożyła potrawę na dwa talerze i zasiedli do stołu.
— Mam piwo, wino... — zawiesiła wzrok, patrząc na niego. Tom wspomniał ostatnią noc z jackiem daniel'sem i pokręcił głową. Usta Liv wykrzywiły się w ironiczny uśmiech. — W takim razie może wody czy zaparzyć ci herbaty?
Tom poprosił o wodę, Liv nalała sobie kieliszek czerwonego wina.
— Zupełnie nie rozumiem, dlaczego pracujesz jako barmanka — odezwał się. Liv spokojnie nabijała na widelec warzywa; nie podniosła wzroku. Tom zaczął kręcić swoim w takt wyliczania: — Po pierwsze: jesteś inteligentna, mądra i oczytana. Po drugie: masz niesamowitą wiedzę o sztuce i myślę, że nie tylko teoretyczną. Sądzę, że malarstwo to twoja najważniejsza pasja, nie mylę się? Dlaczego więc spędzasz wieczory w barze, a nie nad książkami czy stojąc przy sztalugach?
Liv milczała, westchnęła i wzruszyła ramionami. Spojrzała na niego – wzrok stracił niedawną wesołość, znów stał się pusty, gdzieś w głębi jej oczu czaił się smutek oraz coś, czego Tom nie potrafił rozszyfrować. Od razu pożałował, że poruszył ten temat, który okazał się zbyt trudny dla Liv.
— Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, Tom — odpowiedziała w końcu beznamiętnie. — Moje ułożyło się właśnie tak. Nie mogę narzekać – pracuję, zarabiam i mogę opłacić rachunki. Markus jest dobrym szefem i moim przyjacielem... — Tom miał wrażenie, że Liv chce coś jeszcze dodać, ale po wyraźnym wahaniu w końcu zamilkła.
— Ten Markus ma dziecko, tak?
— Mitchell ma pięć lat — odparła Liv. Uniosła kieliszek, zakręciła i zapatrzyła się w falujące wino. — Markus wychowuje go samotnie.
Tom uniósł brwi.
— Jak to? A żona czy dziewczyna?
— Johanna zmarła niedługo po urodzeniu Mitchella.
Otworzył szerzej oczy. Markus, jak dobrze pamiętał, miał około trzydziestu lat, był właścicielem baru, w którym pracowała Liv i zajmował się małym dzieckiem. On nie potrafił poradzić sobie z problemami z przyjaciółmi oraz zespołem; jak można radzić sobie samodzielnie z pracą i opieką nad dzieckiem?
— Jak on sobie radzi? — zapytał w końcu, gdy ciekawość wzięła w górę. Był pełen podziwu dla tego faceta, lecz nie wyobrażał sobie, jak można pogodzić tyle spraw jednocześnie.
— Rodzina Markusa jest dla niego ogromnym wsparciem — wyjaśniła. — Markus ma cztery siostry i każda pomaga mu na tyle, ile to możliwe; dwie starsze są mężatkami i mają własne dzieci, które są już starsze od Mitchella, więc dzielą się z nim swoimi doświadczeniami, udzielają porad oraz wskazówek, jak radzić sobie z marudnym kilkulatkiem, dwie młodsze zajmują się małym, kiedy Markus musi pracować. Czasami Mitchell spędza kilka dni u rodziców Markusa, zdarza się również, że opiekuję się nim ja.
— A rodzice Johanny? — zapytał.
Liv od razu zrzedła mina.
— Znam ich tylko z opowieści Markusa... ale to nie są dobrzy ludzie, Tom.
— Nie rozumiem.
— Rodzice Johanny to bardzo bogata para prawników. Johanna była ich jedynym dzieckiem... — Liv zawiesiła głos, a Tom od razu zrozumiał, co miała na myśli. Zapewne zaplanowali córce całe życie i nie widzieli w nim miejsca dla faceta, który jest właścicielem podrzędnego baru. — Johanna miała odziedziczyć po nich kancelarię, miała pójść w ich ślady, poznać mężczyznę z dobrego domu... a Johanna przedstawiła im Markusa – zwykłego chłopaka bez wykształcenia z wielodzietnej rodziny.
— Ale prawdziwa miłość zwyciężyła — domyślił się.
Liv uśmiechnęła się.
— Tak, historia rodem z Hollywood znalazła odzwierciedlenie w rzeczywistości — potwierdziła. — Rodzice Johanny prosili i grozili, ale właściwie tylko przyśpieszyli ślub Johanny i Markusa. Wyszła za niego w wieku dziewiętnastu lat, zaraz potem przerwała studia prawnicze, a mając dwadzieścia lat urodziła Mitchella. Trzy miesiące później już nie żyła — dodała ze smutkiem w głosie.
— Co się stało...?
— Kiedy Johanna była w drugim miesiącu ciąży dowiedziała się, że jest chora. Nowotwór. — Liv wymówiła to cicho i z tak wyraźnym strachem, że Tom poczuł nagły dreszcz. — Wszyscy naciskali na natychmiastową aborcję i szybkie leczenie. Argumentowali, że później też może zajść w ciążę, ale teraz musi zrobić wszystko, by wyzdrowieć. Johanna nie zgodziła się. Jak zapewne się domyślasz, Markusowi polecono proste zadanie – przekonać żonę do aborcji. Odmówił, ponieważ w pełni ufał wyborom swojej żony i nie potrafił poprosić jej, by zgodziła się na zabicie ich dziecka — powiedziała. Westchnęła i napiła się wina, jakby potrzebowała dodatkowej siły. — Po przeszczepie wystąpiły komplikacje, w wyniku których Johanna zmarła.
— To przykre i bardzo niesprawiedliwe — skomentował krótko. Nie sądził, że wielkie słowa są tutaj potrzebne – Markus i Johanna nie zdążyli nacieszyć się sobą, małym dzieckiem oraz miłością. Spojrzał na Liv; milczała wymownie. — To jeszcze nie koniec?
Pokręciła głową.
— Dzień po pogrzebie rodzice Johanny złożyli Markusowi pewną propozycję. Zaproponowali mu pieniądze pod warunkiem, że zrzeknie się praw rodzicielskich — rzekła z wyraźną niechęcią w głosie. Tom wytrzeszczył oczy ze zdumienia. — Nie, nie żartuję.
— Zwariowali?!
— Być może. — Liv bezradnie wzruszyła ramionami.
— Chcieli, by chociaż wnuk mógł żyć w luksusie, jaki próbowali zapewnić córce — domyślił się. Zamilkł na chwilę. Johanna zmarła, więc pozostał im jedynie wnuk. Chcieli wykorzystać swoje bogactwo oraz wpływy, dając dziecku wszystko, co najlepsze, i zapewniając mu świetlaną przyszłość.
— Myślę, że nie potrafili pogodzić się ze stratą córki. Nie zauważali, że Johanna była po prostu szczęśliwa z Markusem, dla nich liczyło się wyłącznie to, iż przekreśliła swoje szanse na dostatnie życie w luksusie. Zranili ją, gdy nie zaakceptowali Markusa, a potem jego, kiedy wnieśli ten pozew i obarczyli winą za chorobę Johanny.
— Jak się to skończyło?
— Markus przeszedł ciężki okres, ponieważ byli teściowie nachodzili go, a potem zaczęli subtelnie grozić, że odbiorą mu dziecko, bo jest zwykłym robakiem — odpowiedziała. — Musiał udowadniać na każdym kroku, że jest dobrym ojcem i sprawdzi się w tej roli, utrzymywać bar i uporać się z żalem po śmierci Johanny. To trwało bardzo długo, aż w końcu Markus nagrał ich groźby na taśmę i zapowiedział, że to on pójdzie do sądu z tym nagraniem. Od tamtej pory rodzice Johanny nie odezwali się, nie wiem, czy to z powodu wstydu czy porażki...
Liv zamilkła, a Tomowi brakowało słów na wyrażenie tego, co aktualnie czuł. Sądził, że podłość, jakiej zaznał od własnego brata to szczyt, na jaki może wspiąć się człowiek – dzisiaj przekonał się, iż wszystkie grzechy Billa to tylko drobne uszczypliwości. Nie znał Markusa osobiście, jednak ten fakt nie przeszkadzał mu, by odczuwać czysty podziw dla siły oraz wiary Markusa – Tom nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co musiał czuć, gdy radosne oczekiwanie na potomka przyćmiewało widmo śmiertelnej choroby, później żona zmarła zaraz po narodzeniu dziecka, a w końcu podczas niewiarygodnej walki o prawo do wychowywania syna.
— Jak się poznaliście?
— Markus potrzebował pracownika, a ja szukałam pracy — wyjaśniła szybko.
— Dwie zranione dusze.
— Nikt nie jest w pełni szczęśliwy, ty również — stwierdziła obojętnie. — Jestem pogodzona ze swoim losem.
Przyznał jej w duchu rację. Spełnił swoje dziecięce marzenia – to fakt – ale w międzyczasie zgubił się w szponach show-biznesu, co doprowadziło do nienawiści pomiędzy nim i Billem, utraty przyjaźni z Gustavem i Georgiem oraz – co najgorsze – przestał wierzyć w sens istnienia zespołu. Dlaczego nie odszedł? Liv zadała kiedyś identyczne pytanie, wtedy argumentował, że ma wciąż nadzieję, że wszystko się zmieni, zły czar pryśnie i będzie tak jak dawniej. Teraz zaś wspólne spotkanie, udział w gali oraz granie starych piosenek uważał za przykry obowiązek i hańbę – nie był już tym szczęśliwym nastolatkiem wierzącym we własne marzenia; stali się pustymi marionetkami przez co występ przed wiernymi fanami był dla niego fałszywy.
— Racja, ale ja nie potrafię pogodzić się ze stratą tak łatwo jak ty.
Liv poderwała się do pozycji siedzącej i rozejrzała się dokoła. Serce tłukło się mocno w piersi, strużki zimnego potu spływały między łopatkami, silne dreszcze wstrząsały jej ciałem. Zacisnęła mocno zęby, objęła się ramionami i kiwając się lekko, wpatrywała się w miękką ciemność – była w swoim łóżku, we własnym mieszkaniu, nic jej nie groziło. Kolejny raz przyśniła jej się sala szpitalna, Dominic, rozczarowani rodzice, smutny doktor Dunst, zapłakany Markus. Z każdą chwilą robiła się coraz słabsza i mniejsza; łóżko stawało się coraz większe, otaczało ją i tłamsiło w niej słabo tlącą się iskierkę życia. Umierała, umierała, umierała...
Potrząsnęła głową, przytykając palce do skroni. Paznokcie wbijały się w ciało, ból dawał przyjemne poczucie rzeczywistości. Pogładziła dłonią materac obok siebie – miejsce było puste i zimne. Poczuła nagłe ukłucie strachu. Czy Tom również był tylko snem? Byli razem na wystawie w galerii sztuki, zjedli wspólnie kolację i kochali się długo w nocy. Jawa czy sen? Co wydarzyło się naprawdę, a co tylko jej się wydaje? Jak oddzielić senne mary od rzeczywistości?
Wtedy usłyszała skrzypnięcie gdzieś w głębi mieszkania oraz stłumione przekleństwo. Wyskoczyła z łóżka, zrobiła kilka kroków i zaczepiła stopą o materiał leżący na podłodze. Pochyliła się i odkryła, że była to koszulka Toma – a więc wspólna noc nie była snem. Wciągnęła ją na siebie, otulił ją przyjemny zapach dyskretnych perfum Toma. Poczuła się bezpiecznie; serce uspokoiło swój rytm, minęły dreszcze. Wyszła z sypialni i zamarła wpół kroku.
Drzwi były uchylone; krzywa strużka światła wymykała się przez szczelinę, padając na podłogę. Liv przełknęła głośno ślinę. Tom odkrył jej pracownię malarską; miejsce, które za wszelką cenę chciała ochronić.
Przed czym?
Nie umiała jasno odpowiedzieć na to pytanie. Mała pracownia, poza cmentarzem, była jedynym miejscem na ziemi łączącym ją z ukochanym ojcem – to tam skryła wszystkie jego obrazy, pędzle, farby oraz czyste płótna. Od czasu do czasu wstawała w nocy, wchodziła do pokoju i gładziła włosie pędzli, przesuwała palcami po farbie na płótnach, wyobrażała sobie skupiony wyraz twarzy ojca, jego delikatne dłonie, poplamione ubranie... Pojawiał się koło niej jak żywy; zadowolony, profesjonalny i prawdziwy, potrafiła przywołać w pamięci nawet jego zapach. Tam też ukryła swoje obrazy, stare szkicowniki i rysunki małej dziewczynki, wszystkie ołówki oraz przyrządy malarskie. W tym miejscu czas zatrzymywał się w miejscu; stanowiło jednocześnie obraz jej szczęśliwej przeszłości i niemożliwej do spełnienia przyszłości. Dlaczego Tom tam wszedł?
— Co ty tu robisz? — zapytała ochrypłym głosem.
Tom drgnął jak rażony piorunem i zwrócił się jej stronę. Siedział na podłodze w samych dżinsach, trzymając na kolanach ostatni portret Liv, jaki dostała od ojca. Z płótna uśmiechała się ciemnowłosa dziewczyna o lśniących oczach, siedziała rozbawiona na gałęzi lipy; w źrenicy ojciec namalował maleńki glob ziemski. W twoich oczach odbija się cały świat, Liv, powiedział kiedyś. Poczuła niebezpieczne drapanie w gardle, ale nie mogła się rozpłakać.
— Tom...
— Przepraszam, Liv. Wyszedłem do łazienki i zorientowałem się, że tutaj jestem dopiero, jak wpadłem na jeden obraz — powiedział przepraszającym tonem. Liv oparła się o framugę, obejmując się ciasno ramionami. Bose stopy marzły od zimnej podłogi, ale prawie tego nie zauważała. — Nie gniewaj się. One są naprawdę piękne — Tom zatoczył ręką koło. Miał na myśli wszystkie obrazy. — Sama je namalowałaś?
— Nie wszystkie — odparła cicho. — Mój tata namalował wiele z nich.
— No jasne — mruknął do siebie. — Twój ojciec jest malarzem, dlatego ten facet z galerii tak dobrze cię zna. A ty odziedziczyłaś jego talent.
Twój ojciec jest malarzem. Liv o mało nie wybuchnęła płaczem. Mogła tylko stać z mocno zaciśniętymi ustami, wbijając sobie palce w żebra i powstrzymywać łzy. Ale chciała płakać i krzyczeć, że jej ojciec już nie żyje, że nigdy więcej nie weźmie pędzla do ręki, nigdy niczego nie stworzy. Chciała wywrzeszczeć, że to ona go zabiła, że do dzisiaj nie rozumie, dlaczego to właśnie ona przeżyła ten przeklęty wypadek samochodowy, a rodzice zmarli, zanim na miejsce zdążyła dotrzeć karetka. Pragnęła opowiedzieć mu o wszystkim, zrzucić ten ciężar ze swoich zmęczonych barków, podzielić się tą najgorszą tajemnicą i wieloma innymi. Zacisnęła tylko mocniej zęby – była z tym zupełnie sama. Nie mogła wyznać tego Tomowi. Wracając do śmierci rodziców, musiałaby powiedzieć o chorobie i Dominicu. Nie potrafiła się na to zdobyć; wiedziała, że Tom by tego nie zrozumiał i ją zostawił.
Sapnęła głośno. Tom zerwał się na równe nogi i zmierzył ją poważnym spojrzeniem.
— Co się dzieje, Liv?
Pokręciła tylko głową i zamknęła oczy.
— Liv?
Poczuła oddech Toma na swojej skórze, chwilę później dotyk dłoni na policzkach. Objął delikatnie jej twarz, przesunął palcami po niej i oparł swoje czoło na jej. Zsunął dłonie na ramiona, potem na drżące plecy i przyciągnął ją mocniej do siebie, zamykając w swoim uścisku. Oparła głowę na jego piersi; słuchała mocnego bicia serca i poruszała się zgodnie z unoszącą się podczas oddechów klatką piersiową. Było w tym coś bezpiecznego, coś swojskiego, co sprawiło, że rozluźniła się w jego ramionach i przestała drżeć.
— Nie chciałem ci sprawić przykrości — oznajmił cicho w jej włosy. — Nie sądziłem, że powrót do przeszłości tak cię zdenerwuje... ale dzięki mojej pomyłce dowiedziałem się, że jesteś równie utalentowaną malarką jak twój tata.
Liv poczuła ukłucie w sercu; Tom nie miał pojęcia o jej przeszłości. Sądził, że malarstwo to tylko niespełnione marzenie z czasów dorastania; marzenie, o którym nie sposób zapomnieć, ale myśl o nim przynosi wyłącznie smutek. Nie zwrócił uwagi, iż jej reakcja była przesadzona, że nie powinna zareagować takim zdenerwowaniem tylko z powodu zaprzepaszczenia szansy na karierę malarską. Ten pokój jednak stanowił dla niej drzwi do prawdziwej przeszłości – tutaj zostały szczęśliwe lata w domu, tutaj jako swoje siedlisko obrały demony, które pojawiały się w nocnych snach, tutaj swoje miejsce miała rozpacz Liv. Wszystkie zgromadzone obrazy oraz przedmioty stanowiły źródło pięknych i jednocześnie bolesnych wspomnień, były pamiątkami po poprzednim życiu oraz przeszkodami na drodze ku spokojnej przyszłości.
Liv wspięła się na palce i pocałowała mocno Toma, obejmując go za szyję. Przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele, palce Toma błądziły po plecach, a ona całując go nieprzerwanie pragnęła jednego – uciec od wspomnień. Ładnie wyrzeźbiona klatka piersiowa, mocny uścisk oraz gorące usta urzeczywistniały postać Toma; wiedziała, że jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Pociągnęła go za sobą, powoli opuszczając pomieszczenie. Tom wsunął dłonie pod swoją koszulkę, gładząc dłońmi brzuch Liv.
— Poczekaj — odezwał się, odsuwając się od niej. Liv popatrzyła na niego z nagłym przerażeniem; bała się, że zaraz zniknie i zostanie sama. — Bukiet kwiatów nie jest moim jedynym prezentem — przyznał trochę nieśmiało. — Chciałbym, żebyś wyjechała ze mną na kilka dni nad morze. Mam nadzieję, że się zgodzisz, ponieważ zarezerwowałem już pokój.
Zaśmiał się niepewnie i Liv uśmiechnęła się do niego.
Nie opuściła Berlina od dnia, gdy dowiedziała się o białaczce. Teraz wyjazd z miasta przypominał ucieczkę od problemów, z którymi nie bardzo potrafiła sobie poradzić. Z problemami należy walczyć, mawiał jej ojciec, ale Liv nie miała na to sił, potrzebowała odpoczynku – to samo powiedział jej Markus, gdy wysyłał ją na przymusowy urlop. Wiedziała, że demony nie znikną, będą tutaj grzecznie czekać na jej powrót. Miała nadzieję, iż w innym miejscu nabierze nowych sił i się wzmocni. Zmiana otoczenia, chwila beztroski oraz zapomnienia, czas spędzony z Tomem wydawał się jej na tyle kuszący, że nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią.
— Kiedy wyjeżdżamy?
— Jutro o trzeciej. — Spojrzał na nią z ukosa.
— Ale musisz wziąć gitarę — mruknęła prosto w jego usta.
Pocałowała go po raz kolejny, a Tom tym razem ściągnął z niej koszulkę.
Tytuł: Ed Sheeran - Sunburn
Wciąż tutaj jestem.
Dziękuję za odzew - jesteście kochane. Bardzo, bardzo się cieszę, że ktoś tutaj został i nadal we mnie wierzy.
Jestem wzruszona tym odcinkiem i wybacz, że nie napiszę zbyt wiele... Czasem po prostu trudno znaleźć odpowiednie słowa. Uwielbiam odpływać czytając historię Liv i Toma. To jest po prostu piękne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
To my dziękujemy za to, że tu jesteś, że zdecydowałaś się do nas wrócić.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko i powiem, że jeszcze chyba nigdzie nie widziałam tyle zła w jednym opowiadaniu, co u Ciebie. Praktycznie każdego, w mniejszym lub większym stopniu, potraktowałaś w okrutny sposób. Ja się na to nie zgadzam! Ma być lepiej. Musi być lepiej... Wybacz mi ten jakże „ambitny” komentarz, ale muszę teraz poskładać sobie wszystko w całość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę duuużo czasu, weny i przyjemności z pisania! :)
PS Cieszę się, że kolejna część mojego potworka Cię rozbawiła i przybywam z pytaniem, co nasunęło Ci się na myśl jeżeli chodzi o plan Simone? ^^
No, wreszcie doczytałam. Jak już ci pisałam, ja tam sierota jeśli chodzi o znajomość sztuki, dlatego doskonale rozumiałam Toma :D Generalnie bardzo miły odcinek, bo w całości skupiony na tej jednej parze. To ma też swoje wady - jestem ciekawa, co u Sophie i Gustava, ale, jak już pisałam, to bardzo przyjemnie się czytało. Boże, Markus... Pałam do niego coraz większą sympatią i mam nadzieję, że częściej będzie się tu pojawiał. Faktycznie - Tom tak się załamuje, a ludzie wokół niego żyją i próbują sobie radzić z większymi problemami... Kurde, Liv ma tyle tajemnic - zdradźże wreszcie jakąś! Ona naprawdę powinna powiedzieć o tym Tomowi - trochę go już jednak zna i powinna sie zorientować, że nie ucieknie przed nią z krzykiem, jak już się dowie tego i owego. AAALE! Na to przyjdzie czas, jak już wyjadą, czyż nie? :D Nie ma innej opcji - nie ma! No, to ja czekam na nexta i pozdrawiam! :D
OdpowiedzUsuń