Wiatr rozwiał ciemne deszczowe chmury, a na błękicie nieba pojawiło się słońce; wkrótce też sam wiatr osłabł i był tylko lekkim, przyjemnym wietrzykiem. Powietrze było rześkie, czyste, wyczuwało się zapach soli i ryb znad portu. W porcie jak zwykle kręciło się sporo ludzi; statki przybijały do portu, a niektóre wypływały na pełne morze. Mimo ładniejszej pogody niewielu turystów zdecydowało się na spacer brzegiem morza; Liv rano widziała tylko kilka spacerujących par, które i tak wyglądały na porządnie zmarznięte; z daleka tworzyli bezkształtną masę, gdy próbowali się wzajemnie ogrzać. Morze było spokojne, fale rozbijały się delikatnie o brzeg, nad wodą krążyły z krzykiem mewy.
— Ile fanek już tutaj zaprosiłeś? — odezwała się Liv, przerywając milczenie. Szli po piasku, zostawiając pensjonat Lyncha daleko w tyle. Tom wcisnął dłonie w kieszenie kurtki; była pewna, że już zmarzł. Liv również trochę zmarzła, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Później mieli pojechać do sklepu kupić ołówki oraz szkicownik dla Liv, ale ona chciała spacerować jak najdłużej, by Tom nie miał już ochoty nigdzie się wybierać. Tom dowiedział się o jej pasji, widział jej obrazy, zgodziła się namalować coś dla niego, lecz ta obietnica budziła w niej ogromne przerażenie. Stworzyła kilka rysunków dla Sama, ale relacja z Tomem przeradzała się w coś bardzo intymnego; Liv bała się, co obudzi, gdy przy nim weźmie ołówek do ręki.
— Jesteś pierwszą.
— Bzdura, nie jestem twoją fanką — roześmiała się.
Tom zatrzymał się w pół kroku, spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony. Zmarszczył czoło, potem pokręcił głową, machnął ręką i ruszył dalej.
— Naprawdę? — zapytał w końcu, w głosie brzmiało mocno niedowierzanie. Liv potwierdziła jeszcze raz. — Ominęła cię ta cała gorączka? Szalało za nami pół Europy! Znasz chociaż nasze piosenki?
— Słyszałam parę razy w radiu...
— Gdzieś ty była, że nas nie znasz?!
Liv spuściła wzrok i kopnęła małą muszelkę. Rozmowa po raz kolejny zeszła na niewłaściwy tor; gdy Tom zdobywał z zespołem popularność, ona leżała w szpitalu i walczyła z białaczką. Nie miała wtedy czasu ani ochoty śledzić nowinek muzycznych z kraju; słyszała trochę o samym zespole, w końcu na oddziale nie przebywała sama, ale nigdy nie zainteresowała się głębiej tą muzyką. Późniejszy okres jej życia również nie sprzyjał poznawaniu twórczości Toma.
— Jakoś tak wyszło...
— Miałaś szlaban za całowanie się z chłopakami? — zgadywał wyraźnie ożywiony Tom. Nie zwrócił uwagi na jej zmieszanie, co w gruncie rzeczy ją ucieszyło. Liv przewróciła oczami, a on klasnął w dłonie. — Wiedziałem. Twoi rodzice są surowi. Całe szczęście, że możemy się całować.
— Jestem dorosła, Tom — mruknęła z przekąsem. Potem pomyślała, że jej rodzice raczej nie martwią się już, z kim się całuje.
— Opowiedz mi o swoim pierwszym facecie.
— Okej — zgodziła się. Trochę skróciła swoją historię i odrzuciła kilka wydarzeń. — Miałam szesnaście lat, on rok starszy. Ben, piekielnie przystojny, grał w koszykówkę, był kapitanem szkolnej drużyny. Wszystkie dziewczyny ze szkoły mnie nienawidziły, gdy zaczęliśmy się umawiać. Lubiłam, gdy skradał się w nocy do mojego domu, siadywaliśmy na balkonie i rozmawialiśmy, dopóki nie zaczynało świtać. Chodziliśmy do kina i na imprezy, oglądaliśmy spadające gwiazdy, uczył mnie jazdy na deskorolce i gry w koszykówkę. Doprowadzał do szału moich nauczycieli sztuki, ponieważ przychodził na każde zajęcia kółka plastycznego, by mnie komplementować, a nie potrafił narysować pomarańczy, którą miał przed sobą. Nie miał pojęcia o sztuce, ale uważał, że jestem we wszystkim najlepsza. Jego wiara we mnie sprawiała, że czułam się, jakbym mogła naprawdę przenosić góry — zachichotała pod wpływem wspomnień. Wtedy była jeszcze zdrowa, bardzo zakochana i bardzo szczęśliwa – miała cudownych rodziców, kochanego młodszego brata i przystojnego chłopaka. Czego więcej mogłaby chcieć? — Grał na gitarze — dodała, a Tom skłonił głowę. Mruknął coś, co zabrzmiało jak: „Dobry wybór”. Wzruszyła obojętnie ramionami, zanim dokończyła. — Nie wyszło nam.
— Co się stało?
Gdy dowiedziała się, że choruje na białaczkę, od razu pobiegła do Bena, by przekazać mu tę wiadomość. Przejął się, rzecz jasna, nawet uronił kilka łez, potem zapewniał ją solennie, że nie opuści jej nawet na chwilę, i razem przez to przejdą. Niecały tydzień później, kiedy Liv przechodziła kolejne badania, on przespał się z Ivette, przyjaciółką Liv, ponieważ sam potrzebował pocieszenia.
— Spodobała mu się moja przyjaciółka.
— A to kretyn! — krzyknął Tom. Wydawał się naprawdę rozzłoszczony, co Liv uznała za urocze. Upłynęło pięć lat i Liv nie miała żalu ani do Bena, ani do Ivette. Zapomniała o tej sprawie i wymazała ich oboje ze swojego życia; właściwie wymazała każdego ze swojego dawnego życia poza Markusem. — Faceci to idioci, uwierz mi. Nigdy bym cię nie zdradził; no przynajmniej nie z przyjaciółką.
Liv parsknęła śmiechem. Odpowiedź Toma była przewidywalna, ale mimo to ją rozbawiła, a ostatnimi słowami zneutralizował poprzednią obietnicę, która niespodziewanie zawisła między nimi.
— Ty też zdradziłeś swoją dziewczynę?
Tom przestał się uśmiechać, jego twarz wykrzywił grymas i ruszył szybszym tempem.
— Kilka lat temu związałem się z Blanche. Poznałem ją w Paryżu, graliśmy tam koncert, a ona właśnie odbywała praktyki. Jest fotografką. Od razu wpadła mi w oko: wysoka, blondynka, bardzo szczupła, ładna twarz i... — zawiesił głos, ale dłońmi pokazał, jakie inne miała atuty. Liv nie powstrzymała ironicznego uśmiechu. — Załatwiałem jej wejścia za scenę, gdy graliśmy w innym mieście, chodziliśmy na spacery i do kina, wspólnie słuchaliśmy muzyki i leżeliśmy w ciszy obok siebie. Bill jej nienawidził, ostrzegał mnie cały czas przed nią, nie wierzył jej, ale myślałem, że to tylko zazdrość. W końcu to ja byłem w poważnym związku, gdy on dopiero poznawał Sandrę. Dla niej zapragnąłem normalnego życia — przyznał beznamiętnie. Patrzył przed siebie, zwolnił, a potem, jakby nie mógł się zdecydować, przyśpieszył kroku; Liv domyśliła się, że rozmowa o byłej dziewczynie nadal wywołuje w nim negatywne emocje. Trochę mu współczuła, ale w głębi serca była zdziwiona, że był z kimś tak silnie związany. — Myślałem, że kocha mnie, ale kochała moje pieniądze.
— A ty?
— Czy ja ją kochałem? — zapytał w odpowiedzi. Milczał tylko przez chwilę. — Tak, myślę, że ją kochałem. To musiała być miłość, nie? Zupełnie zgłupiałem dla niej.
— Potem zacząłeś spotykać się z przypadkowymi kobietami?
— Niedługo potem, tak. — Głos miał matowy. Spojrzał na nią, ale miał pochmurną minę. — Gdy byłem nastolatkiem, uważałem, że to świetna sprawa. W każdym mieście inna dziewczyna i zawsze znalazła się taka, która miała na mnie ochotę. Kiedy spotkałem Blanche zacząłem uważać, że świetną sprawą jest bycie w związku z jedną kobietą. Mogłem pojechać w jakiekolwiek miejsce na świecie, a ona była ze mną – albo fizycznie, albo w moim sercu. Bardzo mi się to podobało, ufałem jej. Ale Blanche mnie zawiodła, a ja postanowiłem nie popełnić więcej tego samego błędu.
— Zaufałeś mnie — zauważyła Liv.
Uśmiechnął się pod nosem.
— Lubię twój smutek, Liv — przyznał szczerze, zerkając w bok. Sprawdzał jej reakcję, ale Liv jedynie otworzyła szerzej oczy. To było ostatnie, czego by się spodziewała. — Spotkałem się jeszcze z kilkoma kobietami, ale przestało mi się to podobać. Chciały pieprzyć się ze sławnym gitarzystą, który ma mnóstwo pieniędzy. Myślę teraz, że niektóre z nich były wcześniej gotowe na seks ze mną, niż ja zwróciłem na nie uwagę. Ty nawet nie znasz naszych piosenek — parsknął śmiechem. — Widzisz we mnie człowieka, Liv.
— Powiedziałam mu.
Liv przełożyła nogi przez podłokietnik i zapadła się głębiej w fotelu. Wyglądała przez okno; światło latarni dawało piękny widok na morze, wiatr nadal był słaby, fale leniwie rozbijały się o brzeg. Tom brał prysznic; z doświadczenia wiedziała, że ma dla siebie przynajmniej pół godziny.
Wystarczająco dużo, by porozmawiać z Markusem, który właśnie zaniemówił. Cisza trwała tak długo, że Liv zdecydowała się sprawdzić połączenie – nie rozłączył się.
— Naprawdę? — zapytał w końcu. — Opowiedziałaś mu o wszystkim?
Teraz to Liv zamilkła.
— Nie — przyznała. — Ten Lynch to Irlandczyk. Wszędzie widzę teksty z napisami po irlandzku, odezwał się po irlandzku do mnie...
— Przypomniała ci się matka — dokończył.
Liv skinęła do siebie; nikt nie znał jej tak dobrze jak Markus. Może z wyjątkiem Dominica, ale o tym nie chciała ani myśleć, ani mówić.
— Co mu powiedziałaś?
— O rodzicach — odpowiedziała. Markus milczał wyczekująco, więc dodała niechętnie: — Powiedziałam mu, że moja matka urodziła się w Dublinie, jak poznali się z ojcem... trochę przeszłości.
— Wie, że nie żyją?
— Nie — odpowiedziała cicho.
Markus westchnął po drugiej stronie. Było już po północy, więc domyślała się, że właśnie zamknął bar i sprząta przed powrotem do domu; zastanawiała się, która z sióstr zajmuje się Mitchellem. Pewnie usiadł na krześle, oparł głowę na ręce i zamknął oczy. Oczami wyobraźni Liv widziała tę scenkę z najdokładniejszymi detalami. Ona również dobrze znała Markusa. Zawsze tak robi, gdy coś idzie nie po jego myśli albo Liv, według niego, robi coś głupiego – tak jak teraz.
— Nie sądzisz, że ten facet zasługuje na prawdę?
— Ten facet nie jest gotowy na prawdę, Markus.
— Liv, nie możesz za niego decydować...
— Muszę! — krzyknęła niespodziewanie. Zatkała usta dłonią, ale Tom nie mógł tego słyszeć. Odetchnęła. Przypomniała sobie wydarzenia z nocy. — Stało się coś jeszcze.
— Tak?
— Przyśnili mi się rodzice. Umierałam, moje ciało rozpadało się, nie mogłam nic zrobić, a mój ojciec tak strasznie się śmiał...
— Liv — wtrącił łagodnie. Pokręciła głową, próbując odegnać wspomnienia. Nie mogła myśleć o tym – jednym z najgorszych – śnie. Jeszcze nigdy nie śniło jej się coś tak strasznego jak tej nocy. Obudził ją własny krzyk. Gdy tylko ujrzała Toma na sąsiednim łóżku, uciekła. Bała się chwili, kiedy będzie musiała pójść spać; instynktownie mocniej otuliła się kocem. — To tylko sny, rozumiesz? Nieważne jak straszne, nadal pozostają tylko snami. Wybacz sobie, Liv. Wypadek nie był twoją winą.
— Tom mnie znalazł w nocy, jak byłam... sam wiesz...
Nie musiała kończyć, Markus rozumiał. Kiedy zabrali Dominica, Liv wyprowadziła się z ich rodzinnego domu. Nie wiedziała, co będzie robić, ale nie mogła zostać tam ani chwili dłużej. Odnalazła Markusa i spędziła u niego pół roku, zanim znów mogła o sobie decydować i znalazła mieszkanie, w którym obecnie mieszka.
Wtedy właśnie koszmary zaczęły dręczyć Liv. Budziła się z krzykiem u Markusa w domu, budząc maleńkiego Mitchella; Markus musiał uspokajać Liv i swojego synka. Markus zatem doskonale rozumiał, w jakim stanie znajdowała się Liv; przerażona, zapłakana i nie do końca rozróżniająca jawę od snu. Zdarzyło się kilka razy, gdy już po przebudzeniu nie rozpoznała przyjaciela i próbowała go atakować, żeby się obronić.
— Chce mi pomóc, ale nie wie jak — przyznała. Markus znowu westchnął. — Nie mogę mu powiedzieć, że zabiłam rodziców, zabrali mojego brata, a ja...
— A ty? — podchwycił.
W tym niedopowiedzeniu kryło się wiele słów, które Liv chciała wypowiedzieć, ale się bała. Liv była przerażona intensywnością koszmarów; coraz mniej było nocy, które spokojnie przesypiała. Martwiło ją osłabienie i krwawienie z nosa, próbowała doszukiwać się innych wyjaśnień, ale w głębi serca wiedziała, co to znaczy. Bała się słów, które nieopatrznie mogą wypłynąć z jej ust; stale pilnowała się, by nie powiedzieć niczego, co wzbudziłoby zainteresowanie Toma. Czułość i łagodność, jakimi ją obdarzał, były niebezpiecznie; mogły przełamać mur, który wzniosła wokół siebie. Wtedy słowa popłynęłyby strumieniem. Liv chciała wreszcie wyznać mu całą prawdę, ale wiedziała, że wtedy Tom ją zostawi. Chęć zatrzymania go przy sobie, która pociągała ciągłe okłamywanie, była mimo wszystko zdecydowanie silniejsza.
— Wpuściłaś tego faceta do swojego mieszkania. Wyjechałaś z nim na urlop. Nie widzisz tego? — zapytał, a Liv naprawdę nie miała pojęcia, co ma na myśli. — Wpuściłaś go do swojego serca, Liv. To już się stało, nie obronisz się przed nim.
— Markus...
— Który z facetów, których poznałaś, był kiedykolwiek u ciebie w mieszkaniu?
— Ty byłeś.
— Liv, nie udawaj głupiej — warknął. Domyślała się, do czego zmierza, ale naprawdę nie miała ochoty słuchać złotych rad Markusa. — Ten Tom nie jest pierwszym twoim facetem. Żaden z nich nie był w twoim domu, zrywałaś z nimi po pięciu randkach, mam rację? Oczywiście, że mam rację — odpowiedział sobie. — Mam trzydzieści lat, byłem, cholera, żonaty. Potrafię jeszcze rozpoznać silne uczucie. Nie świadczysz mu usług psychologicznych, ponieważ nagle zapragnęłaś zbawiać świat. Zbawiając tego gościa, zbawiasz siebie, Liv. Widzę to. Lgniesz do niego. Wcale nie jest ci obojętny, co? Inaczej już byś z nim zerwała dla swojego bezpieczeństwa, jak zawsze to robiłaś.
Czuła się nieswojo, gdy go słuchała. Rumieniec wypełzł na policzki, opuściła nogi na podłogę, zmieniła pozycję w fotelu, potem znów podciągnęła nogi. Oparła brodę na kolanach, serce biło nieregularnym rytmem, co było bardzo rozpraszające.
Markus w końcu zamilkł. Liv przypomniała sobie w tym czasie wszystkich mężczyzn, z którymi spotykała się, od kiedy zatrudniła się u Markusa. Miał rację – zawsze odchodziła po kilku spotkaniach, bliższa znajomość była zbyt niebezpieczna, a ona nie chciała wpuszczać nikogo do swojego życia. Znajomość z Tomem wyglądała zupełnie inaczej – nie chciała uciekać. Czuła się... bezpiecznie. Pragnęła jego obecności, bezinteresowności i tego ciepła, które koiły jej smutek oraz strach. Własne potrzeby przekładała ponad uczciwość.
— Musisz mu powiedzieć — powiedział z naciskiem. — Zostawi cię, jeśli mu nie powiesz. A tego boisz się najbardziej, mam rację?
— Zostawi mnie, gdy mu powiem!
Markus znów westchnął bezradnie. Liv rozumiała, że chce dla niej dobrze, jednak nic nie mógł zrobić. Pamiętała ten wieczór, podczas którego Markus stracił cierpliwość i Liv mu wszystko opowiedziała; pamiętała jego spojrzenie, niedowierzanie i zwątpienie, które pojawiły się w jego oczach tylko na chwilę, ale Liv zdążyła to dostrzec. Tom jej zaufał, wierzył w jej uczciwość. Im dłużej zwlekała z prawdą, tym bardziej szkodziła sobie i ich relacji, nadużywała jego zaufania. Była świadoma tego wszystkiego, rozumiała Markusa, ale nie mogła tego zrobić.
— Jak się czujesz, Liv? — spytał w końcu. — Tylko nie próbuj mnie okłamywać, jasne?
— Jestem niewyspana, strasznie zmęczona...
— Liv.
— Nie spałam pół nocy, jak mam, do cholery, się czuć?! — warknęła. — Nic mi nie jest, okej? Wyśpię się i poczuję się lepiej.
Skłamała. Nie poczuje się lepiej.
W tym momencie drzwi otworzyły się i wszedł Tom. Ręcznik miał obwiązany wokół bioder, z włosów skapywały kropelki wody, które spływały po nagim torsie, kłęby pary wydostały się z łazienki.
— Co u Mitchella?
— Jest obok ciebie, tak? — Markus domyślił się od razu, jakby był tuż za oknem. Znowu westchnął, ale nie zmienił troskliwego tonu głosu. Chęć stałej opieki nad nią wzruszała Liv na tyle, że łzy zapiekły ją w gardle. Spuściła na chwilę wzrok. — Dbaj o siebie, dobrze? Nie przemęczaj się. Naprawdę martwię się o ciebie.
— Cudowne dziecko! — zaszczebiotała wesoło. Tom uśmiechnął się tylko do niej, pokazał, że nie będzie przeszkadzał w rozmowie, i znów zamknął się w łazience. Liv dziwiła się, że nie wyczuł fałszu w jej głosie. — Coś mu przywiozę, możesz mu to obiecać.
— Nie daj się, Liv — powiedział jeszcze i się rozłączył.
Liv jęknęła i odepchnęła przez sen ręce Toma. Odwróciła się na drugi bok, przykryła szczelniej kołdrą, przeklęła go w myślach. Nie miała sił otworzyć oczu, podejrzewała, że był środek nocy, chciała spać. Zadrżała, gdy położył dłoń na jej plecach; jej ciało było przyjemnie rozgrzane i rozleniwione. Wtuliła się mocniej w poduszkę, miała nadzieję, że halucynacja zaraz zniknie.
— Liv.
Głos Toma był na tyle natarczywy oraz denerwujący, że nie mogła dłużej udawać, że śpi. Odwróciła się z powrotem w jego stronę i otworzyła oko. Miała rację – był środek nocy. Tom kucał przy łóżku, ubrany w białą koszulkę oraz spodnie dresowe. Nie wyglądał na sennego, zły sen również wykluczyła. Doceniała wszystko, co dla niej zrobił, ale tej nocy szczerze nie miała ochoty na żadne rozmowy.
Jedynym źródłem światła była lampka nocna, dawała nieco przytłumiony, żółtawy blask. Liv ziewnęła, powieki jej opadły. Gdy zmusiła się, by znów otworzyć oczy, zwróciła uwagę, że łóżko Toma było niepokojąco porządnie zasłane. Liv jęknęła jeszcze raz; pod żadnym pozorem nie wyjdzie teraz na spacer.
— Nigdzie nie idę — warknęła, a dla podkreślenia swojej groźby jeszcze raz poprawiła kołdrę. Wydęła usta w podkówkę i kręciła głową. — Zapomnij. Żadnych spacerów w nocy. Jest zimno, nie uważasz? Nie idę. Spadaj, Tom.
— Z wiekiem robicie się coraz gorsze... — westchnął z kiepsko udawanym żalem. Liv posłała mu mordercze spojrzenie, ale jednocześnie uznała rozmowę za zakończoną. — Chodź!
Jednym ruchem zerwał z niej kołdrę i odrzucił ją na podłogę pod swoje stopy. Liv wrzasnęła wściekła i poderwała się na równe nogi. Tom skrzyżował ręce na piersiach, uśmiechając się do niej łobuzersko. Popchnęła go, chciała mu zetrzeć ten irytujący uśmieszek.
— Zwariowałeś?!
Zastanowił się.
— Może trochę — powiedział. Zbliżył palec wskazujący do kciuka, zostawiając malutką szparkę, która miała obrazować jego szaleństwo. Liv sapnęła ze złości. — Załóż sweter, bardzo cię proszę.
— Nie.
— Liv — powiedział. Wymawiając jej imię, jednocześnie prosił. Złość Liv trochę osłabła. Potrząsnęła głową, gdy przypomniała sobie słowa Markusa, a wyobraźnia podsunęła jej nowy komentarz. — Będzie fajnie, ubierz się — dodał. Gdy pocałował ją w czoło, Liv od razu złagodniała i nie miała już serca, by się kłócić.
Zgodnie z poleceniem założyła sweter, wciągnęła skarpetki. Zajrzała pod łóżko w poszukiwaniu miękkich kapci, a Tom skinął głową, więc domyśliła się, że nie wybierają się poza pensjonat Lyncha. Ulżyło jej, co okazała cichym westchnięciem, ale za to zachowanie Toma wzbudziło jej ciekawość. Co zaplanował w środku nocy? Miała nadzieję, że nie miał zamiaru oprowadzać jej po korytarzach.
Najwyraźniej Tom nawet nie pomyślał o nocnym zwiedzaniu, ponieważ poprowadził ją przez jadalnię prosto do kuchni. Liv przekroczyła próg pomieszczenia z poczuciem zdziwienia i dezorientacji.
— Okej — powiedziała tylko.
Tom parsknął śmiechem, rzucił jej przez ramię rozbawione spojrzenie i poszedł dalej. Zapalił wszystkie światła; Liv zmrużyła oczy. Kuchnia była ogromnym pomieszczeniem mieszczącym kilka stanowisk dla kucharzy. Liv przyglądała się czystym blatom, lśniącym naczyniom i porządnym kuchenkom. W powietrzu unosił się słaby zapach środków czyszczących; w kuchni panował nieskazitelny porządek. Nad stanowiskami wisiały rzędy szafek, które zawierały, jak sądziła Liv, najpotrzebniejsze produkty oraz sztućce. Z tyłu kuchni mieściła się spiżarnia, do której wszedł właśnie Tom.
— Co ty właściwie robisz?
— Ja? —zawołał z głębi. — Ja nic. Ale mam ochotę na ciasto czekoladowe, więc pomyślałem, że może upieczemy.
— Co zrobimy? — zapytała osłupiała.
— Jestem tylko prostym facetem, nie potrafię piec. Spaliłbym wszystko, słowo — ciągnął dalej, zupełnie niewzruszony dezorientacją Liv. Wyszedł ze spiżarni, niosąc w ramionach mąkę, cukier i kakao. Postawił na najbliższym blacie i poszedł szukać jajek. — Jesteś kobietą, musisz umieć piec ciasta, nie?
— Jasne.
Liv przeciągnęła dłonią po opakowaniach i rozejrzała się raz jeszcze. Tom przyniósł jajka, masło oraz butelkę czerwonego wina. Z kieszeni wyciągnął mały słoiczek rodzynek. Liv patrzyła na to wszystko, aż w końcu uszczypnęła się w dłoń i potrząsnęła głową. Palcem wskazującym uderzał w czubek brody i rozglądał się za naczyniami. Zajrzał do jednej szafki, wyciągnął dużą miskę.
— Zwariowałeś chyba — oceniła.
— Powtarzasz się, Liv.
— Chcesz piec ciasto czekoladowe w środku nocy — powiedziała powoli. Nadal miała wrażenie, że to dziwny sen. Jednak jeśli miałaby wybierać między koszmarami, w których głównymi bohaterami byli jej rodzice, wolała gotowanie z Tomem. — Jesteśmy w kuchni u twojego przyjaciela. A ty uważasz, że upiekę ci ciasto?
— Nie, nie — zaprzeczył. Uśmiechnął się zadowolony. — My upieczemy!
— Zwariowałeś! — powtórzyła piskliwym głosem. Tom parsknął śmiechem i zatarł ręce. — A co na to Lynch?
— Lynch? — zapytał. W jego głosie pobrzmiewało autentyczne zdziwienie, jakby nagle zapomniał, kim jest Lynch. — Lynch to świr. Pozwala robić mi tutaj wszystko, o ile tylko myję i odkładam na miejsce jego drogocenne naczynia.
— Jesteście nienormalni.
— Dlatego tak dobrze się rozumiemy. — Tom wyszczerzył zęby i chwilę potem wywrócił oczy, idealnie naśladując kogoś szalonego. — Słuchaj, moja mama piekła takie ciasto, będzie boskie, obiecuję ci. Ale jestem przecież nienormalny — zauważył, unosząc znacząco brwi — więc musisz mi pomóc. Lubisz rodzynki?
Liv jedynie jęknęła.
Gdy zaakceptowała tę dziwną sytuację, słuchała Toma i wykonywała jego polecenia. Najpierw w garnku rozpuścili masło, wsypali cukier z cukrem waniliowym, a Tom dolał trochę czerwonego wina. Resztę butelki, jak uznał, pożyczył dla siebie. Liv nie skomentowała, tylko dodała trochę kakao. Trzecią łyżkę wsunęła sobie do ust.
— Hej!
— Lubię kakao — wymruczała. Proszek rozpuścił się na jej języku, był trochę gorzkawy, ale westchnęła z przyjemności. Lynch nie miał w spiżarni słodzonego kakao, które miał w domu Markus. Czasami wpadała do niego, gdy akurat szykował napój synkowi – razem z Mitchellem jedli łyżeczkami słodki proszek prosto ze słoika, kiedy Markus nie patrzył. Zamieszała w garnku i wzięła jeszcze jedną łyżkę.
— I kto tu jest normalny? — zawołał Tom.
Delektując się kakao, wskazała mu garnek i Tom posłusznie przejął po niej drewnianą łyżkę. Ona zaś wzięła dużą szklaną miskę, wbiła jajka i wsypała mąkę. Biały obłoczek buchnął z zewnątrz, podrażnił jej nos, powstrzymała kichnięcie. Uśmiechnęła się lekko, ponieważ niespodziewane pieczenie w nocy sprawiało jej przyjemność.
Gdy połączyli wszystkie składniki, Liv wymieszała raz jeszcze całość i dorzuciła garść rodzynek. Resztę zjadł Tom, czym naraził się na kpiące spojrzenie Liv. Przelali ciasto do formy, wstawili do piekarnika i zamknęli drzwiczki.
— Udało się! — Tom klasnął w dłonie.
— Dziękuję.
Teraz Tom obrócił się zaskoczony.
— Ależ za co?
— Za wyjazd, za to miejsce, za wspólne pieczenie...
— Lubię spędzać z tobą czas, Liv. Nigdy mi za to nie dziękuj, mała.
Uśmiechnęła się, a Tom objął ją lekko.
— Hej!
Odepchnęła go, gdy posmarował jej policzek resztą ciasta z miski. Potarła twarz, ale sama nabrała garstkę mąki i wyrzuciła ją w kierunku Toma. Kichnął, mąka osiadła na jego twarzy i koszulce. Chwycił ją w żelazny uścisk, a drugą ręką rozsmarowywał po jej nosie ciasto.
— Tom! — krzyknęła Liv, śmiejąc się głośno.
Wklepała w jego twarz mąkę i zdążyła rozetrzeć resztę ciasta na policzku. Tom nieco znieruchomiał, czym wzbudził od razu czujność Liv. Widziała w jego oczach coś takiego, że kolana się pod nią ugięły, a jego ruchy stały się powolniejsze. Poczuła uderzenie gorąca, rumieniec wypełzł na szyję. Tom delikatnie błądził palcami po jej twarzy, kryjąc w tym geście pewną intymność. Liv również ostrożnie dotknęła twarzy Toma, badała ją palcami jakby na próbę. Ich dłonie stykały się co jakiś czas, ruchy zawierały w sobie spokój oraz niepewność, które czasami dotyczą kochankom podczas pierwszego zbliżenia. Liv czuła łagodne mrowienie w całym ciele, gdy przesunęła dłoń na dolną wargę Toma; nieśpiesznie przeciągnęła po niej palcem, lekko ją pociągając; była spierzchnięta jak zawsze, a pod pękniętą skórą kryła się pociągająca miękkość ciała. Drgnął nieznacznie, sapnął głośniej. Wzrok miał już zamglony, więc Liv nabrała trochę odwagi i opuściła ręce na jego tors; serce mocno tłukło się w piersi pod jej dłonią.
— Liv — powiedział cicho.
A potem pocałował ją; jego usta smakowały czekoladą.
Tytuł: Philip Rooth - Ludzka skaza
Możesz częściej robić takie niespodzianki, wiesz?
OdpowiedzUsuńZrobiłaś mi 'nieporządek w chaosie' tym odcinkiem. W akompaniamencie z sernikiem, który jadłam czytając, dostarczył mi porządną dawkę endorfin. Ostatnio napisałam, że musisz mieć piękną duszę. Potwierdzasz to każdym odcinkiem. Wszystkie są wyjątkowe, inne niż to, co czytałam do tej pory. Doprawdy nie mogę zrozumieć, dlaczego z takim talentem piszesz tak rzadko (chyba, że przejęłaś teorię Szymborskiej). Mam tylko nadzieję, że uda ci się dokończyć tą historię i być może nawet ją wydać (wyglądałaby pięknie wśród mojej kolekcji).
Liv się otwiera, Tom także. Otwierają się dogłębnie na tą miłość, a jeszcze chwila i nie będzie odwrotu. Właściwie to już go nie ma. Miłość to piękne uczucie. Łączy dwie dusze w jedno. Dlatego Olivia musi wyznać prawdę Kaulitzowi nim będzie za późno. To będzie również kolejny krok jej autoterapii. Ona musi pogodzić się z tym, co się stało, wybaczyć sobie. I wtedy wszystko wróci na właściwe tory.
Cieszę się, że piszesz i jesteś. Ściskam mocno.
Może chciałabyś przenieść rozmowę na maila? ^^ Poza tym nieustannie dziękuję za piękne słowa, przez Ciebie wierzę, że na wiele mnie stać.
UsuńBo stać cię na wiele.
UsuńMój mail: kociara310@gmail.com