16. Nigdy nie ma słów na najsilniejsze uczucia


Sophie przebiegła na czerwonym świetle, słysząc za sobą wściekły ryk klaksonów samochodów. Dysząc ciężko naciągnęła kaptur na głowę, osłaniając się przed padającym gęsto śniegiem i mroźnymi podmuchami wiatru. Podciągnęła nieco rękaw kurtki, zerknęła na zegarek, który miała na nadgarstku – zbliżała się dwunasta. Przyśpieszyła kroku, wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie. Poczuła ukłucie zawstydzenia, mijając ogromny budynek Uniwersytetu Humboldta przy Universitätsstraße. O tej porze powinna być w oddalonej o trzy kilometry szkole tanecznej TanzZwEit, mieszczącej się przy Strausberger Platz, gdzie uczęszczała na kurs tańca współczesnego oraz była jedną z tancerek w teatrze tańca. Właśnie przygotowywali nową choreografię, a Sophie nie pojawiła się już na drugim spotkaniu. Skrzywiła się, gdy przypomniała sobie słowa instruktorki, pani Metzger: „Nauczycie się, jak ważna jest odpowiedzialność oraz oddanie grupie, punktualność oraz zaangażowanie, nauczycie się, jak przekazywać publiczności swoje uczucia za pomocą tańca”. Sophie była zaangażowana – potrafiła o każdej porze powtórzyć całą choreografię. Taniec był jej najważniejszą pasją; czymś, co sprawiało jej największą radość, jednak po ostatniej sprzeczce z Georgiem jakikolwiek wysiłek i gwałtowny ruch sprawiał jej ogromny ból. Pomyślała o obolałych żebrach, które dawały o sobie znać, gdy brała głębszy oddech i siniakach na plecach – to zdecydowanie uniemożliwiłoby jej przygotowania do spektaklu. 
Dotarła w końcu na miejsce – przychodnia lekarska była dwupiętrowym, prostokątnym budynkiem o zniszczonej fasadzie. Tablica informacyjna była przekrzywiona, parking pełen samochodów. Wspięła się ostrożnie po oblodzonych schodach, otrzepała się ze śniegu, pchnęła drzwi i weszła do środka murowanego budynku. Wewnątrz otuliło ją przyjemne ciepło, różany zapach oraz ciche rozmowy. Rozpięła kurtkę, roztarła zmarznięte palce i podeszła do wysokiej lady, za którą siedziała młoda recepcjonistka. Potwierdziła umówioną wizytę lekarską, kobieta posłała jej łagodny uśmiech i Sophie zajęła miejsce na jedynym wolnym plastikowym krzesełku w wąskiej poczekalni. Wokół niej siedziało kilka kobiet, które rozmawiały między sobą i wymieniały poglądy; w pomieszczeniu było na tyle gorąco, że na policzkach Sophie pojawiły się czerwone plamy. Ściągnęła kurtkę, podwinęła rękawy swetra, oparła głowę na ścianie i przymknęła oczy, starając się odciąć od hałasu.
Pół godziny później nadeszła jej kolej. Podniosła się szybko, czego równie szybko pożałowała – ból żeber o mało nie powalił jej na podłogę, na chwilę ją zamroczyło, a przed oczami zobaczyła wybuch wielu gwiazd. Zimny pot spłynął między łopatkami, Sophie drgnęła. Potrząsnęła głową, wzięła kilka spokojnych oddechów i w końcu weszła do gabinetu. 
Gabinet lekarski utrzymany był w stonowanych kolorach – głównie bieli i słabych odcieniach zieleni. Po prawej stronie miała parawan, po lewej wysoki regał całkowicie wypełniony literaturą medyczną. Naprzeciwko niej stało proste biurko zawalone krzywo ułożonymi kartami zdrowia, luźnymi kartkami, plikiem recept i długopisami. Światło wpadające przez szerokie okno rozświetlało pomieszczenie. W powietrzu unosił się słaby zapach perfum oraz środków czyszczących. 
Miejsce za biurkiem zajmowała kobieta w średnim wieku – długie czarne włosy miała poprzetykane nitkami siwizny, twarz zdobiła sieć zmarszczek, rysy nieco się zatarły. Miała na sobie biały kitel lekarski; spod niego wystawały żółte rękawy bluzki z okrągłym dekoltem. Uzupełniła coś w karcie zdrowia, potem ją zamknęła i odłożyła na stos, nie tracąc czasu na ponowne ułożenie. Uniosła głowę; popatrzyła na Sophie, czarne oczy rozbłysły i lekarka się uśmiechnęła. Sophie rzuciła okiem na plakietkę, która stała na biurku. Else Eisenhoffen, lekarz ginekolog.
— Sophie Kunst — rzekła na powitanie. Sophie zajęła krzesło naprzeciw niej. — Badania kontrolne, mam rację? 
Sophie skinęła głową i przełknęła ślinę. Przeszył ją niekontrolowany dreszcz, zacisnęła mocno palce na skórzanej torbie, którą przyciskała do ciała. 
— Proszę się rozebrać od pasa w dół, zaraz do ciebie przyjdę — poleciła. Spojrzała na Sophie łagodnie; ponieważ znała jej obawy, chciała dodać jej otuchy. — Nie bój się, Sophie. Za chwilę okaże się, że nic ci nie dolega.
Nie odpowiedziała, tylko weszła za parawan, zastanawiając się, ile razy słyszała to zdanie jej matka, zanim dowiedziała się, że ma raka macicy. Drżącymi dłońmi ściągnęła kurtkę, buty oraz spodnie. Rozejrzała się; na widok fotela ginekologicznego dostała nagłych mdłości. Panicznie bała się tego miejsca oraz tego, co mogłaby usłyszeć od lekarki – badała się regularnie, ponieważ zdawała sobie sprawę, że znajduje się w grupie ryzyka zachorowań na nowotwór. Pomimo wczesnego wykrycia choroby matka Sophie zmarła, kiedy ta miała tylko siedemnaście lat. 
Zacisnęła mocno oczy, gdy usiadła na fotelu i poczuła delikatny dotyk dłoni doktor Eisenhoffen. Starała się myśleć o czymś innym, niż o badaniu, które mogło – jak zazwyczaj – zakończyć się pozytywnym wynikiem, albo – czego obawiała się najbardziej – wykryć pierwsze zmiany nowotworowe. 
— Proszę się ubrać — oznajmiła lekarka po kilku minutach; Sophie miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność. Odetchnęła z ulgą, otworzyła oczy i popatrzyła na nią. Kobieta ściągała rękawiczki z dłoni i uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. 
Else Eisenhoffen zostawiła Sophie samą i zajęła swoje miejsce przy biurku, uzupełniając kartę. Sophie ubrała się pośpiesznie, z bijącym sercem usiadła na krześle i zacisnęła mocno dłonie, przyciskając ręce do boków; ból żeber wybuchnął z nową siłą, który dawał jej słodkie poczucie realności i od razu przestała denerwować się wynikiem badania. W końcu uniosła wzrok i popatrzyła na lekarkę.
— Mam dla ciebie dwie dobre wiadomości — oznajmiła radośnie. — Badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości, więc możesz spać spokojnie. Na pewno jesteś zdrowa.
— Cieszę się — odpowiedziała szeptem. 
— Powinnam ci pogratulować, Sophie — dodała z uśmiechem. Sophie nie zrozumiała, o co chodzi. Dlaczego nagle dzisiaj chciała jej gratulować? — To siódmy tydzień. 
Sophie wytrzeszczyła oczy. Mimowolnie rozchyliła usta ze zdziwienia.
— Siódmy tydzień? — powtórzyła bezgłośnie. 
— Jesteś w ciąży — wyjaśniła lakonicznie. Uniosła brwi i dodała: — Nie domyślałaś się?
Sophie pokręciła powoli głową.
Ciąża. Sophie popatrzyła przerażona na swój płaski brzuch, przesunęła dłonią po swetrze, nie czując żadnej zmiany. Może to pomyłka?, pozwoliła sobie nieśmiało na nadzieję. Spojrzała raz jeszcze na Else Eisenhoffen – jej promienny, szczery uśmiech pozbawił ją wszelkich złudzeń. Na pewno nie było mowy o pomyłce. 
Pomyślała o dziecku, które rozwijało się w niej; o przyszłości, jaka go czeka. Sophie była młoda, naiwna i tkwiła w złym związku. Jak mogłaby dobrze je wychować? Myślała o Georgu i jego napadach szału; zastanawiała się, jak zareaguje na wieść o ciąży i jak bardzo ją to zaboli. Wspomniała siniaki na całym ciele oraz zakochanego Gustava; swoją niepewność oraz strach, który stale jej towarzyszył. 
I wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.



— Cześć, Liv! 
Radosny wspólny okrzyk powitał Liv, gdy tylko przekroczyła próg szpitalnej sali. 
Sam leżał zwinięty w kłębek na łóżku, pomachał jej dłonią i od razu podniósł się, podciągając nogi pod siebie. Dwaj jego koledzy – trzynastoletni Kurt oraz dziesięcioletni Ben – obdarzyli ją szybkim spojrzeniem i z powrotem skierowali wzrok ku zawieszonemu na ścianie telewizorowi. Liv również spojrzała w tamtym kierunku; chłopcy oglądali film animowany, którego tytułu nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Popatrzyła chwilę na ekran, słuchając piszczących postaci – dwa stworki najwidoczniej starały się ratować świat.
Ściągnęła płaszcz, zawiesiła go na oparciu plastikowego krzesła i przysiadła na łóżku Sama. Ten przysunął się, zarzucił chude ręce na jej szyję, mocno uścisnął. Zauważyła, że obraz, który namalowała Samowi na jego urodziny, wciąż wisiał na ścianie; mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Dorosły Samuel spoglądał na nich zza sterów samolotu – Liv miała nadzieję, że dziecięce marzenie chłopca kiedyś się ziści.
— Nareszcie jesteś! 
— Tak? — zapytała zaciekawiona, patrząc w roziskrzone brązowe oczy.
Sam pokiwał gorączkowo głową. Liv znów poprawiła mu zieloną bawełnianą chustkę, która nieco się zsunęła; robiła to prawie za każdym razem, gdy się spotykali, a Sam już nawet tego nie zauważał. Podwinął rękawy niebieskiej pidżamy ze Scooby-Doo, energicznie machając rękami. Z podekscytowania policzki Sama pokryły się delikatnym różem.
— Wczoraj były twoje urodziny — przypomniał. Wyswobodził się z jej objęć, wyskoczył z łóżka i przyklęknął przy białej metalowej szafce, zaglądając do środka. Chwilę później odwrócił się, wręczając Liv gruby pakunek. — Wszystkiego najlepszego, Liv! 
Sam usiadł przy niej, krzyżując nogi. Liv rozerwała papier i na kolana wysypały jej się kolorowe laurki, maleńka własnoręcznie wykonana książeczka z życzeniami oraz słodycze, które – jak podejrzewała – pochodziły z automatu na końcu korytarza. Prezent Sama, choć prosty i dziecinny, ujął ją za serce. Przejrzała pomalowane kartki, życzenia napisane chłopięcą dłonią. Drobne upominki utwierdziły ją o szczerości Sama oraz jego przywiązaniu do niej; były wyrazem dziecięcej przyjaźni, troski oraz miłości.
— Dziękuję, mój mały — powiedziała cicho, odkrywając ze zdumieniem, że wzruszenie ściska jej gardło. Pocałowała Sama w czoło i jeszcze raz do siebie przytuliła. 
Niespodziewanie Sam parsknął śmiechem. 
— Saphira tak nazywała Eragona. — Liv uniosła brwi. — Mówiła na niego „mój mały”. 
— Kto to jest Saphira? 
To proste pytanie jeszcze bardziej rozbawiło Sama, a Liv zupełnie nie wiedziała, co w tym śmiesznego. 
— Saphira to smoczyca, nie pamiętasz? Oglądaliśmy kiedyś Eragona
Liv musiała się zastanowić; zajęło to kilka sekund, lecz w końcu przypomniała sobie ów film – nastolatek znajduje wielkie jajo, z którego wykluwa się smoczek. Maleństwo wyrasta na olbrzymią bestię, a sam nastolatek zostaje jeźdźcem. Prawdopodobnie film zakończył się bitwą pomiędzy dobrymi ludźmi i tymi gorszymi, uzupełniła w pamięci. Spędzili wtedy wspólnie popołudnie, zajadając się zbożowymi ciastkami i oglądając filmy w telewizji. Eragon był jednym z ulubionych filmów Sama. 
— Czy ja przypominam smoczycę?! — zawołała z udawanym oburzeniem. 
— No... nie — zaprzeczył po dłuższym wahaniu. Potem wzruszył ramionami. — Niedawno znów leciał w telewizji i po prostu mi się skojarzyło. 
Odłożywszy upominki urodzinowe na bok, przesunęła się na materacu i oparła się wygodnie o ścianę. Sam wsunął nogi pod kołdrę, Liv przyciągnęła jego poduszkę, podkładając mu pod drobne plecy, gdy opierał się przy niej. Co jakiś czas Sam skupiał się na akcji filmu animowanego.
— Jak się czujesz? 
— Dobrze, nic mnie nie boli — odpowiedział. Z powodu białaczki Sam często narzekał na bóle kości oraz stawów. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na nią w zastanowieniu. — Doktor Dunst powiedział, że moje leczenie przynosi efekty... to chyba dobrze, tak? 
— To bardzo dobrze — potwierdziła. 
— Będę jeszcze zdrowy? — zapytał cicho. 
Liv pogładziła jego miękki policzek. 
— Oczywiście, że będziesz zdrowy — odparła. — Spójrz na mnie. Doktor Dunst jest dobrym lekarzem; byłam jedną jego z pierwszych pacjentek. Udało mu się mnie wyleczyć, a teraz czuję się dobrze. — Liv wyczuła fałszywy ton we własnym głosie. Ostatnio nie czuła się już dobrze. — Ty również wrócisz do zdrowia, Sammy.
— I będę normalny? 
— Nie rozumiem. 
Sam spuścił wzrok. 
— Jestem mały, chudy i brzydki. Czy to kiedyś się zmieni? 
Liv poczuła ukłucie w sercu. Przeżywała podobne rozterki, gdy leżała na oddziale – schudła, skóra przybrała niezdrowy odcień, a włosy wyszły po leczeniu chemioterapią. Będąc nastolatką, martwiła się o swój wygląd, który uległ ogromnej zmianie podczas pobytu w szpitalu. Później dołączyła trwająca do dziś obawa przed chorobą. Mimo to miała więcej szczęścia niż Sam, ponieważ jej rodzice spędzali z nią każdą wolną chwilę, a młodszy brat starał się ją pocieszyć na swój dziecinny sposób. Przypomniała sobie, jak trzynastoletni wówczas Dominic przytulał ją, ściskał dłonie, gładził po plecach i dokładnie relacjonował każdy dzień spędzony w szkole, by choć na trochę zająć ją czymś innym, niż choroba. Zaś rodzice Sama odwiedzali go bardzo rzadko – częściej dzwonili do lekarza, by dowiedzieć się o stan zdrowia swojego synka. Niektórzy rodzice – jak jej właśni – nie opuszczali dziecka nawet na chwilę, a niektórzy nie potrafili przekroczyć progu szpitala ze strachu przed cierpieniem ich potomków. Żałowała, że rodzice Sama nie potrafili przełamać lęku, by go dzielnie wspierać.
— Gdy tylko wyzdrowiejesz, opuścisz szpital — odezwała się w końcu — potem odrosną ci włosy, przybierzesz znów na wadze i urośniesz. Będziesz mógł bawić się z innymi dziećmi, poznać nowych przyjaciół, a także spędzać dużo czasu na dworze, jak każdy chłopiec. I wiesz? — Zrobiła teatralną pauzę, czekając aż ciekawość weźmie w górę i Sam spojrzy na nią zniecierpliwiony. Zniżyła głos: — Wyrośniesz na bardzo przystojnego faceta. 
Sam fuknął pod nosem. Starał się wyglądać na nieprzekonanego, ale Liv zauważyła błysk nadziei w jego oczach. 
— Wcale nie. 
— Ależ oczywiście. Masz piękne brązowe oczy, ładny uśmiech, zaraźliwy śmiech i dobre serce. Dziewczyny to lubią! — powiedziała, potakując dodatkowo głową. — Kiedy będziesz starszy, nie będziesz mógł opędzić się od wielbicielek. Obiecuję! 
Sam mocniej wtulił się w jej ciało. 
— Wyjeżdżam na kilka dni — poinformowała go. Spojrzał na nią, czekając na dalsze wyjaśnienia. — Dzisiaj jadę nad morze, do Rerik. Byłeś tam kiedyś? 
Pokręcił głową. 
— Sama jedziesz? 
— Z przyjacielem. 
Kąciki ust Sama opadły ku dołowi, jego wesoły nastrój zniknął w ciągu chwili. 
— To twój chłopak? 
— Nie. — Liv parsknęła rozbawiona. Humor Sama nie uległ poprawie. — Czym się martwisz? 
— Skoro masz chłopaka... — wymamrotał niewyraźnie Sam — to w końcu o mnie zapomnisz, nie? Zamieszkasz z nim, weźmiecie ślub i będziecie mieć swoje dzieci. Nie będziesz miała dla mnie czasu. 
Liv odwróciła się i ujęła szczupłą twarz chłopca w swoje dłonie, zmuszając go, by wreszcie na nią popatrzył. W jego oczach ujrzała smutek oraz strach, który tak często jej towarzyszył. 
— Posłuchaj mnie, Sam. Tom jest ważną osobą w moim życiu, ale ty nie jesteś mniej ważny niż on, rozumiesz? — wyjaśniła krótko. Sam patrzył na nią bez słowa. Westchnęła. — Poznałam Toma, gdy oboje potrzebowaliśmy kogoś bliskiego. Spotkał mnie, kiedy zbyt wiele osób go zawiodło... pamiętasz, jak się poznaliśmy? 
Sam niechętnie skinął głową. 
Gdy spędzał pierwsze dni w szpitalu, Liv akurat odbierała wyniki badań i była na wizycie kontrolnej u lekarza. Kierując się do wyjścia, zauważyła Sama, który naciskał guziki w przypadkowej kolejności na automacie z przekąskami, chcąc wydobyć ze środka kartonik z sokiem jabłkowym. Liv akurat miała zamiar go ominąć, kiedy Sam odwrócił się, ściskając mocno opakowanie – tekturka nie wytrzymała silnego nacisku i pękła z trzaskiem, a cała zawartość wylądowała na białej koszuli Liv. Teraz rozbawiło ją podobieństwo Sama i Toma – ten drugi również wylał na nią sok, dzięki czemu zbliżyli się do siebie. Sam popatrzył wtedy na zdenerwowaną Liv i wybuchnął niekontrolowanym, tłumionym od dawna płaczem. Najpierw przeprosił ją wylewnie, potem zaczął jej opowiadać o swojej chorobie, rodzicach, którzy go opuścili, swoim lęku i bezradności. Słuchając go, przypominała sobie własne obawy, które wcale jej nie opuściły. Później odprowadziła go do sali, poczekała aż zaśnie i wróciła do swojego życia. Następnym razem Sam na nią czekał na korytarzu, uśmiechając się nieśmiało, a w rękach trzymał dwa kartoniki z sokiem wieloowocowym – jeden dał jej. 
Liv uśmiechnęła się do siebie. Przyjaźń z chorym dwunastolatkiem była niezwykłym przeżyciem oraz wzajemną nauką – ona pomagała Samowi przejść najgorsze etapy choroby, zastępowała mu najbliższych oraz przyjaciół, dzieliła z nim pasje i poświęcała mu swój czas, on zaś uczył ją na nowo otwartości wobec ludzi, beztroski i okazywania czułości, nieświadomie pomagał zapominać o lęku przed nawrotem choroby. 
— Pojawiłam się w twoim życiu, gdy kogoś potrzebowałeś. I na razie nie chcę odchodzić — powiedziała szczerze i pocałowała go w czoło. 
W oczach Sama zalśniły łzy, zawstydzony przetarł twarz. Objął ją mocno rękami, przyciskając głowę do jej ramienia. Usłyszała, jak szepcze: 
— Kocham cię, Liv. 
Odpowiedziała: 
— Ja ciebie również, mały.



Późnym popołudniem, gdy Georg przekroczył próg domu, śnieg przestał wreszcie prószyć, wiatr rozwiał ciemne chmury, a zachodzące właśnie słońce zdążyło zabarwić niebo pomarańczem. Otrzepał się ze śniegu, ściągnął rękawiczki. Wzdrygnął się z obrzydzeniem – nienawidził deszczu, śniegu, wiatru, burzy. Uwielbiał wyłącznie lato z gorącymi promieniami słońca ogrzewającymi odsłoniętą skórę oraz twarz, słodkie nicnierobienie na plaży, parne powietrze, długie dni i ciepłe noce... Zatrzasnąwszy drzwi, wrócił do rzeczywistości. Miał na sobie grubą kurtkę, szalik i porządny sweter – upalne lato było wyłącznie odległym wspomnieniem. 
W domu panowała dziwna, nienaturalna cisza, która od razu wzbudziła czujność Georga. Spojrzał na zegarek. Z tego co pamiętał, Sophie nie wspominała, że ma zamiar gdzieś się wybrać. Czyżby ta suka znów go okłamała? Znowu gdzieś się szlajała i przyprawiała mu rogi? Czy ostatni raz nie nauczył jej, iż nie powinna go zdradzać? Dlaczego nie rozumiała tego prostego faktu, że on jest mężczyzną jej życia, więc powinna być mu posłuszna? Dlaczego ciągle musiał ją karać? 
Rozejrzał się po hallu. Kupił ten dom kilka lat temu, lecz wtedy nie spodziewał się, że tak szybko znajdzie osobę, która z nim tutaj zamieszka. Na początku mieszkał całkiem sam, a podczas wolnych dni snuł się po piętrowym budynku, zaglądając do każdego pustego pomieszczenia i obiecując sobie, że następnego poranka zastanowi się poważnie, jak urządzić wszystkie pokoje. Od czasu do czasu przyjaciele zostawali u niego na noc, nie szczędząc sobie żartów na temat spartańskiego wystroju. Wzruszał wtedy ramionami, szukając błahych wymówek. 
A później pojawiła się Sophie. 
Poznali się na imprezie karnawałowej w jednym z klubów w Berlinie. Kilka miesięcy wcześniej Gustav zaczął chodzić wreszcie na randki; na zabawę zaprosił Georga, a Marina przyprowadziła swoją najlepszą przyjaciółkę. Od razu zawróciła mu w głowie i postanowił, że ją zdobędzie. Pamiętał, jaka wtedy była – nieśmiała, słodka, łagodna. Szczupłe ciało tancerki, ślicznie zaokrąglone biodra, drobne piersi, seksowny pieprzyk na łopatce, gładka skóra, piękny uśmiech, wyrazista zieleń jej oczu, gęste, długie włosy... Georg mógłby cały czas wymieniać zalety urody Sophie i skwitowałby je krótko: Sophie to piękna kobieta. Kochał jej chichot, dobroć oraz delikatny dotyk dłoni, kochał również jej pochrapywanie w nocy, chwile gdy zabierała mu pościel i marudziła rano, kiedy dzwonił budzik. Kochał ją bezwarunkowo i za wszystko, dlaczego więc ona nie kochała jego? 
Przystanął, marszcząc czoło. Co takiego miał w sobie Gustav, czego nie miał on? Gustav był płochliwy jak sarna, niemiłosiernie poprawny, nudny... nawet nie był przystojny. Gustav od dawna miał problemy z lekką nadwagą; jego tusza niejednokrotnie była powodem żartów w gronie przyjaciół. Wzruszył do siebie ramionami. Nie rozumiał, czym urzekł Sophie. 
Wrócił myślą do wieczoru sprzed kilku dni. 
Targały nim sprzeczne uczucia – z jednej strony pamiętał słodkie pocałunki Sophie, a z drugiej zapach perfum, które na pewno należały do innego mężczyzny, nadal sprawiał, iż w jego żyłach wrzała wściekłość. Zacisnął mocno pięści, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni; rzeczywisty ból pomógł nieco ostudzić emocje. To nie było tak, że Georg lubił ranić Sophie – tak naprawdę ból Sophie odczuwał jako własny. Cierpiał, gdy zadawał jej fizyczny ból; cierpiał, kiedy Sophie płakała i później, gdy widział w jej oczach niemalże zwierzęce przerażenie. Nie mógł znieść myśli, iż Sophie mogłaby odejść, zostawić go dla kogoś innego – ot tak, jak starą zabawkę. Każdy mężczyzna w jej towarzystwie stwarzał dla niego zagrożenie – czy to realne czy wręcz przeciwnie – a niepohamowana złość brała w górę. Kochał Sophie tak bardzo...
Wszedł do salonu i zamarł wpół kroku. Sophie siedziała na kanapie, przyciskając do siebie niebieską poduszkę. Miała zaczerwienione oczy, policzki mokre od łez. Okowy strachu zacisnęły się na jego sercu – pamiętał o regularnych badaniach lekarskich, które Sophie odbywała. Nie sądził, by kiedykolwiek usłyszała podobną diagnozę jak jej matka, ale postanowił nie polemizować z nią na ten temat – Sophie po każdym badaniu z pozytywnym wynikiem stawała się spokojniejsza, a jemu w końcu spodobało się, że tak troszczy się o własne zdrowie. 
Jednak obraz zrozpaczonej Sophie był aż nadto wymowny.
To niemożliwe, by była chora, przemknęło mu naiwnie przez myśl. 
Podszedł szybko, padł na kolana przy jej stopach i ujął w swoje jej drżące dłonie. 
— Sophie, maleńka... 
Wybuchnęła gwałtownym płaczem, spazmy szarpały jej ciałem, w końcu dostała czkawki. Podniósł się, wziął ją w ramiona i objął mocno, jakby dzięki temu mogła wyzdrowieć. 
— Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Pokonamy chorobę, nie bój się, jestem przy tobie — szeptał tuż przy uchu, gładząc ręką jej plecy. — Jesteś najdzielniejszą kobietą, jaką znam. 
— N-nie jestem chora — wyjąkała. 
Georg wytrzeszczył oczy. Serce tłukło się tak bardzo, że o mało nie rozsadziło mu piersi.
— Dlaczego więc płaczesz?! — zawołał zdziwiony. — Nie wyglądasz na szczęśliwą. 
— Ja... — zawiesiła głos. Przeszył ją potężny dreszcz. Georg patrzył na nią w oczekiwaniu, starając się, by nie zauważyła jego zniecierpliwienia. — Jestem w ciąży. 
— W ciąży? — powtórzył głucho. 
— Siódmy tydzień — potwierdziła zlękniona. 
Georg szybko przetrawił nowe wieści. Siódmy tydzień – to musiało być jego dziecko, Sophie nie mogła go zdradzać, jego podejrzenia były naprawdę bezpodstawne. Ogarnęła go nagła euforia – Sophie zawsze była mu wierna, nie istniał nikt inny. Popatrzył na nią; unikała jego wzroku, tusz do rzęs spłynął razem ze łzami, znacząc krzywymi liniami jej policzki. Jego maleńka Sophie. Musiał wszystko jej wynagrodzić, dbać o nią... W końcu zostaną rodzicami. Dziecko. Będzie ojcem. Tata. Smakował to słowo, powtarzając je w myślach. Brzmiało prawdziwie, idealnie układało się na języku. Spojrzał na milczącą Sophie, przyszłą matkę ich dziecka. Wiedział, że dobrze wywiąże się z tej roli. 
Pochylił się, podciągnął jej sweter i przyjrzał się brzuchowi, który na razie był płaski. W środku rosło ich maleństwo, ich najlepsze cząstki. Ta myśl wzruszyła go; poczuł napływające łzy do oczu. Pocałował z czułością pępek Sophie. 
— To cudownie — wyszeptał zachwycony. 
Sophie była wyraźnie zdziwiona. 
— N-naprawdę? — zapytała. — Nie jesteś... zły? 
— Oszalałaś? Będziemy mieć dziecko. Nigdy nie byłem równie szczęśliwy, co teraz — wyznał. Pocałował Sophie w usta, przyciągając ją do siebie. — Myślę, że to będzie dziewczynka. 
— Dziewczynka? — powtórzyła zdezorientowana. 
— Mhm. Bardzo bym chciał, aby urodziła się córeczka — powiedział. Już wyobrażał sobie dziewczynkę z długimi warkoczami, intensywnie zielonymi oczami oraz słodkim uśmiechem dziecka. Będzie uczył ją życia, przekaże miłość do muzyki, pokaże piękno świata... i będzie chronił przed złymi chłopcami. Zostanie idealnym tatą. Zapewni jej wszystko, czego on sam nie dostał od własnego ojca. — Będzie śliczna jak mamusia. 
— A jeśli urodzi się chłopiec? — zapytała niepewnie. 
— W takim razie będzie przystojny jak tatuś — roześmiał się. Sophie również uśmiechnęła się lekko. Pocałował ją raz jeszcze i się podniósł. — Lecę, moja piękna. Kocham cię, Sophie! Muszę pochwalić się chłopakom! 



— To ty, Tom? 
Słysząc spokojny głos matki, Tom zaniemówił. Otworzył bezradnie usta, starając się wydobyć z nich jakiekolwiek słowo, ale w końcu zamknął je z powrotem. Kilkakrotnie próbował porozumieć się z matką, jednak ona konsekwentnie odmawiała rozmowy z nim. Gdy wreszcie odebrała telefon, Tom zupełnie zapomniał, co miał jej do powiedzenia i po co w ogóle zadzwonił. 
Przestąpił z nogi na nogę, ścisnął mocniej telefon i wyszeptał, zamykając oczy: 
— Przepraszam, mamo... 
— Tom — powtórzyła jego imię. Nie musiała nic więcej mówić; Tom wyczuł w jej głosie i smutek i miłość, jaką do niego czuła. Dzieliło ich kilkadziesiąt kilometrów, a mimo to Tom miał wrażenie, że matka stoi tuż obok niego. — Co się z wami dzieje, synku? 
Dobre pytanie, pomyślał z goryczą. 
— Nie wiem — odpowiedział w końcu. Nie miał już sił na ponowne analizowanie zachowań brata, nie chciał znów wracać do przeszłości i ciągle karać siebie za zniszczoną więź z Billem. Kiedyś byli nierozłączni, teraz Tom czuł irracjonalny strach przed bratem. — Wściekłem się i nie wytrzymałem. Nie chciałem, żebyś się dowiedziała... 
— ...o twoim drugim życiu — wpadła mu w słowo. Tom zamilkł, czując się, jakby znów miał dwanaście lat i zrobił coś niedobrego. Westchnęła. — Nie podoba mi się to, Tom, ale to twoje życie i twoje wybory. Dlaczego tak bardzo nienawidzicie się z Billem? Nie moglibyście się pogodzić? Tyle razem przeszliście... 
Tom zapatrzył się na wirujące za oknem płatki śniegu; padało nieustannie od kilkunastu godzin i Tom zastanawiał się, jak wygląda teraz Rerik. Simone drążyła drażliwy temat Billa, a on w tym czasie wyobrażał sobie, jak spędzi najbliższe dni z Liv. Słuchał jednym uchem, co mówiła – Bill to jego bliźniak, najbliższa mu osoba, kiedyś jeden skoczyłby za drugim w ogień, dlaczego nie chcą się pogodzić? Tom bardzo chciał się pogodzić, pragnął, by wszystko było tak jak kiedyś – łatwiejsze, spokojniejsze i lepsze. 
— Mamo — przerwał w końcu ze zniecierpliwieniem. — Bill mnie wielokrotnie zdradził, okłamał i zniszczył moją wiarę. Ja po prostu nie potrafię mu wybaczyć. On tego nawet nie chce — rzucił z przekąsem — dobrze się bawił, gdy oboje byliśmy u ciebie. 
— Nie mów tak, Tom... 
— To prawda — odparł nieprzejednany. Nie miał prawa mamić jej obietnicami, które nigdy nie doczekają się spełnienia. Nie chciał dążyć do zgody z Billem; przestał ufać własnemu bratu. — Bill zdradził wszystko, co chciałem zachować w tajemnicy. Zniszczył wszystko... Mamo, wybacz mi, ale nie potrafię zrobić tego, o co mnie prosisz.
W telefonie zaległa głucha cisza, Tom wystraszył się, że matka po prostu się rozłączyła. Sprawdził połączenie, a chwilę później usłyszał ciężki oddech Simone – podejrzewał, że matka tłumi płacz. Nie chciał ranić Simone, ale nie mógł jej dłużej okłamywać; zasługiwała na prawdę, chociaż ta wiedza sprawiła jej ból.
— A ta dziewczyna, o której wspominał Bill...? — Simone zapytała niepewnie. 
— Liv. 
— Czy to coś poważniejszego? 
— Udam, że nie wiem, co masz na myśli — odpowiedział, śmiejąc się cicho. Ulżyło mu, gdy usłyszał chichot matki. — Liv jest moją przyjaciółką. 
Tom zastanowił się. Spędził jeszcze dwie noce z innymi kobietami zanim znów wrócił do Liv tuż po bójce z Georgiem. Liv zajrzała w jego wnętrze – nie interesowała się jego sławą, pieniędzmi, ładnym uśmiechem ani wysportowanym ciałem. Być może od pierwszej chwili poczuł, że to właśnie z Liv połączy ich więź, nawiąże pewne porozumienie. Poznawał Liv bardzo powoli – skrywała swoje tajemnice, którymi rzadko się dzieliła; nie wiedział o niej jeszcze wielu rzeczy. Podobała mu się jej skrytość, lekka tajemniczość oraz ostrożność. Nadal zdobywał jej zaufanie, pokazywał, że jest jej godny, stawał się jej przyjacielem i starał się wypełnić rzuconą kiedyś obietnicę – być kimś bliskim. 
Znajomość z Liv była czymś, czego szukał w innych kobietach; kiedyś tylko zatracał się w ich ciałach, a następnego dnia cierpiał ze zdwojoną siłą, ponieważ nie zdołał pozbyć się problemów, zaś wspomnienia z nocy starały się zbyt wyraźne. Spędzając noc z Liv, nie czuł wyrzutów sumienia; czasami patrzył w nocy, jak śpi obok niego, na łagodne rysy jej twarzy, lekko rozchylone usta, zaciśnięte dłonie i ogarniał go spokój. Z każdym dniem więź łącząca go z Liv stawała się coraz silniejsza. 
— Nie słuchasz mnie, Tom. — Głos matki dotarł do niego i uświadomił sobie, że faktycznie nie ma pojęcia, co mówiła. — Pytałam, kiedy mógłbyś przyjechać do domu. 
— Dopiero za tydzień — przyznał z wyraźnym oporem. Simone wciągnęła głośno powietrze, a Tom od razu zrozumiał, co to miało znaczyć. Matka coś podejrzewała i nie miałaby zamiaru odpuścić, więc powiedział wprost: — Tak, tak, masz rację! Wyjeżdżam na kilka dni z Liv. Nie wyobrażaj sobie niczego! 
Dałby głowę, że Simone właśnie uśmiechnęła się uszczęśliwiona.



Kiedy czarna wskazówka zegara ściennego przesunęła się, wskazując godzinę szóstą, Sophie usiadła na parapecie okna z telefonem w ręku. Przysunęła twarz do zimnej szyby i obrzuciła powolnym spojrzeniem podjazd oraz ulicę, sprawdzając, czy Georg nie wraca do domu – potrzebowała jeszcze kilkunastu minut bezpiecznej samotności. Okolica była pusta; przestał prószyć śnieg, pomarańczowy blask latarni przebijał się przez niskie gałęzie zaśnieżonych drzew. Odsunęła się od okna, a na szybie pozostała delikatna mgiełka wywołana oddechem. Palce jej drżały, a serce tłukło się niezdrowym rytmem, gdy nacisnęła prędko przycisk połączenia, żeby nie zdążyła się rozmyślić.
Gustav odebrał po trzech sygnałach. 
— Cześć, słoneczko — odezwał się radośnie. Sophie poczuła, jak wielka pięść ściska jej żołądek. Wiedziała, że wiadomość, którą chciała mu przekazać prawdopodobnie złamie mu serce. — Stęskniłem się za tobą. 
Sophie przełknęła głośno ślinę i przymknęła powieki. Niewiele brakowało, by odpowiedziała na to wyznanie, na które nie mogła sobie na to pozwolić; nie teraz, gdy jej życie zaczynało na nowo się układać, a ona nosiła pod sercem dziecko Georga. Musiała skupić się na teraźniejszości, oddzielić to, co było grubą kreską, przestać rozpamiętywać nieistotne wydarzenia z przeszłości. 
— Muszę z tobą porozmawiać. 
— Co się stało? 
— Ja... — zająknęła się. Przyznanie się do ciąży przychodziło jej o wiele trudniej niż podczas rozmowy z Georgiem. — Jestem w ciąży, Gustav. 
— Ciąża? — zapytał oszołomiony. Przez chwilę milczał, a potem roześmiał się. Gustav był wyraźnie szczęśliwy, a jego szczęście sprawiło ból Sophie. — Nie spodziewałem się, że zostaniemy rodzicami tak wcześnie, ale bardzo się cieszę! Dziecko, Sophie... to wspaniała wiadomość. Czeka nas mnóstwo zmian! 
— To siódmy tydzień — szepnęła z nadzieją, iż zrozumie, dlaczego do niego zadzwoniła. 
— Georg — odparł tylko. Nie tracił jednak pozytywnego nastawienia. — Poradzimy sobie. Kocham cię, Sophie. 
Szczere wyznanie Gustava zawisło pomiędzy nimi niczym groźba. Sophie milczała; wiele by dała, by mógł cofnąć te słowa i nigdy ich nie wypowiedzieć. Euforia i szczere zakochanie Gustava wszystko utrudniało. 
— Nie możemy się więcej spotykać — powiedziała powoli. Dlaczego to takie trudne? Zerwanie znajomości z Gustavem sprawiało ból, jakby jednocześnie przeszywało ją tysiąc ostrzy. — To koniec, Gustav. 
— Co? — zapytał zdezorientowany. Dopiero po chwili zrozumiał, co powiedziała. — Sophie, nie wiem, co tym razem obiecał ci Georg, ale nie możesz mu już wierzyć, słyszysz?! Pomyśl o dziecku! Jeżeli znów cię pobije? Jeśli za kilka miesięcy zacznie bić dziecko? Sophie! Nie możesz tego zrobić... 
To była prawda, Sophie nie mogła tego zrobić – musiała. Dziecko musi być wychowywane przez oboje rodziców – w tym przypadku rodzicem był Georg. Nie miała prawa pozbawiać go kontaktu z dzieckiem, nie mogła odejść. Nie mogła odebrać szansy dziecku na poznanie swojego ojca. Wierzyła, że dzieci powstają w wyniku miłości; każdy z rodziców oddaje najlepszą cząstkę siebie. Georg również oddał część siebie, a ta część rozwijała się teraz w niej. Mimo wszystko Georg na pewno ją kochał. 
— Nie mogę odejść, Gustav. Teraz wszystko się zmieni — powiedziała pewnie. Naprawdę w to wierzyła. — Georg się zmieni, uratujemy nasz związek, a potem urodzi się dziecko...
— Powiedziałaś mu? 
— Oczywiście. — Nie dodała jednak, jak bardzo bała się tej chwili, gdy wreszcie wykrztusiła wieść o ciąży. — Popłakał się z radości. Wszystko będzie dobrze, Gustav. 
Pomimo pewności, jaką odczuwała co do swojej decyzji, strach cały czas czaił się w sercu i był jej wiernym towarzyszem. Drgnęła przerażona, kiedy trzasnęły drzwi za Georgiem oraz później, gdy słyszała jego kroki. Strach zaciskał pętlę na gardle, z trudem poinformowała go o ciąży, starając się przygotować na wszystko, co mogłoby nastąpić. Nie wiedziała, jak zareaguje Georg – jednak jego zachowanie przeszło wszelkie jej oczekiwania. W seledynowych oczach Georga zalśniły autentyczne łzy wzruszenia, uśmiech złagodził jego rysy i zamknął ją w swoich objęciach, czule obdarzając pocałunkami. 
Zamiast radości poczuła wyraźną ulgę, jakby z serca nie spadł jej jeden kamień, a cały worek kamieni. Ale złowieszczy cień strachu pozostał. 
— Sophie — wyszeptał błagalnie. — Co z nami? Czy to nic dla ciebie nie znaczy? Czy ja nic dla ciebie nie znaczę? 
— Nigdy nie dawałam ci żadnych nadziei... 
— Nie dawałaś mi nadziei? Ty jesteś moją nadzieją, do diabła! — wrzasnął nagle. Sophie skuliła się w sobie, słysząc jego krzyk. Dotarł do niej trzask rozbitego szkła – prawdopodobnie Gustav coś stłukł w złości. — Sypiamy ze sobą, mówiłaś, że zostawisz Georga dla mnie i zamieszkamy razem. Dlaczego teraz kłamiesz?! 
Gustav krzyczał wściekły, ale w jego głosie wyraźnie wyczuwalna była rozpacz. Sophie spodziewała się, że rozstanie będzie dla niego bolesne, lecz nie mogła inaczej postąpić. Wstydziła się swojego postępowania, jednak to Georg był jej mężczyzną i musiała ratować swój związek, szczególnie teraz, gdy dowiedziała się o ciąży, a Georg przyjął tę wiadomość z taką radością. 
— Sytuacja się zmieniła, Gustav — powiedziała niewyraźnie. Zeskoczyła z parapetu, przeciągnęła dłonią po włosach. Silne dreszcze wstrząsały jej ciałem, w gardle zaschło. Nie potrafiła inaczej odpierać ataków Gustava niż powtarzać te same zdania. — Kocham Georga, będziemy mieć dziecko... 
— Mówiłaś, że kochasz mnie — wypomniał jej rozgoryczony. Przestał wrzeszczeć; głos Gustava drżał niebezpiecznie. — Nie rób mi tego, Sophie... Dobrze wiesz, że cię kocham, zrobiłbym dla ciebie wszystko
— Wszystko? — podchwyciła. Po krótkim milczeniu Gustav potaknął. — W takim razie zapomnij o mnie. 
— Proszę cię...
— Żegnaj. 
Rozłączyła się bez zastanowienia i odsunęła telefon, jakby ją parzył. Nie chciała więcej rozmawiać z Gustavem; każda następna sekunda przysparzała im dodatkowego, bezsensownego cierpienia. Nie mogła dać Gustavowi tego, czego potrzebował. Jedyne, co mogła dla niego zrobić to przerwać ten romans i rozwiać jego złudne nadzieje. Powinna wrócić do Georga ciałem oraz duchem, czyli tam, gdzie być powinna. Swoim postępowaniem skrzywdziła najbliższych przyjaciół... Sophie była tego świadoma – pamiętała o zdradzonym Tomie, zawiedzionej Marinie, a teraz po raz kolejny zraniła Gustava. Miała nadzieję, że ten ostatni kiedyś jej to wybaczy i zapomni o niej, a ona również przestanie myśleć o tym, co ich połączyło. 
Drgnęła mimowolnie, kiedy usłyszała skrzypnięcie schodów, a chwilę później odgłos ciężkich kroków Georga. Nawet nie zauważyła, kiedy wrócił! Odetchnęła głęboko, odpychając od siebie wspomnienie rozmowy z Gustavem. W końcu drzwi uchyliły się lekko, a uśmiechnięty Georg wsunął głowę w powstałą szparę. Chwilę później pojawiła się butelka musującego bezalkoholowego wina dla dzieci. 
— Sophie, kochanie — odezwał się cichym, kuszącym głosem. Po kręgosłupie Sophie przebiegł przyjemny dreszcz. — Chyba powinniśmy uczcić tę radosną nowinę. 
Potaknęła głową, rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie na telefon i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Miała nadzieję, iż zamyka za sobą również rozdział z Gustavem, a otwiera nowy, lepszy z Georgiem.



Tytuł: J. Frey - Ostatni testament.

5 komentarzy:

  1. "dwa stworki najwidoczniej starały się ratować świat." - przeczytałam dwie stokrotki, ale kit.
    No że ona jest w ciąży! Ach, genialne! Ale domyśliłam się, jak tylko się okazało, że jest u ginekologa, chociaż myślałam właśnie, że ona ma jakieś podejrzenia, dlatego poszła utwierdzić się w przekonaniu, że jest/nie jest w ciąży. Hm, żebyś mi tu czasem u niej z rakiem nie wyskoczyła! U ciebie nic nie wiadomo i to mnie w tym momencie najbardziej przeraża. No, ale nie dziwię się, że biedna się popłakała - już nawet nie chodzi o to, że ona nie chce tego dziecka, tylko jakie ono będzie miało życie? No i jakie będzie miała Sophie przez te miesiące... Ale jestem niemal pewna, że Georg będzie kazał jej je usunąć. Tylko nie potrafię przewidzieć, czy ona to zrobi, czy też nie. Gustav pewnie będzie miał znacznie mniejszy problem z akceptacją dziecka, niż Georg. No, ale zobaczy się.
    Matko święta, ta rozmowa Liv i Sama tak mnie pochłonęła... To jest naprawdę coś pięknego. Oni są sobie wzajemnie bardzo potrzebni. Boże, jak ty uśmiercisz Sama, to ja cię zamorduję po prostu! Nie możesz tego zrobić! Nie-mo-żesz! :c
    Ło w mordę! Dobra, coraz bardziej mnie zaskakujesz. Tylko trochę mnie to niepokoi, że ja znowu mam nadzieję, że Georg mógłby być faktycznie dobrym ojcem - kurde, on jest szczęśliwy! I skoro uwierzył, że Sophie jest mu wierna (pomińmy na razie fakt, że nie jest), to może by SPRÓBOWAŁ CHOCIAŻ się zmienić... No, ale... w mordę. Ale nie powiem, ta jego radość była taka cudowna! I punkt jego widzenia znowu mnie ujął i ja znowu naiwnie jestem team Georg. Ech ech ;/
    Oj, to było urocze, kiedy Tom tak luźno rozmawiał z matką na temat Liv. To serio było urocze ^^
    Biedny Gustav :c Chociaż, jak tak się zdenerwował, to się bałam, że i w nim jakaś takaś większa agresja się czai, no ale to rozpacz i to jest jak najbardziej zrozumiałe... Dobra. Ja już nic nie przewiduję, poddaję się. Zamiast tego czekam na nexta i pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje słowa są najpiękniejszą inspiracją, którą mogłam poznać...

    L.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam Ci tu zostawić piękny, długi komentarz, ale...
    <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Usłyszałam o Tobie już dawno temu - pamiętam, że skomentował kilka pierwszych odcinków mojego bloga feelings smother. Zapisałam wtedy w zakładce 'blogi' adres bei-dir. A potem ty zniknęłaś i kompletnie o tobie zapomniałam, lecz adres tego bloga pozostał w moich zakładach i jakiś tydzień lub dwa temu odkopałam go w czeluściach mojej przeglądarki internetowej. Kierowana ciekawością dotyczącą Frigid postanowiłam sprawdzić, co to za autorka, która kiedyś mnie dostrzegła. Czytałam te 16 odcinków przez dość długi okres czasu. Bo to nie jest opowiadanie, które czyta się nieprzerwanie, jednym tchem. Dużo tu miejsca na przemyślenia, które zajmowały mi czasem nawet po 2 dni zanim znów sięgnęłam po następny odcinek.
    Szczerze powiedziawszy jestem pod wrażeniem. Nawet nie przypuszczałam, że skrywasz tutaj taki talent i jestem cholernie zadowolona, że w końcu przestałam marginalizować to opowiadanie (zazwyczaj kiedy widziałam 16 odcinków do nadrobienie odkładałam to na później, kiedy będę miała więcej czasu). Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale stworzyłaś tutaj prawdziwą perełkę, kawał prawdziwej historii, który, moim zdaniem, powinien pretendować do pełnowymiarowej wersji papierowej. Nie wiem, czy się ze mną zgadzasz, ale myślę, że powinnaś to przemyśleć - ja cię bardzo gorąco do tego zachęcam!
    Cała kreacja twoich bohaterów i realia są wręcz przesiąknięte prawdą. To wszystko tak bardzo przypomina dzisiejszy świat, że aż robi mi się smutno. Bo wiem, że istnieją zagubieni ludzie, bo zdaję sobie sprawę, że w jakiś stopniu i ja jestem zagubiona i każda inna żywa istota.
    Przeraża mnie Liv, jej zamknięcie się w sobie i ta samotność, którą chce zagłuszyć. Wiem, że to nie możliwe. Próbowałam. Może gdyby potrafiła wyjaśnić Tomowi cały ten zgiełk emocji kłębiący się w niej byłby jej lżej, a on jak na przyjaciela (albo na kandydata na przyjaciela) przystało ukoiłby jej lęki, starł łzy, przytulił i powiedział, że jej pomoże. To też pomogłoby jemu. Zobaczyłby, że z każdym problemem można sobie poradzić i uwierzyłby, że i w jego życiu może zapanować ład - trzeba tylko chcieć. Przecież można pogodzić się z bratem, dogadać się z przyjaciółmi, pokazać im swój własny punkt widzenia. Może właśnie wtedy zrozumieliby, że zboczyli ze ścieżki, którą chcieli razem podążać, że ich przyjaźni gdzieś po drodze popękała i warto ją zbudować na nowo.
    Serce mi pęka, wiesz? Bo nie rozumiem gdzie ludzkość zawiniła i co się tak naprawdę stało z tym światem. Wszystko, co nas otacza wydaje się być obrócone o 180 stopni, a nie tak powinno być. Wartość uległy degradacji i coś umarło w nas, ludziach. Szczerze powiedziawszy zastanawiam się, czy powinniśmy jeszcze używać tego słowa, bo wydaje się ono być nieadekwatne.
    Nie wiem, czy jeszcze tutaj wrócisz, ale mam nadzieję, że tak, bo myślę, że warto włożyć trochę czasu i serca w tą opowieść. Może pojawi się promień nadziei?
    Dziękuję ci za ten czas, który mogłam spędzić nad tym opowiadaniem, za wszystkie przemyślenia i cale może inspiracji jakie mi dostarczyłaś, tym bardziej, że ostatnio mam zastój w swojej twórczość i potrzebuję tego jak powietrza.
    Wróć, proszę.

    OdpowiedzUsuń