17. Używamy słów, by się nawzajem zrozumieć, a nawet - czasami - żeby się wzajemnie odnaleźć



Kiedy dotarli do Rerik, słońce już dawno skryło się za horyzontem, zapadła noc, a gwiazdy lśniły obiecująco na ciemnym niebie. 
Liv wysiadła z samochodu, stłumiła ziewnięcie i rozejrzała się. Wzdłuż asfaltowej drogi postawiono kilka identycznych jednopiętrowych budynków – fasada koloru piasku, czerwona dachówka i okna dachowe skierowane ku północy – oferujących pokoje do wynajęcia. Liv obróciła się na podłużnym parkingu, przesuwając wzrokiem po najbliższej okolicy – domów było kilka, a zaparkowanych samochodów niewiele więcej. Nieco dalej znajdował się mały, słabo oświetlony port – Tom opowiedział jej o nim w trakcie drogi – z tyłu za sobą miała gęsty sosnowy las, a przed sobą – bezkres ciemnego morza. Fale głośno rozbijały się o piaszczysty brzeg, przenikliwie wiejący wiatr przynosił ze sobą mocny zapach soli. Światła ulicznych latarni rzucały długie cienie; czasami w odległym blasku pojawiała się spacerująca brzegiem morza para. 
— Podoba ci się? — zapytał Tom, wyciągając dwie torby z bagażnika. 
Liv pokiwała głową. Niebo usiane licznymi gwiazdami, nad nimi wisiał wąski sierp księżyca, cudowny odgłos morza i rześkie powietrze. Wzięła głęboki oddech. 
— Pięknie tutaj. 
Tom zawiesił sobie obie torby na ramionach i chwiejnym krokiem ruszył w stronę środkowego budynku, Liv powoli poszła za nim, nadal chłonąc dźwięki, zapach oraz wrażenia. 
Skupiła wzrok w jednym punkcie, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi wejściowych. Jasne światło wylewało się z zewnątrz, przez co nie widziała wyraźnie mężczyzny stojącego w przejściu. Instynktownie jednak domyśliła się, że to musi być przyjaciel Toma, niejaki Lynch Connolly. 
Nad drzwiami znajdował się szyld z wypisaną grubą czcionką nazwą pensjonatu – Tá tigh ag Lynch. Dom Lyncha. Liv przez chwilę patrzyła w znajome słowa, a potem potrząsnęła głową i przestąpiła przez próg. 
W holu było ciepło i przestronnie, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach drewna. Panele na podłodze, surowe drewniane ściany oraz bejcowany na biało sufit przywodziły na myśl raczej górską chatę niż przytulny pensjonat nad Bałtykiem. Po lewej stronie znajdowała się recepcja – teraz akurat pusta – z wysoką ladą, księgą meldunkową oraz kluczami do pokojów zawieszonych na małych haczykach na ścianie. Po prawej ustawiono niski, prostokątny stolik, na blacie którego leżało kilka czasopism oraz poradników, po obu stronach mebla stały dwie dwuosobowe sofy zasłane miękkimi kocami oraz futrami, a za nimi w kominku wesoło buzował ogień. Duże okna dawały widok na otwarte morze, na ścianach wisiały oprawione w drewniane ramy nadmorskie krajobrazy.
Liv popatrzywszy na właściciela, poczuła niespodziewanie uderzenie gorąca, które rozlało się przyjemnie po całym ciele, sprawiając, że uśmiechnęła się głupkowato jak piętnastolatka. Lynch na pewno był starszy – wyglądał na około trzydzieści lat. Wysoki – mniej więcej sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Wzrost i postawa przypominająca młodego antycznego boga od razu przykuwały uwagę. Twarz miał wąską, skorą do uśmiechu, policzki zdobił dwudniowy zarost, usta pełne i kuszące, prosty nos oraz niskie odsłonięte czoło. Czarne loki skręcały się tuż za uszami, ciepło brązowych oczu sprawiało, że Liv od razu zmiękły nogi. Lynch miał na sobie czarne dżinsy, koszulę w zielono-czarną oraz ciemną marynarkę, a Liv w duchu przyznała, że jest absolutnie przystojny. 
Go mbeannaí Dia dhaoibh!1
Liv nie umiała odpowiedzieć sobie na pytanie, co dokładnie ją skłoniło, by się odezwać. Nie wiedziała, czy to była wina głosu Lyncha – niskiego, głębokiego z wyczuwalną chrypką, czy też może tradycyjne powitanie irlandzkie typowe dla okolic, z których pochodziła jej zmarła matka, a może po prostu panująca nieco senna i sielankowa atmosfera uśpiła na dobre jej czujność. Zanim zacisnęła usta, odpowiedziała z nienagannym akcentem: 
Go mbeannaí Dia's Muire dhuit!2
Dopiero gdy zapadła kłopotliwa cisza, Liv pojęła, co dokładnie się stało. Nie wymówiła żadnego słowa w języku irlandzkim od dnia śmierci jej rodziców – pomimo upływu lat irlandzki w jej ustach nie brzmiał fałszywie ani sztucznie. Melodyjne słowa idealnie ułożyły się na języku, jak gdyby posługiwała się irlandzkim od urodzenia. Matka wreszcie byłaby z niej dumna – to Dominic w mig rozumiał skomplikowaną gramatykę irlandzką, a Liv z trudem zapamiętywała proste zwroty. Jaka szkoda, że nie mogła tego zobaczyć. 
Liv podniosła dłoń, by w porę stłumić jęk. Jednocześnie zauważyła, że Tom wpatruje się w nią bez słowa, za to ze zdziwieniem i źle skrywaną złością w oczach, a Lynch szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. 
— Czemu nic nie mówiłeś, że twoja dziewczyna to Irlandka? Stary, ale zrobiłeś mi niespodziankę! — wykrzyknął Lynch, śmiejąc się wesoło. Nim Liv zdążyła zaprotestować, podszedł do niej i zamknął ją w swoich objęciach. — Siostro! 
Liv spięła się, słysząc ostatnie słowo. Siostro. Przynosiło ze sobą złe wspomnienia – od razu przed jej oczami pojawił się Dominic ze swoją pogardą oraz nienawiścią, jaką żywił do niej. Siostro przywoływało uśpione upiory, które niezauważenie wskoczyły do jej torby i wiernie przybyły z nią aż do Rerik. Na chwilę zanurzyła się we wspomnieniach, ale po chwili otrząsnęła się. 
Uśmiechnęła się niepewnie i również uścisnęła Lyncha. Wcisnęła twarz w jego szeroką pierś, wciągnęła mocno w płuca zniewalający zapach perfum, a chwilę później poczuła, że wspomnienia się oddalają. Znów była w ciepłym pensjonacie, za oknem znajdowało się morze, a niedaleko stał Tom. Lynch odsunął się od niej, obdarzywszy ją lekkim uśmiechem, który sprawił, że znów zmiękły jej kolana. 
Lynch stanął za biurkiem recepcji, wyciągając księgę meldunkową. Tom parsknął śmiechem.
— Od kiedy jesteś recepcjonistką? 
W odpowiedzi Lynch popatrzył na niego z politowaniem.
— A od kiedy, do cholery, wyglądam jak kobieta? — zapytał retorycznie. Zaraz jednak sam się roześmiał. — Lisa, moja pracownica, rozchorowała się i jest na zwolnieniu. A ja jeszcze potrafię zająć się moimi gośćmi. 
Tom bez zbędnych komentarzy zameldował ich oboje, dopełnił wszelkich formalności i później Lynch dał mu klucz do pokoju. Tom podziękował, zabrał torby podróżne, a Liv uśmiechnąwszy się do Lyncha, podążyła za Tomem. 
— Wpadnijcie za godzinę na kolację! — dodał, zanim zniknęli za zakrętem. 
Kiedy oddalili się na bezpieczną odległość, Liv rozejrzała się, pociągnęła Toma za rękaw, a gdy nachylił się, szepnęła mu do ucha: 
— Mówiłeś, że ten Lynch to przeciętniak. Ten przeciętniak jest piekielnie przystojny. 
Tom parsknął śmiechem i odwrócił się na pięcie, zawracając. Liv jęknęła głośno, starając się zatrzymać jeszcze Toma. Minął ją rozbawiony i wrócił do głównego holu.
— Lynch, słuchaj! — krzyknął. Lynch podniósł wzrok, odkładając na chwilę długopis. Czekał w milczeniu, opierając się dłońmi o blat. Liv poczuła napływające rumieńce. — Ona mówi, że jesteś piekielnie przystojny
Lynch popatrzył ze zdziwieniem, jakby powiedział coś dziwnego. Potem wzruszył ramionami i mrugnął do zawstydzonej Liv. 
— To chyba jasne. Jestem Irlandczykiem! 




Bill wydał z siebie przeciągły jęk i opadł na poduszki obok Sandry. 
Przekręcił się na plecy i wciąż czując szybko bijące serce, uspokajał oddech. Usłyszał westchnięcie Sandry, skrzypnięcie łóżka, a chwilę później rozległo się ciche pstryknięcie i sypialnię zalało delikatne światło lampki. Sandra nachyliła się nad nim, jej brązowe włosy opadły miękko na jego nagi tors, usta miała kusząco rozchylone, policzki nadal lekko zaczerwienione, a w oczach wyraz szczerej troski. Starał się uśmiechnąć do niej, ale wyszedł mu tylko brzydki grymas. 
— Co się dzieje, skarbie? 
Bill odchylił głowę, zapatrzył się w sufit w kolorze dojrzałej śliwki, a potem zamknął powieki. 
Gala charytatywna, w której mieli wziąć udział, zbliżała się wielkimi krokami, a oni tkwili w martwym punkcie, ponieważ nie mogli przygotować się do występu oraz ewentualnych wywiadów – z powodu nieobecności Toma. Nie mogli przeprowadzić żadnej próby, opracować tematów do wywiadu ani wykonać żadnej innej czynności, gdy na spotkania nie stawiał się ważny członek zespołu, jakim był Tom. Po prostu oświadczył, iż pojawi się dopiero na samej gali, potem zniknął i wyłączył telefon. Bill odchodził od zmysłów – pierwszy od kilku miesięcy publiczny występ był dla nich ogromną szansą na powrót na szczyty list. Powinni skupić się wreszcie na odbudowaniu ich kariery oraz wizerunku, ale Tom najwyraźniej dążył do rozpadu zespołu. 
— Nie wiem, co robić — powiedział i odkrył, że głos mu drży ze złości. — Występ tuż-tuż, a jestem jednym kłębkiem nerwów... Pierwszy raz będziemy grać, a nie przeprowadziliśmy nawet jednej próby, niczego jeszcze nie uzgodniliśmy, powinniśmy zadbać o naszą karierę, wykorzystać tę szansę, przypomnieć ludziom o nas... a mój przeklęty brat właśnie wyjechał! 
Sandra roześmiała się, ale umilkła, widząc poważny wyraz twarzy Billa. 
— Chyba żartujesz — dodała niepewnie. Nie żartował. — Jak to: wyjechał? 
— David zaproponował, abyśmy się spotkali i omówili cały występ, trochę wspólnie pograć oraz zastanowić się nad przyszłością naszego zespołu. Od kilku miesięcy właściwie nic nie robimy; pojawiliśmy się parę razy na pokazach, ale co to jest? — zapytał, wzruszając ramionami. — Chcieliśmy tworzyć muzykę, więc tym musimy się zająć. Spotkanie nie doszło do skutku, ponieważ nie pojawił się Tom. Gustav do niego zadzwonił, ale bez skutku – ma wyłączony telefon. W końcu przełamałem się i zadzwoniłem do mamy, a ona powiedziała mi, wprawdzie dość niechętnie, że Tom wyjechał na kilka dni. Wyjechał! 
Oczy Sandry rozszerzyły się ze zdumienia. 
— Dokąd? 
— Jestem prawie pewien, że pojechał do tego cholernego Irlandczyka — odpowiedział z grymasem. — Nienawidzę tego kretyna. Całemu światu ogłasza, jaki jest szczęśliwy z irlandzkich korzeni i uważa się za lepszego od innych. Niech spieprza do tej swojej Irlandii, nikt go tutaj nie chce... 
— Bill... uspokój się. 
— Przepraszam — mruknął pod nosem. Na samą myśl o Lynchu krew wrzała w jego żyłach; po prostu nie mógł powstrzymać się od kąśliwych uwag na temat tego faceta, który z niezrozumiałych dla niego powodów został przyjacielem Toma. 
— Pojechał sam? 
— Mama twierdzi, że wyjechał z tą swoją tajemniczą dziewczyną... — odparł kpiącym tonem. — Poznał jakąś laskę w podejrzanym miejscu – nie zdziwiłbym się, gdyby była zwykłą szmatą – i teraz po prostu sobie z nią wyjeżdża na upojny urlop. Tom zupełnie oszalał! 
— Nie mów tak — skarciła go. — Nie znasz tej dziewczyny, nie oceniaj jej. Może Tom naprawdę coś do niej czuje? 
Bill wybuchnął gwałtownym śmiechem. Śmiał się tak bardzo, aż brakło mu powietrza, a potem głos nabawił się chrypki. 
— Pamiętasz tę Francuzkę, którą poznał parę lat temu? — zapytał niespodziewanie. Sandra potaknęła po krótkim zastanowieniu. — Właśnie wtedy też wszyscy myśleliśmy, że Tom coś do niej czuje. Lubił ją pieprzyć, a ona lubiła wydawać jego pieniądze. Jestem więc pewien, że ta cała Lena, Leoni, czy jak jej tam na imię... — Simone zdradziła mu imię dziewczyny Toma, ale mimo to udawał, że nie ma o tym pojęcia — to zwykła tania laska, którą można kupić za pieniądze. Ponadto mój brat nie jest zdolny do żadnych uczuć. 
Od razu odepchnął od siebie myśli o Tomie i powodach, które sprawiły, że tak często szukał ukojenia w ciałach przypadkowych kobiet. Wolał obrzucać go oskarżeniami oraz podłymi określeniami, niż spojrzeć prawdzie w oczy i przypomnieć sobie, jaki kiedyś był jego brat. Odrzucił wspomnienia o wrażliwości i uczuciowości Toma – teraz widział go jako bezwzględnego oraz nieczułego oszusta. 
— Co zatem zrobisz? Wyrzucisz go z zespołu? 
Bill westchnął. 
— To kusząca propozycja... — mruknął niewyraźnie. Wstydził się tego, lecz kilkakrotnie zastanawiał się, jakby wyglądał zespół bez obecności Toma. Mimo szczerych chęci nie potrafił wyobrazić sobie kariery bez brata. — Nie mogę tego zrobić. 
— Dlaczego? 
— Po pierwsze, nie mogę go wyrzucić, ponieważ mam taki kaprys. Po drugie, wytwórnia nie ma do niego żadnych zastrzeżeń; zupełnie nie przejmują się jego chwilową nieobecnością, nienawiścią, jaką do nas żywi i jego wiecznym uporem, by robić coś dobrego. A po trzecie, Tom jest – nie wierzę, że to mówię – dobrym muzykiem. Co więcej, jest najlepszy z nas wszystkich. 
Mógł krytykować Toma, ale mimo swojej złości nie mógł przemilczeć umiejętności Toma, które – to fakt – stale rozwijał. Nauczył się grać na fortepianie, a później poznał tajniki gry na perkusji i nadal ćwiczył grę na gitarze. Choć Tom mówił, że robi to wszystko, by móc imponować dziewczynom, Bill znał prawdę – Tom uczył się dla siebie. Dlatego też był taki wściekły, gdy wytwórnia żądała zupełnie innych aranżacji, niż te, które dostała od Toma. 
Sandra patrzyła na niego z czułością w oczach. 
— Mój biedaku... 
Nie wiedział, dlaczego to powiedziała, ale z chwilą, gdy zetknęli się wargami, nic nie miało już znaczenia. 




— Chyba zapomniałaś mi o czymś wspomnieć. 
Liv odwróciła się do Toma i posłała mu długie spojrzenie. Kołysała się lekko, irish whiskey, którą zaserwował Lynch na kolacji, zaczynała przyjemnie szumieć w głowie. 
Kolacja przypominała trochę dni, gdy żyli jeszcze jej rodzice. Średnio trzy razy w miesiącu matka Liv zarządzała „dzień Irlandii” i serwowała wyłącznie tradycyjne irlandzkie potrawy. Nie znosiła sprzeciwu, nie pozwalała jeść w tym dniu czegokolwiek innego. Wtedy Liv bywała wściekła na matkę, teraz wspominała to z uśmiechem i tęsknotą; wiele by dała, by matka znów zabrała jej miskę płatków czekoladowych i przygotowała coś irlandzkiego. 
— Liv, słuchasz mnie? 
Potrząsnęła głową i roześmiała się. Miała dobry humor, co znaczyło, że wypiła stanowczo za dużo. 
— Ale ty masz słabą głowę... 
Liv spiorunowała Toma wzrokiem, co musiało wywołać komiczny efekt, ponieważ parsknął śmiechem. Skrzyżowała ręce na piersiach i wydęła wargi. Tom, śmiejąc się, odwrócił się od niej i zdjął koszulę, rzucając ją niedbale na łóżko. Biała koszulka opinała jego ramiona, a Liv pomyślała, że chętnie by ją ściągnęła. 
Zrzuciła buty, zanurzyła stopy w miękkim dywanie. Zachwiała się, kiedy ściągała przez głowę niebieski kaszmirowy sweter. Mrugała oczami, powstrzymując nagłe zawroty głowy. Poklepała policzki, potem uszczypnęła się, ale nadal obraz jej przyjemnie wirował.
Tom zniknął w łazience przylegającej do pokoju, a Liv nagle zainteresowana wpatrywała się w swoje odbicie w oknie. Czarny top podwinął się na brzuchu, ramiączko stanika nieco zsunęło się na ramię, włosy miała potargane, a na twarzy błąkał się dziwny uśmiech. Mieli pokój z widokiem na morze, gdy przechyliła głowę, widziała fale rozbijające się o brzeg. 
Pokój na planie prostokąta, dwa porządnie zasłane łóżka, dębowa szafa i szafki nocne, w kącie stolik i przytulne fotele. Na ścianach zawieszono trzy nadmorskie krajobrazy; Liv uważała je za słabe, płaskie, nie miały głębi, nie czuła niczego, kiedy na nie patrzyła.
Przeszła przez pokój i zderzyła się z Tomem, który właśnie wyszedł z łazienki. 
— Hej, nie tak prędko — mruknął. 
Przeciągnęła dłońmi po klatce piersiowej Toma, chwyciła ten zbędny podkoszulek i przyciągnęła go do siebie mocniej, niż mógłby się spodziewać. Liv wykorzystała zaskoczenie Toma i pocałowała go. Smakował miętą, więc domyśliła się, że właśnie umył zęby. Alkohol wyostrzył niektóre zmysły; zachwycała ją miękkość warg Toma, delikatny zarost na policzkach i grające pod skórą mięśnie. Całowała go chciwie, a zanim zdążył zaprotestować, ściągnęła koszulkę. 
— Tak zdecydowanie lepiej. 
— Liv, jesteś pijana... 
Wzruszyła ramionami. 
— Co z tego? — zapytała naiwnie. — Tym razem ja pragnę cię tu i teraz. 
Tom roześmiał się, a Liv znów zamknęła mu usta pocałunkiem. Lekko, ale stanowczo ją odepchnął od siebie. Patrzyła na niego z mieszanką zdezorientowania i urazy. 
— Nie, Liv — powiedział. — Nie chcę, żebyś zrobiła coś, czego tak naprawdę nie chcesz, jasne? Proszę cię, nie złość się — dodał, zanim zdążyła zaprotestować. 
Pogładził jej policzki, pocałował ją w czoło i uśmiechnął się do niej. 
— Śpij dobrze, mała. 



W ostatniej chwili Tom podparł się ręką i zamortyzował upadek na podłogę. Ziewnął szeroko, zaklął cicho i zwymyślał Lyncha i jego przeklęte wąskie łóżka. Zdarzyło się to wystarczająco wiele razy, by dostawał dodatkowy zestaw poduszek, które kładłby na podłogę. Chociaż nie bolałyby go ramiona oraz szczęka, tak jak teraz.
Uniósł się powoli, rozejrzał. 
Łózko obok było puste, pościel zrolowana, poduszka przekręcona. Tom westchnął z ulgą, ponieważ Liv nie widziała jego kompromitującego upadku na podłogę. Z pewnością wracałaby do tej sytuacji jeszcze niejednokrotnie. Obejrzał się do tyłu, ale ciemność w łazience nieco go zaskoczyła. Spodziewał się, że Liv będzie w łazience, skoro nie było jej w łóżku. Zmarszczył czoło, wstał i sprawdził godzinę na telefonie. 3:42. 
Gdzie Liv mogła się podziać o tej porze? Fotel przy oknie pusty, w pokoju nie było innych miejsc, w których mogłaby się schować. Może zgłodniała? Zastanowił się nad tym pomysłem. 
Poklepał policzki i ziewnął jeszcze raz, potem wciągnął dżinsy i koszulkę. Klucz do pokoju wsunął do tylnej kieszeni, wyszedł na korytarz. Okrągłe kinkiety dawały przytłumione światło, ale wystarczające, by musiał zmrużyć oczy. Szedł w kierunku recepcji, ale nasłuchiwał, gdyby Liv mogła nadejść z innego kierunku. 
Deszcz zacinał o szyby, wydając przyjemny dźwięk, gdy uderzał w parapety. Na zewnątrz głośno wył wiatr. Morze z pewnością było wzburzone, niespokojne. Gdy dotarł do recepcji, światło dawała tylko jedna lampka, ale Tom rozpoznał Liv, chociaż jej postać skryta była w cieniu.
Miała na sobie tylko pidżamę z długimi spodniami i koszulką z krótkimi rękawkami, skołtunione włosy opadały jej na ramiona. Obejmowała się ramionami i nawet nie zwróciła uwagi, że nie jest już sama; patrzyła w morze. Tom zastanawiał się, co ją tak zainteresowało o tej porze, ponieważ latarnie już zgasły, a przez gęsty deszcz nie można było niczego dostrzec.
— Liv — odezwał się dopiero, gdy stanął za nią. 
Liv drgnęła, ale nie odwróciła się. Jej twarz odbijała się w szybie; gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, Liv zamknęła oczy, ale błyszczące wąskie ślady na policzkach ją zdradziły – z pewnością właśnie płakała. Tom uniósł ręce, ale nie wiedział, jak powinien zareagować. Nigdy nie czuł się zbyt pewnie, widząc zapłakaną kobietę. Kobiety płakały z tylu różnych powodów, że nie wiedział, jak może je pocieszyć, żeby nie pogorszyć sytuacji. Zdarzyło się już, że pocieszając dziewczynę, jeszcze bardziej pogorszył jej nastrój. 
Dotknął w końcu jej ramion; były zimne, więc domyślił się, że Liv stała już od dawna. 
— Co się stało? 
Pokręciła głową i chciała się odsunąć, ale Tom złapał ją i przyciągnął do siebie. Drżała na całym ciele i czuł, jak bardzo była spięta. Oddychała szybko, płytko, powstrzymywała szloch. Lekki zapach bzu wdarł się w nozdrza Toma, oparł brodę na jej ramieniu. 
— Liv? — spytał. — Pozwól sobie pomóc, Liv... 
— Zostaw mnie!
Wyrwała się z jego objęć tak gwałtownie, że zaskoczony Tom zatoczył się do tyłu. Ukrywa twarz w dłoniach, jej ciałem wstrząsały dreszcze, Tom usłyszał szloch. Jęknęła, płakała, aż dławiła się łzami. Tom stał jak sparaliżowany, serce tłukło się z przerażenia, zaniemówił. Był tylko w stanie podnosić i opuszczać ręce. 
— Liv, proszę cię — wyszeptał. Ośmielił się podejść do niej, dotknął jej pleców. Liv nie zwróciła na to uwagi, więc ostrożnie objął ją od tyłu, a później przekręcił w swoją stronę. — Powiedz mi, co się stało. Jak ci pomóc, Liv? 
Lecz Liv tylko szlochała, objęła go ramionami, przycisnęła mocno mokrą twarz do jego torsu i nadal łkała. Trzęsła się cała, bezradny Tom tulił ją mocno do siebie, lekko się kołysząc. Łzy szybko przeniknęły przez materiał koszulki, na piersiach powstawała plama; nie zauważył tego. Nigdy nie widział Liv w takim stanie; był prawie przyzwyczajony do cienia smutku w jej oczach, lecz nigdy nie widział jej tak rozhisteryzowanej. Tom odsunął od siebie Liv, przetarł dłońmi jej policzki i trzymał twarz tak, by wreszcie na niego spojrzała. Oczy lśniły, były zaczerwienione. 
— Liv, błagam, co się dzieje?! Co mogę zrobić? 
— Mam dość — odpowiedziała zachrypniętym od płaczu głosem. — Nie dam już dłużej rady, nie wytrzymam tego...
— Czego? O czym ty mówisz? 
— Oni wciąż wracają, Tom — wyszeptała przerażona, kolejne łzy popłynęły po policzkach, wargi jej drżały. Strach brał w górę nawet nad Tomem; zupełnie nie wiedział, co jej się stało i dlaczego tak się zachowuje. W dodatku Liv sprawiała wrażenie, że sama nie do końca rozumie, co się z nią dzieje. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy Liv w ogóle go rozpoznaje. — Zwariuję, nie mogę już dłużej tego znieść. Nie mogę, nie mogę, nie mogę... 
Zaniosła się szlochem, ale Tom nią lekko potrząsnął. Musiał dowiedzieć się, co się dzieje, inaczej nie był w stanie jej pomóc. 
— Liv, uspokój się. 
— To mnie zabije, Tom — oświadczyła nagle z niepokojącą pewnością w głosie.
Liv płakała tak rozpaczliwie, że Tom tylko trzymał ją w ramionach. Był skonsternowany, lecz zrozumiał, że zmuszanie jej do rozmowy nie przyniesie żadnych efektów. Płacz w końcu ją zmęczył; Tom nie wiedział, ile to trwało, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Dokładnie otulił ją kołdrą, przysiadł na skraju i uświadomił sobie, że nie tak dawno to ona zajęła się w nim w taki sposób, gdy upił się do nieprzytomności.




Sophie przeczytała: 


Verloren: 
Jestem zakochany. 


Ballerina: 
To wspaniale, gratuluję. Opowiesz mi o niej? Jesteś szczęśliwy? 


Verloren: 
No cóż. To trochę skomplikowane – ona ma kogoś. Ja też jestem w związku. 


Ballerina: 
Dlaczego więc pozwoliłeś sobie na miłość? 


Verloren: 
Poznaliśmy się kilka lat temu. Od razu mi się spodobała, była taka delikatna, prawie eteryczna. Lubiła tańczyć, dlatego zwróciłem na Ciebie uwagę – przepraszam. Ale byłem zbyt nieśmiały, mój przyjaciel umówił się z nią pierwszy... stało się. Związałem się z jej koleżanką, to wspaniała dziewczyna, ale nie potrafię dać jej szczęścia. Nie potrafię też odejść. Jestem dupkiem.


Ballerina: 
Masz rację – jesteś dupkiem. Nie masz prawa oszukiwać tej dziewczyny, skoro jej nie kochasz. Powinieneś zwrócić jej wolność... jednak również muszę do czegoś się przyznać. 


Verloren: 
Tak?


Ballerina: 
Niedawno zakończyłam znajomość z pewnym mężczyzną. Łączyło nas coś więcej niż powinno. Oboje jesteśmy w związku, nie wiem, jak to się stało. Mój chłopak mnie zaniedbywał, przeżywaliśmy bardzo poważny kryzys. On był wspaniały, troskliwy i taki dobry. Obawiam się, że trochę się nim zauroczyłam. Znów poczułam się kobietą, prawdziwą kobietą, jaką kiedyś byłam. 


Verloren: 
Co się stało?


Ballerina: 
Spodziewam się dziecka. To mnie otrzeźwiło, musiałam to przerwać. 


Verloren: 
Jesteś niesprawiedliwa, przyjaciółko. Wykorzystałaś go, gdy czułaś się odrzucona. On mile łechtał twoje podburzone echo i zapewne był gotowy spełnić każde twoje pragnienie. Zauroczyło cię jego oddanie oraz naiwność, przez które czułaś się jak prawdziwa kobieta. Wróciłaś do swojego obecnego mężczyzny, gdy okazało się, że będziecie mieć dziecko. Teraz uniżony kochanek nie pasuje do twojego życia, prawda? Skąd pewność czyje to dziecko? 


Sophie z wściekłością trzasnęła pokrywą laptopa. Nie rozumiała, jakim prawem ten dupek śmie wyrażać się o niej w taki sposób! Nie znał jej sytuacji, a komentował jej wybory. Sam nie był święty! Tkwił w związku z dziewczyną, której wcale nie kochał. Gdyby znał jej problemy i wiedział o Georgu, jak ją traktował... 
Westchnęła oburzona. 
Mimo złości jej myśli skierowały się ku Gustavowi, z którym nie rozmawiała już od paru dni. Złamała mu serce, była tego świadoma, ale czy internetowy przyjaciel miał rację, że wykorzystała jego miłość, by poczuć się wartościową kobietą, a potem porzuciła go, ponieważ nie był potrzebny?
Sophie starała się odepchnąć od siebie te myśli, ale one wracały jak bumerang.


Tom kończył śniadanie, gdy Liv zjawiła się w jadalni. Zatrzymała się wpół kroku, miała lekko rozchylone usta i zdziwione spojrzenie, ale machnęła dłonią w jego stronę i podeszła do stołu, by wybrać coś do jedzenia. Włożyła granatowy wełniany golf i dżinsy tego samego koloru, włosy związała w kucyk. 
— Cześć — przywitała się z wyczuwalnym oporem, kiedy zajęła miejsce na krześle naprzeciw. Przyniosła sobie kubek kawy, miskę z płatkami kukurydzianymi i trzy tosty. 
— Cześć — odpowiedział spokojnie, chociaż na usta cisnęło mu się milion pytań i nie wiedział, które zadać najpierw. — Jak się czujesz?
Była bledsza niż zwykle, oczy miała trochę podkrążone, zmęczenie i niewyspanie odcisnęło piętno na jej twarzy; widać było, że ma za sobą ciężką noc.
— Bywało lepiej — przyznała. Upiła łyk kawy, zjadła szybko tosta, wzięła się za płatki. — Przepraszam. 
— Liv, po prostu powiedz, co takiego się wydarzyło, okej? 
Jadła w milczeniu, potem westchnęła i odłożyła łyżkę.
— Śnią mi się koszmary — odparła w końcu. — Różne. Zazwyczaj leżę na sali w szpitalu, jestem przypięta różnymi przewodami. Umieram, ból jest niewyobrażalny, ale nie mogę krzyczeć. Śnią mi się różni ludzie i mówią różne, okropne rzeczy. Nienawidzą mnie, chcą mnie zabić. Moja katorga jest dla nich udanym przedstawieniem, bardzo cierpię, nie mogę się obudzić. Nie potrafię ci tego opowiedzieć dokładniej, to zbyt straszne i bolesne. Często nie zauważam, że już się obudziłam – tak jak wczoraj. Bolały mnie ramiona, gdy mnie obejmowałeś. Wtedy dopiero uświadomiłam sobie, że nie jesteś snem i nie chcesz mnie skrzywdzić. 
Tom miał niejasne wrażenie, że Liv go okłamuje – wierzył, że koszmary naprawdę są przerażające, ale był prawie pewny, że Liv nie jest z nim do końca szczera. Co mogła jeszcze ukrywać?
— Skąd to się wzięło? 
— Nie wiem. 
Odpowiedź padła zdecydowanie za szybko.
— Kłamiesz, Liv. 
Liv skuliła się, jakby ją uderzył. W milczeniu czekał na jakieś wyjaśnienia, nie chciał, żeby znów Liv uniknęła trudnej rozmowy. W nocy nie miał serca na nią naciskać, była zbyt roztrzęsiona, żeby powiedzieć cokolwiek sensownego. Teraz nie chciał już odpuszczać. Liv unikała jego wzroku; wpatrywała się w złożone na kolanach dłonie. 
— Wybacz mi, Tom, ale nie potrafię jeszcze o tym mówić — oznajmiła w końcu, patrząc mu w oczy. Zacisnęła usta w cienką kreskę, w jej spojrzeniu zauważył chłód. Tom był bliski utraty panowania nad sobą, co Liv szybko wyczuła. — Możesz się wściekać, lecz na tym koniec tematu.
— Opowiesz mi chociaż, skąd znasz irlandzki? 
Zadziwił go spokój w głosie, chociaż wewnątrz cały drżał ze złości. Jak mógł jej kiedykolwiek pomóc, skoro Liv ciągle się przed nim zamykała? 
— Zgoda. — Uśmiechnęła się pojednawczo. Znów chwyciła łyżkę, zaczęła jeść i jednocześnie mówić: — Moja matka urodziła się w Dublinie. Prawie całe życie spędziła w Irlandii. 
— A twój tata...? 
— Niemiec. W moim żyłach płynie niemiecko-irlandzka krew — powiedziała, przez jej twarz przemknął niewyjaśniony cień. — Fajnie, co? 
— Czekaj. Jakim cudem się pobrali? Jakiś portal dla międzynarodowych singli? 
Liv roześmiała się. 
— Nie do końca. Moja mama studiowała w Dublinie anglistykę i germanistykę, przyjechała do Berlina na wymianę studencką — wyjaśniła, machając łyżką. — Była najlepszą studentką na roku, miała dobre stopnie, bardzo dużo się uczyła. 
— Twój ojciec był jej wykładowcą? — Tom pozwolił sobie na żart, Liv spiorunowała go wzrokiem, ale nie była zła. Sam też się odprężył i z przyjemnością słuchał jej opowieści. Liv nie potrafiła opowiadać o problemach, ale w zamian wprowadzała go w swoją przeszłość, chciał pokazać, że to docenia. — Pewnie kolega z grupy, który oprowadził ją po mieście?
— Przegrałeś kolejny milion — odpowiedziała wesoło. — Poznali się w... barze.
Tom uniósł brwi w zdziwieniu, Liv potaknęła.
— Tak jak my. Masz to w genach! 
— Nie wzięliśmy ślubu — przypomniała mu sceptycznie. 
— To akurat jeszcze się okaże — dodał, spoglądając na nią znacząco. — Okej, co z twoją mamą? Idealna studentka idzie na imprezę? 
— Pod koniec wymiany mama dała się namówić na wypad do baru, a tata akurat wpadł z kolegami świętować zdany egzamin. Miałeś rację – skończył Uniwersytet Sztuk i został malarzem. Cóż — wzruszyła ramionami — ojciec od razu zakochał się w mamie. 
— Ale mama wróciła do domu? — domyślił się.
— Oczywiście. Skończyła studia, a ojciec przez cały ten czas pisał do niej listy. Mama wyznała mi, że też zakochała się w ojcu w tym barze, ale tata był typem podrywacza i nie przepuszczał żadnej kobiecie. Nie chciała stać się jego ofiarą... 
— …ale chciała, żeby on został jej — wszedł jej w słowo. Liv kiwnęła głową. — To tak jak ja! 
— Ale ja...
— Cicho! Nie psuj chwili. 
— Podrywasz mnie? 
— Tak! — Liv roześmiała się głośno, odrzucając głowę do tyłu. Gdy na niego spojrzała, Toma poraziła jej uroda – policzki miała zaczerwienione, uśmiech sięgał oczu, spojrzenie miała pewne i ciepłe, kilka kosmyków wysunęło się spod gumki i delikatnie otaczało jej twarz. Pomimo widocznych śladów niewyspania i tak wyglądała zachwycająco. Zanim w ogóle pomyślał, wypalił: — Twoja matka też jest taka piękna? 
Liv spłonęła nagle rumieńcem, ale Tom nie umiał określić, czy zawstydził ją tak ten komplement, czy coś innego. 
— Wiesz, jak się pobrali? — Zaprzeczył. — Mój ojciec przyleciał do Dublina w dniu, gdy mama odbierała dyplom ukończenia studiów. Opowiadała mi, że zobaczyła go na auli w tłumie i była pewna, że za tym mężczyzną pójdzie wszędzie. Moi dziadkowie od razu go polubili – nie byli szczęśliwi, gdy matka wyjechała z Irlandii, ale wiedzieli, że ich córką zajmie się dobry mężczyzna. 
— Romantyczna historia z happy endem — skwitował. — Byłaś kiedyś w Irlandii? 
— Tylko raz, gdy miałam piętnaście lat. Pojechaliśmy do dziadków na wakacje. Wtedy nauczyłam się trochę irlandzkiego, ale nie oczekuj wiele – znam kilka zwrotów i umiałabym zapytać o podstawowe sprawy. Nie mam zdolności do nauki języków, nawet po angielsku mówię słabo. 
— Ty jesteś malarką — powiedział. Z wyraźnym oporem potwierdziła. Nie rozumiał, skąd wynikał jej opór przed przyznaniem się do talentu. Zawiedzione nadzieje miały na to aż taki wpływ? — Namalujesz dla mnie obraz? Tutaj, w Rerik. 
Liv zbladła. 
— Od dawna nie malowałam... nie wiem, czy jeszcze potrafię... to chyba nie jest dobry pomysł... — mówiła trochę nieskładnie. 
— Proszę cię, Liv, spróbuj. 
— Ale muszę kupić farby... — mruknęła w końcu, a Tom uznał to za zwycięstwo. 
Zapewnił ją, że kupi wszystko, co będzie potrzebne. 
— Może kiedyś zabiorę cię do Irlandii — powiedział cicho, co zaskoczyło ich oboje. Nawiązał do pewnej rozmowy, gdy spontanicznie obiecał, że spełni każde marzenie Liv. 
— Pamiętasz... — szepnęła wyraźnie zaskoczona, ale miała coś takiego w spojrzeniu, że po ciele Toma rozlało się dziwne ciepło. 
W kącikach ust miała drobinki po zjedzonych tostów, krople mleka spadły na blat okrągłego stołu, gdy machała łyżką, w jadalni byli sami. Usta miała cudownie zaróżowione, granatowy sweter podkreślał kolor jej oczu. Wydawała mu się najpiękniejszą kobietą na ziemi i z dziwną ulgą uświadomił sobie, że mógłby codziennie jeść śniadanie z Liv.







1 Niech wam Bóg błogosławi!
2 Niech ci Bóg i Maryja błogosławią!



Tytuł: J. Saramago





Unnecessary, dziekuję.

3 komentarze:

  1. Nawet nie wiesz, jak wielką niespodziankę mi sprawiłaś tym rozdziałem :)
    Czytając ostatnie słowa uśmiechnęłam się. Czy to na pewno do mnie? Ale tak, nawet po odświeżeniu strony na końcu widnieje 11 liter układających się w mój pseudonim. Z ciekawości wróciłam do komentarza, który pozostawiłam pod poprzednim odcinkiem. Znalazłam tam tylko prawdę ubraną w ładne słowa, więc naprawdę nie sądzę, żebyś miała za co mi dziękować. Zdziwiła mnie tylko data. Naprawdę minęło już tyle czasu? Ja wciąż czuję tą historię w moich żyłach jakby się ze mną scaliła.
    Znów czarujesz słowem. Chciałabym czytać jeszcze i jeszcze, lecz koniec twoich słów jest bezlitosny, a przerwy między odcinkami niemalże fizycznie bolą.
    Nadzieja - chyba tym słowem mogłabym opisać ten odcinek. Myślę, że ten jasny płomień przedziera się przez smutek i rozgaszcza, by zadomowić się na dobre. Nie lekceważ nadziei. To siła sprawcza, to od niej wszystko się zaczyna. Wiem, że warto mieć nadzieję i marzenia, przecież trzeba skądś czerpać motywację, trzeba podjąć właściwą decyzję, stanąć przed samym sobą i powiedzieć: Chcę, uda mi się. To jest wiara, to jest nadzieja i jeśli połączymy to w wytrwałością to niczego już więcej nam nie trzeba niż drugiej osoby, którą moglibyśmy się podzielić każdą myślą, porażką i zwycięstwem.
    Wiesz, czego brakuje Liv? Odwagi i wiary w siebie. Wiem, że jest coraz silniejsza, to zasługa Toma. On będzie jej motywacją, nadzieją, siłą, osobą, która pocieszy i powie: Spróbuj kolejny raz, na pewno ci się uda, a ona mu uwierzy. Bo to jest miłość. To wszystko, co mają.
    Ściskam mocno. Dziękuję, że wróciłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ tak, nie wiem, czy tutaj zajrzysz, ale muszę to napisać. Twój komentarz bardzo mnie poruszył, a to nie zdarza się często. Nie odpisałam - oczywiście - ponieważ na początku nie wiedziałam, co mogę Ci powiedzieć. Potem trochę o tym zapomniałam, ale z nadejściem wakacji postanowiłam napisać chociaż ten jeden rozdział (który był rozpoczęty od 2014 roku), żeby w ten dziwny sposób Ci podziękować.
      Twoje słowa bardzo mnie poruszają i sprawiają, ze trochę zaczynam się zmieniać.Inaczej myślę o BD (nie uważam tego za coś wybitnego, rzecz jasna) i otwieram się na pisanie czegoś spoza FFTH. To dużo dla mnie znaczy.
      Nie wiem, czy pojawię się tutaj znów za miesiąc, pół roku czy rok. Nic nie obiecuję, ale dziękuję.

      Usuń
    2. Ja po prostu pomyślałam, że jesteś naprawdę niesamowitą osobą, bo skoro piszesz tak pięknie to musisz również mieć piękną duszę. Mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać, bo będzie to wielka strata.

      Usuń