— Dziwne.
Liv rzuciła Tomowi krótkie spojrzenie. Wykorzystała tę chwilę i z cichym westchnięciem wyprostowała bolącą nogę. Oderwała ołówek od kartki, przyjrzała się zarysom szkicu Toma. Skinęła głową; na razie szło jej nieźle. Ołówek idealnie leżał w ręce, jakby do niej należał. Miała wrażenie, że nie wypuszczała go z ręki nawet na chwilę, jakby miesiące, w ciągu których nie stworzyła niczego, po prostu nie istniały.
— Co takiego?
Tom zawahał się na chwilę.
— Gdy zakochałem się w Blanche, ówczesna sytuacja przypominała trochę naszą — wyznał w końcu. Nie patrzył na nią, ale za to Liv świdrowała go wzrokiem. Obiecał, że nie będzie jej rozpraszać podczas pracy. Siedział naprzeciwko niej na drewnianym krześle, które pożyczyli rankiem od Lyncha, miał na sobie dżinsy i czarną koszulkę, na kolanach oparł gitarę. Co jakiś czas grał kilka akordów, ale Liv miała wrażenie, że bardziej próbuje kolejne chwyty dla samego siebie, niż pragnie umilić im wspólnie czas. Do tej pory prawie nie rozmawiali. — Miałem wtedy dopiero osiemnaście lat, ona miała już dwadzieścia dwa. Jej wuj odpowiadał za naszą sesję zdjęciową przed koncertem w Paryżu, ale załatwił jej wejście na plan. Jak mówiłem, od razu wpadła mi w oko. Ja jej również, ponieważ najwięcej zdjęć zrobiła mnie.
— Wybacz, ale chyba nie widzę związku. Nie mam wuja, który robiłby wam portrety, jestem młodsza od ciebie...
— Kazała mi usiąść na krześle i po prostu grać na gitarze. Chodziła wokół i robiła mi zdjęcia.
— Zakochałeś się we mnie? — zażartowała ostrożnie Liv.
Tom nie odpowiedział, a Liv na razie nie chciała drążyć tego tematu.
— Nie przeszkadzała mi ta różnica wieku — ciągnął, jakby Liv w ogóle się nie odezwała. Przesuwał palcami po strunach, ale gitara nie wydawała żadnego dźwięku. — Wtedy mi się to podobało. Blanche też.
— Mogła tobą manipulować — dopowiedziała Liv.
— Otóż to.
— Żałujesz?
Zastanawiał się nad odpowiedzią. Liv w tym czasie rysowała kolejne kreski, a postać Toma zaczynała nabierać konkretnych kształtów. Słońce wyjrzało zza chmur, jego blask padł w ciekawy sposób na Toma, więc Liv postanowiła to wykorzystać. Szkicowała szybko i pewnie, co chwilę odrywając wzrok od rysunku. Przyglądała się cieniom, porównywała z kartką i znów rysowała.
— To zależy — odrzekł. Liv nie poświęciła mu spojrzenia; słońce powoli znikało za chmurami, chciała wykorzystać obraz, który miała przed oczami. — Żałuję, że mnie wykorzystała i oszukała. Żałuję, że dałem się nabrać i tak łatwo podejść. Sypiałem z różnymi laskami, ale zawsze byłem bardzo ostrożny. Żadnych numerów telefonów, zero rozmów na tematy osobiste, jedna noc i koniec znajomości.
— Ze mną od razu rozmawiałeś — przypomniała mu Liv. Może na niego nie patrzyła, gdy mówił, ale z całą pewnością słuchała. — Wpuściłeś mnie do swojego domu. Nie skończyłeś znajomości po jednej nocy...
— Liv! — jęknął, opuszczając ręce. Dopiero wtedy zorientowała się, że jej słowa zabrzmiały oskarżycielsko. Ich spojrzenia się spotkały; w jego wzroku Liv dostrzegła zdezorientowanie. Ruchem głowy nakazała mu powrót do poprzedniej pozycji. Usiadł posłusznie, ale nie spuszczał oczu z Liv. Nie wiedziała, do czego właściwie zmierza Tom. Oboje mieli ochotę na przypadkowy seks, później trochę porozmawiali i na tym powinna skończyć się ich znajomość. Tom jednak znów odnalazł drogę do jej baru, a ona, czując jego samotność, nie potrafiła go zignorować. Zraniona dusza Toma była idealną kompanką dla jej. Czuła, że ich znajomość nie polega już tylko na niezobowiązujących rozmowach, i wiedziała, iż Tom też o tym myśli. — Nie wiem, dlaczego zgodziłem się, byśmy pojechali do mojego domu. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Może to twój głos nieznoszący sprzeciwu sprawił, że tak łatwo uległem. Pomyślałem, że nie jesteś osobą, którą zabiera się do motelu na szybki numerek — oznajmił bez ogródek. Liv otworzyła szerzej oczy, nie wiedziała, jak ma zareagować, więc zajęła się ponownie rysunkiem. — Nie myśl o mnie źle, ale spodobał mi się smutek w twoich oczach. To jest prawdziwe, Liv. Jesteś kobietą z krwi i kości, kimś, kto ma problemy, jakąś przeszłość i własne tajemnice. Wcześniej sypiałem z dziewczynami, które przypominały manekiny – idealnie dobrane ciuchy, świetny makijaż i fryzura, twarz pozbawiona wyrazu. Ty miałaś na sobie zwykłe dżinsy, włosy w nieładzie, na twojej twarzy było widać zmęczenie. Fascynuje mnie twoja szczerość. Masz swoje tajemnice, jakieś wady, nie jesteś idealna, ale nikogo nie udajesz. Jesteś zawsze sobą, a gdy mnie pragniesz, to nie interesują cię ani moje pieniądze, ani otoczka gwiazdy. Pragniesz Toma Kaulitza jako człowieka.
Liv nie skomentowała słów Toma, ale w głębi duszy przyznała mu rację. Kiedy się poznali, nie miała za bardzo pojęcia kim jest. Miała przeczucie, że zna jego twarz, jednak nie umiała przypomnieć sobie okoliczności, w jakich zobaczyła ją po raz pierwszy. Zanim ściągnęła z Toma koszulkę, zwróciła uwagę na oprawione w antyramę zdjęcie na ścianie przedstawiające zespół z jakąś nagrodą. Młodzieńcza, roześmiana twarz nastoletniego Toma w ogóle nie pasowała do osoby, która tamtej nocy stała przy niej.
Czy fakt, że zaraz pójdzie do łóżka z dość sławnym gitarzystą, miał jakiś wpływ na następne wydarzenia? Liv bez zastanowienia pokręciła powoli głową do siebie. Nigdy ją to nie interesowało. Nie dbała o to, czy Tom jest bogaty, czy biedny. Sława zupełnie ją nie obchodziła; dla niej był przede wszystkim człowiekiem.
Spojrzała na niego.
Znów uderzał w struny, wydobywając z nich różne dźwięki. Nie układały się one w żadną znaną jej melodię; sądziła, iż Tom dotykał akurat tych strun, które uważał za właściwie. Czasami powtarzał króciutki fragment, używając innych akordów. Przymykał przy tym powieki, lekko kręcił głową i zupełnie zapominał o obecności Liv. Sposób, w jaki grał, upewniał ją, że właśnie ta muzyka była efektem twórczości Toma. Nie odtwarzał chwytów, które już zostały nagrane; sądziła, że w tym niewinnym brząkaniu kryje się jego talent.
— Skończy... — Reszta słowa przeszła w krzyk Liv. Tom otrząsnął się z zamyślenia, odrzucił niedbale gitarę i poderwał się przerażony. Liv upuściła ołówek, który opadł bezdźwięcznie na puchowy dywan, a szkicownik zsunął jej się z kolan. Krew odpłynęła jej z twarzy, serce tłukło się w niezdrowym rytmie, a ręce zaczęły od razu drżeć. Spojrzała na rysunek w taki sposób, jakby nagle zamienił się w wijącego węża. Zamknęła oczy, ukryła twarz w dłoniach. Bała się tego, co właśnie zobaczyła, ale obraz już wrył jej się w pamięć i widziała to nawet z zamkniętymi oczami. Jęknęła. Jak mogło to się stać? Szło jej tak dobrze, kiedy straciła nad sobą kontrolę? — O nie, nie, nie...
— Liv! — zawołał Tom.
Jednym susem znalazł się przy niej. Opadł na kolana i złapał ją za dłonie. W końcu je oderwał od twarzy i spojrzał w zapłakane oczy Liv; w jego spojrzeniu kryło się tak wiele uczuć: zmartwienie, zdezorientowanie, niepokój, ale i też niezwykła czułość oraz gotowość pomocy. Liv widziała to wszystko w jego wzroku, a ta chęć poświęcenia się dla niej nagle ją przytłoczyła. Zrobiłby dla niej tak wiele, starał się tak bardzo, a ona ukrywała tak wiele. Zapłakała gorzko nad sobą, Tomem, jego dobrocią i ich życiem. Tom starł łzy z policzków Liv. Ścisnąwszy ponownie dłonie Liv, przysunął je sobie do ust, lekko całując. Po ciele Liv przebiegł przyjemny dreszcz, ale mimo to zacisnęła mocno powieki.
— Liv — szepnął. Nie zwracał uwagi na przekrzywiony szkicownik; kątem oka widział trochę rysunku, ale na razie po niego nie sięgnął. Przyciągnął za to do siebie roztrzęsioną Liv, która posłusznie wpadła w jego ramiona. Objął ją w pasie, Liv wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi. Poczuła słaby zapach perfum. — Co się dzieje, mała?
Milczała. Westchnął bezradny w jej włosy. Uwolnił jedną rękę, lekko odepchnął Liv i przechylił się, sięgając po leżący na podłodze szkicownik. Spadł akurat rysunkiem w stronę dywanu, lecz Liv i tak nie chciała wiedzieć, co zaraz powie. Miała nadzieję, że przedmiot w ręce Toma po prostu wyparuje.
— O rany — wykrztusił w końcu.
Uwolnił się z jej objęć, odsuwając się odrobinę do tyłu, Liv oparła się plecami o fotel, na którym wcześniej siedziała. Podciągnęła nogi i spuściła wzrok, próbując nieudolnie odgrodzić się od niego. Tom między nich wepchnął szkicownik. Nie chciała patrzeć; nie musiała, przecież i tak wiedziała, co tam istnieje. Nie miała sił, by się tłumaczyć. Brakowało jej również słów, żeby to skomentować.
— Jasny gwint — dodał. — Cholera, Liv! — krzyknął ze źle skrywaną złością. — Dlaczego, u licha, tkwisz w tym przeklętym barze?!
Potrząsnął rysunkiem przed jej nosem; róg szkicownika uderzał ją w kolano. Liv w końcu podniosła głowę i spojrzała na Toma; był zupełnie rozemocjonowany, na jego twarzy zachwyt mieszał się ze zdenerwowaniem, w oczach lśnił niezdrowy, gorączkowy blask. Patrzył na nią wyczekująco, czekał na jakąś reakcję z jej strony, miał nadzieję, że w końcu się odezwie. Ale Liv nie wiedziała, co powiedzieć.
— Jesteś genialna, Liv. — Tom najwyraźniej wiedział, co ma mówić.
Liv wiernie odwzorowała postać Toma; na rysunku siedział na krześle, grając na gitarze. Głowę trzymał nisko pochyloną, kilka czarnych warkoczy zwisało z ramienia. Lewy kącik ust unosił w tajemniczym uśmiechu. Słońce oświetlało połowę Toma, Liv zaznaczyła ciekawie padające światło, które jakiś czas temu tak ją urzekło. Na tym też kończyło się podobieństwo. Gruby łańcuch zwisał z gryfu gitary, a choć opadał na ziemię, wydawało się, że nie ma końca. Przyciskające struny palce Toma wyglądały na drobne, kruche.. Oświetlona część ciała Toma była w fatalnym stanie; czarna koszulka w niektórych miejscach miała duże dziury o poszarpanych, nieregularnych brzegach, na ciele znajdowały się krwawe rany. Strużka krwi spływała po lewym przedramieniu, kilka kropli uchwyciła w powietrzu. Prawa część ciała była zaczerniona, ale jej brzegi były dziwnie rozjaśnione; przypominało to trochę rozbłyski światła, jakby pół Toma lśniło własnym blaskiem. Niewytłumaczalna jasność próbowała uwolnić się z jego zranionego ciała. Całość wyglądała dość makabrycznie, widok zakrwawionego Toma przyprawiał ją o dreszcze. Mdłości dławiły ją w gardle.
— Czytasz w myślach? — zażartował, ale zrezygnował z żartów, gdy spojrzał na bladą Liv. Uśmiechnął się łagodnie. — Wygląda to trochę... strasznie — przyznał — ale zajrzałaś w moje wnętrze, Liv. Wytwórnia oczekuje aranżacji, które uważam za słabe. Nie pozwalają mi się rozwijać i tworzyć czegoś naprawdę dobrego; dlatego czasami czuję się zniewolony. Te rany... wszystkie kłótnie z bratem, potem sprawa z Georgiem; myślę, że to wszystko pozostawiło jakiś ślad w moim sercu. Czy ten rozbłysk światła... to moja dusza?
— Chyba tak — potwierdziła cicho niepewnym głosem.
— Jestem naprawdę pod wrażeniem, Liv — powiedział, patrząc na nią poważnie. — Nie sądziłem, że masz taki dar.
Liv uważała to raczej za przekleństwo. Od czasu do czasu na jej rysunkach pojawiało się coś, co widziała tylko ona, a co ważniejsze – nigdy nie zwracała uwagi, że to rysuje. Efekt końcowy zazwyczaj ją zaskakiwał, podczas gdy jej ojca zachwycał. Ojciec Liv zawsze dodawał jakiś drobny element do swoich prac, co sprawiało, że były tak oryginalne, a potem – rozchwytywane. Jednak różnica między nimi polegała na tym, że prace ojca były dokładnie przemyślane i dopracowane w najmniejszym detalu, Liv – często przynosiły niespodzianki. Rozpoczynając pracę, miała tylko ogólny zarys tego, co chciałaby utrwalić. Czasami przedmiot miała tuż przed sobą, czasami pozwalała, by dłoń trzymająca ołówek zdecydowała za nią. Tylko silne skupienie pozwalało stworzyć jej do bólu zwyczajny obraz. Dlatego obrazy, które podarowała Samowi w prezencie urodzinowym, nie miały żadnych dodatkowych, mrocznych elementów. Z tego powodu prosiła Toma, by jej nie rozpraszał.
Po śmierci rodziców w jej pracach zaczęły pojawiać się dodatki, które nie tylko ją zaskakiwały, ale przede wszystkim przyprawiały o gęsią skórkę. Na rysunku przedstawiającym sielską scenkę znajdował się jakiś niewyjaśniony cień, czasami dziwny przedmiot. Markus uważał, że czasami Liv czuje coś, co złego tkwi w człowieku – to coś nie było spowodowane czystym złem. Sądził, że z powodu jej osobistych, tragicznych przeżyć, otworzyła się na cierpienie innych ludzi. Czuła to, co złego wydarzyło się u kogoś, i nie do końca świadomie umieszczała to na rysunku. Od tamtego czasu prace Liv stanowiły pewnego rodzaju zwierciadło, w którym odbijała się prawdziwa scena, gdzie cierpienie przybierało realną postać. Markus, podobnie jak ojciec, był zafascynowany jej umiejętnościami, ale Liv nie podzielała ich zachwytu. Ból po stracie ojca nie był jedyną przyczyną zrezygnowania ze sztuki. Strach był na tyle silny, że odłożyła ołówki i pędzle.
— Dlaczego nie odejdziesz z baru? To nie jest twoje miejsce — powiedział, unosząc do góry rysunek. — Marnujesz się. Na co czekasz?
— Nie wiem. Może na jakiegoś gitarzystę, który się ze mną ożeni — odparła żartem.
Tom posłał jej wściekłe spojrzenie.
— Nie ożenię się z Liv, która jest barmanką — warknął. Był śmiertelnie poważny i bardzo rozzłoszczony. Liv nie wiedziała, czego właściwie dotyczyła jego złość. Siła jego wzroku sprawiła, że Liv wcisnęła się mocniej w fotel. Ich sprzeczki nigdy nie były zbyt poważne. Nigdy nie kierował wściekłości na nią, zwykle powodem byli przyjaciele z zespołu albo brat. Pierwszy raz obawiała się Toma. Przysunął się bliżej. To, co wyszeptał, było na tyle niespodziewane, że jednocześnie jej ciałem wstrząsnął dreszcz i na szyję wypełzł rumieniec: — Ożenię się tylko z Liv, która zostanie artystką.
Pocałował ją tak gwałtownie, że Liv zachłysnęła się powietrzem. Objęła go mocno ramionami, oddając zachłannie pocałunki.
Marina ze sceptycyzmem patrzyła na parkę, którą miała tuż przed sobą, po drugiej stronie okrągłego stołu. Georg trzymał w palcach krewetkę, miał właśnie zamiar podać ją Sophie – a ona wyglądała na bezgranicznie zakochaną, wręcz upojoną ze szczęścia. Szczebiotała i całowała Georga tak często, że Marinie zbierało się na mdłości. Nieschodzący z ust Sophie uśmiech sprawiał, że Marina czuła się niezręcznie; zupełnie jakby trafili z Gustavem w sam środek miłosnej schadzki.
— Dziecko. To wspaniała wiadomość, Sophie — powiedziała, siląc się na przyjazny ton. W głębi duszy uważała to za katastrofę równą przejściu potężnemu tsunami. Gdy Sophie z Georgiem podzielili się tą radosną nowiną, Marinie dosłownie opadła szczęka. Po pierwsze, jeszcze nigdy w życiu nie była tak zaskoczona – nawet wieść o dziewczynie Toma nie wprawiła jej w takie osłupienie, a po drugie, zastanawiała się, czy Sophie przypadkiem nie zwariowała. Przecież Georg nie nadawał się nawet na mężczyznę dla niej! A miał zostać ojcem? Marinie w ogóle nie mieściło się to w głowie.
— Prawda? — zapytał Georg. Marina rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, ale zachowywał się wzorowo. Gdyby Sophie tylko kiwnęła palcem, był gotów nosić ją na rękach. Obejmował ją swoim potężnym ramieniem, lecz Marina musiała przyznać z niechęcią, że w tym geście nie było zaborczości. — Dlatego chcemy was prosić, żebyście zostali rodzicami chrzestnymi naszego maleństwa. Wiem, że to jeszcze za wcześnie na takie prośby, ale wy jesteście idealni!
— Czym mamy zostać? — Marina z ulgą zauważyła, że Gustav również nie zdążył zacisnąć zębów. Georg roześmiał się dobrotliwie, więc oboje uśmiechnęli się z wysiłkiem. Wiadomość o ciąży wyraźnie nie zaskoczyła Gustava, ale prośba wytrąciła go z równowagi. — Jasne, możecie na nas liczyć — odparł w końcu, a Marina pokiwała energicznie głową.
Gustav spojrzał przy tym na Sophie z pewnym żalem, którego Marina nie umiała dobrze zinterpretować. Siedząca po drugiej stronie Sophie, zajęta okazywaniem miłości Georgowi, nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
Marina oparła się wygodnie o oparcie krzesła i powoli opróżniała kieliszek z czerwonym winem. Zmiana, jaka zaszła w Georgu, była naprawdę zaskakująca. Naiwna Sophie wierzyła w jego zapewnienia, mimo to Marina przyglądała mu się bacznie. Widziała, jak zachowywał się kilka tygodni temu w klubie – zaborczość, twarz wykrzywiona wściekłością i brak szacunku wobec Sophie przyprawiały ją o dreszcze. Namawiała nawet przyjaciółkę, by zastanowiła się nad rozstaniem, ponieważ Georg nie był dobrym człowiekiem. Uniosła wzrok; właśnie całował swoją dziewczynę w czoło. Gdyby to był inny mężczyzna, uznałaby tę scenę za rozczulającą. Lubiła, gdy Gustav całował ją w podobny sposób; bez słów wyrażał prostą obietnicę: „Nie pozwolę cię skrzywdzić”. Być może Georg nie pozwalał nikomu krzywdzić Sophie, lecz Marina nie była przekonana, czy chronił ją także przed samym sobą.
Zachłysnęła się winem, gdy Georg niespodziewanie padł na kolana i wyciągnął z kieszeni purpurowe pudełeczko kryjące piękny pierścionek z brylantem.
— Sophie, moja piękna, czy zostaniesz moją żoną?
Marina chciała wrzasnąć, że nigdy nie pozwoli na to małżeństwo, lecz zanim zdążyła chociażby nabrać powietrza, Sophie płaczliwym głosem odparła krótkie „tak”. Ludzie w restauracji zaczęli bić brawo; ktoś nawet zagwizdał. Odstawiła pusty kieliszek na stół, zmusiła ręce, by klasnęły kilkakrotnie. Kiedy Sophie na nią spojrzała, nie była w stanie się uśmiechnąć; jej twarz wykrzywił paskudny grymas. To, co zrobiła Sophie, Marina uważała za szczyt głupoty.
Zerknęła na Gustava; wyglądał, jakby ktoś wbił mu nóż w pierś. Dotknęła jego ramienia, drgnął i spojrzał na nią. Pogładził ciepłą dłonią jej policzek, uśmiechnął się łagodnie, a Marina zaczęła zastanawiać się, czy wcześniejsza scena po prostu jej się nie przewidziała.
— ...Tom jest nieobliczalny. Stało się z nim coś niedobrego. — Głos Georga wybudził ją z zamyślenia. Spojrzała na niego, zdziwiona z jaką łatwością potrafił zmieniać tematy. Dopiero co się oświadczył, a już opowiadał o przyjacielu z zespołu. — Musimy na niego uważać.
— Na co konkretnie mamy uważać? — zapytała Marina wyjątkowo lodowatym tonem głosu.
— Na ciebie — powiedział beznamiętnie. Czekała na dalsze wyjaśnienia, czuła nadchodzący napad gniewu. Dłonie drżały, nagle zrobiło jej się gorąco, a serce zbyt mocno tłukło się w piersi. Georg dokończył swoją myśl, jednak nie był tym zachwycony: — Skrzywdził Sandrę, próbował uwieść Sophie... musimy teraz chronić ciebie.
— Chronić mnie przed czym?
— Przed tym szaleńcem, ty niedomyślna dziewczyno.
Marina zaniemówiła. Nie wiedziała, czy bardziej zaskoczył ją zwrot Georga, czy myśl, że Tom mógłby chcieć ją skrzywdzić. Ta ostatnia myśl była tak niedorzeczna, że wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Georg, nie pij tyle. Poza tym — dodała — powinieneś wstydzić się tych słów. Tom jest dobrym facetem.
— Oczywiście — zadrwił. — Jest tak dobry, że nazwał Sandrę dziwką. Rzucił się z pięściami do mnie, gdy nakryłem go z Sophie. Pobił się ze swoim ukochanym bratem. Zaatakował również twojego drogiego Gustava — wskazał na blondyna siedzącego po jej lewej stronie. Odwróciła się tak szybko, że jej włosy zatoczyły półokrąg, opadając na prawe ramię. Patrzyła na Gustava, ale ten unikał jej wzroku. Skinął za to lekko głową. — Sama widzisz. Trzeba coś z tym zrobić.
— Nie — warknęła. Złapała torebkę i wstała. Popchnęła stół, jej kieliszek przewrócił się i potoczył na środek, zatrzymując się przy ciemnej butelce. Nie wiedziała, co robi, ale wiedziała jedno – jeśli dłużej tutaj zostanie, albo udusi się, albo zabije kogoś innego gołymi rękami. Posłała Georgowi wściekłe spojrzenie, a gdy uśmiechnął się do niej pobłażliwie, miała ochotę wbić mu widelec w dłoń, która właśnie obejmowała Sophie. Przyjaciółka patrzyła przerażona. Marina szarpnęła Gustava za ramię, który posłusznie wstał. — Trzeba coś zrobić z tobą, ty chory idioto.
Trzęsła się cała, gdy wkładała płaszcz; zrezygnowała z zapinania guzików, tylko pchnęła drzwi i wyszła z restauracji. Chłód jesiennego wieczoru uderzył w nią z podwójną siłą. Uczucie nagłego gorąca od razu zniknęło, a jej ciałem wstrząsnął teraz naturalny dreszcz. W ostrym powietrzu wyczuwalna była nieuchronnie zbliżająca się zima. Gustav truchtał za nią, dysząc ciężko.
— Marina, poczekaj...
— Co w ciebie wstąpiło, co? — zapytała już spokojnym głosem, gdy zrównali krok. Marina nadal szła szybko, stukot jej obcasów ginął w ulicznym gwarze. Gustav dotrzymywał jej kroku. — Georg upadł chyba na głowę. Tom nigdy nie próbowałby poderwać Sophie ani mnie. O Sandrze nie wspomnę, bo jej nienawidzi. Ja jej również, bo jest podła.
— Ale Sophie to potwierdziła...
— Gustav! — krzyknęła. Rzucił jej zlęknione spojrzenie. — Sophie przekonałaby świat, że Georg jest wcieleniem antycznego boga. Pomyśl logicznie. Czy Tom naprawdę zrobiłby coś takiego?
Gustav myślał. Szedł obok niej, trzymając ręce w kieszeniach kurtki, ale wzrok miał utkwiony przed sobą. Marina uspokoiła się na tyle, że zapięła wreszcie płaszcz. Mimo wieczornej pory ulice Berlina były pełne ludzi. Szli blisko siebie, by nie zostali rozdzieleni w tłumie, który właśnie wylewał się z domów. Zbliżała się dwudziesta pierwsza; idealna pora na początek weekendu ze znajomymi w jakimś barze.
— Nie wiem.
— Tom kogoś ma, pamiętasz? — Tym razem Gustav okazał sceptycyzm. — Mówiłam ci, że byłam z nim w sklepie. Takich rzeczy nie kupuje się bez powodu. Wszyscy ciągle powtarzacie, że Tom z nią wyjechał, a wasze próby nie mogą się odbyć. Jak możesz wierzyć w coś takiego? Tom jest twoim przyjacielem. Potrzebuje cie, do cholery!
— Georg też jest moim przyjacielem.
— Niech cię szlag! — wrzasnęła. Spokój odszedł w niepamięć. Skręcili właśnie w mniej zatłoczoną uliczkę, od razu zrobiło się ciszej. Pchnęła mocno Gustava, który oparł się o ścianę jakiegoś budynku, czym ochronił się przed upadkiem. Marina zerknęła w lewo; nikt nie zwrócił na nich większej uwagi, a wewnątrz budynku przy stoliku pod oknem siedziała zakochana parka i słuchała występu młodej gitarzystki. Podejrzewała, ze to jakiś mało znany klub muzyczny, w którym muzycy stawiają pierwsze kroki na scenie. Zwróciła się z powrotem ku Gustavowi. Oparła dłonie na jego ramionach; jego okrągła twarz wykrzywiła się w grymasie strachu, okulary przekrzywiły się na nosie. W końcu rozpoznała uczucie, które dławiło ją w gardle – obrzydzenie. Gustav był tchórzem, teraz widziała to wyraźnie. — Ty przeklęty tchórzu. A gdyby ten sukinsyn Georg kazał skoczyć ci w ogień – skoczyłbyś?
Uderzyła go w pierś i odeszła w przeciwną stronę.
Liv usadowiła się wygodnie na łóżku. Skrzyżowała nogi, odgarnęła włosy z czoła i podciągnęła rękawy swetra. Zatarła ręce, czekała w spokoju. Tom zgodził się zagrać dla niej wszystko, co sobie zażyczy. Liv jeszcze nie miała pojęcia, o co poprosić, ale miała nadzieję, że lada chwila na coś wpadnie. Na razie była bardzo podekscytowana i nie mogła się doczekać, gdy Tom wreszcie zacznie grać. W ciągu dnia, gdy rysowała, wprawdzie trochę grał, ale to nie był z pewnością pokaz wszystkich jego umiejętności. Skoro jego zespół zdobył światową sławę, wierzyła, że jest dobrym gitarzystą. Cieszyła się ogromnie, że za niedługo będzie tego świadkiem, wokół żadnych fanek, tylko ona i Tom.
Czuła się też nieco pewniej i spokojniej niż wcześniej. Tom bez pytania wyrwał kartkę ze swoją podobizną i schował w teczce. Gdy zobaczyła efekt końcowy, wpadła w popłoch. Przerażała ją przeszłość, która coraz aktywniej dawała o sobie znać. Koszmary były intensywniejsze, traciła kontrolę, ponadto bała się, że straci również Toma. Nie wiedziała, jak wprowadzić go do swojego życia – Markus nalegał, by to zrobiła. Wiedziała, że ma rację – jak zawsze – ale bała się tej rozmowy równie mocno jak nocnych koszmarów. Otrząsnęła się; wspomnienie pocałunków Toma rozgrzało przyjemnie jej ciało. Skupiła się na nim.
Tom usiadł naprzeciw niej, obok siebie położył gitarę, telefon i słuchawki. Powoli przygotowywał się do małego występu.
— Liv? — Popatrzyła na niego wyczekująco. Obiecała sobie, że Tom nie wykręci się od zagrania kilku utworów. Nie znała piosenek jego zespołu, więc to była najlepsza szansa, by odkryć jego talent. Poza tym – naprawdę chciała, by coś dla niej zagrał. Lecz myśli Toma biegły zupełnie innym torem. — Chciałabyś pójść ze mną na galę?
Otworzyła szerzej oczy, ale nic nie odpowiedziała. Otworzyła usta, żaden dźwięk się nie wydobył, więc zamknęła je z powrotem. Propozycja była tak niespodziewana, że zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.
— Jak to? — wydukała w końcu. Jej zaskoczenie wyraźnie bawiło Toma.
— Możemy zabierać osoby towarzyszące. Dziewczyny chłopaków pojawiają się na każdej imprezie. Pomyślałem, że może chciałabyś się wybrać — wytłumaczył szybko. Uśmiechnął się przekornie i dodał: — Załatwiłem ci już wejściówkę.
Roześmiała się.
— Dlaczego chcesz, żebym z tobą poszła?
— Tak naprawdę w ogóle nie chcę tam iść — przyznał z wyraźnym oporem. Nie ulżyło mu, gdy wybrzmiały te słowa. Jego twarz wykrzywiał grymas na myśl o spotkaniu z zespołem. Liv zadziwiały stosunki międzyludzkie – gdy zaczynali karierę byli najlepszymi przyjaciółmi, teraz – nienawidzili wspólnych spotkań. — Chcę mieć pewność, że jest ktoś, do kogo zejdę ze sceny po występie. Nie musimy zostawać długo, możemy wymknąć się od razu...
— Dobrze.
— Naprawdę? — zapytał. Teraz to on był zaskoczony jej decyzją; widocznie spodziewał się, że będzie musiał długo przekonywać Liv. — Mogą robić ci zdjęcia, próbować dowiedzieć się czegoś o twoim życiu... Dziennikarze będą podejrzewać, że jesteśmy parą. Dasz sobie z tym radę?
Wzruszyła ramionami w odpowiedzi.
— Gdy byłem z Blanche, przez dłuższy czas udawało mi się zwodzić reporterów. Teraz, gdy nasza popularność spadła, nie interesują się tak bardzo naszym życiem. Zrobię wszystko, żebyś nie musiała znosić ich obecności. Jeżeli wybierzesz się tam ze mną, będę za ciebie odpowiedzialny, Liv.
Ostatnie zdanie zawisło między nimi, tak samo jak obietnica, która padła rano. Liv nie wiedziała, jak ma traktować słowa Toma – niespodziewaną obietnicę o małżeństwie mogli obrócić w żart. Liv próbowała oszukiwać siebie – przypomniała sobie wyraz twarzy Toma. Z całą pewnością nie planował tych słów, wyznanie zdziwiło ich oboje. Jednak z jego oczu spoza złości przedzierała się powaga. Nie wiedziała, jak powinna traktować te słowa – ich relacja posunęła się wystarczająco daleko, by nie wszystko było już jasne. Uczucia Toma zaczynały stanowić dla niej zagadkę. Zbyt często łapała go, gdy przyglądał jej się bez słowa; zbyt często okazywał jej czułość i szukał okazji, by przypadkiem dotknąć jej dłoni, ramienia, policzka czy kolana. Ponadto przyjaciel nie całuje w taki sposób.
Chociaż Tom uważał, że powinna zająć się sztuką, Liv nie podzielała jego opinii. Kiedy zmarł jej ojciec, coś umarło również w niej. Nie sądziła, że powinna zajmować się sztuką na poważnie. Nie skończyła szkoły plastycznej, nie miała żadnego przygotowania. Kiedy była jeszcze nastolatką, uczestniczyła w kilku kursach malarskich; wszystko, co umiała, nauczyła się od ojca. Miała tę świadomość, że ojciec – gdziekolwiek był – z pewnością byłby wściekły, widząc, co robi ze swoim życiem. To ona odziedziczyła po nim talent. Czasami mawiał, że uczeń przerósł mistrza; wtedy traktowała to jako niezwykły komplement, teraz – wolała o tym nie pamiętać. Nie rozmyślała wiele nad przyszłością – na razie pracowała u Markusa, wystarczało jej na rachunki i lubiła swoje mieszkanie.
Słowa Toma, w połączeniu z tym, co niedawno mówił Markus, wprawiły ją w dziwny nastrój, w którym nie znajdowała się już od dawna. Miała nieodpartą ochotę się uśmiechnąć, z powodu emocji serce nagle przyśpieszyło swój rytm, a w koniuszkach palców czuła przyjemne mrowienie. Oboje wiedzieli, że Tom powoli stawał się odpowiedzialny za nią; wypowiedzenie tych słów, umocniło jedynie pewność. Liv czuła potrzebę bycia z Tomem; jeszcze nie potrafiła przyznać tego na głos, ale mimo wszystko to z Tomem czuła się szczęśliwa.
— Myślę, że dam radę.
— Dziękuję — odparł. Wziął telefon, podłączył słuchawki. — Co mam ci zagrać?
— Potrafisz wszystko?
Spojrzał na nią urażony.
— Tak, potrafię. Ale najpierw muszę posłuchać twojej ulubionej piosenki.
Liv przeszukiwała w głowie tytuły różnych utworów, które w jakiś sposób były jej bliskie. Przypominała sobie wszystkie albumy, jakich słuchała w ostatnim czasie, ale nie potrafiła zdecydować się na konkretną piosenkę.
Potem, drżąc z obaw, zdecydowała się na śmiały ruch.
— Popatrz na mnie — poleciła. Tom spełnił jej prośbę, ale wyglądał na zdezorientowanego. Unosił wyżej brwi, a po chwili rozłożył bezradnie ręce. — Co czujesz, gdy patrzysz na mnie? Możesz mi to zagrać?
— Sprytnie — skomentował.
Wbijał w nią nieruchomy wzrok tak długo, że Liv pożałowała swojego pomysłu. Już chciała się odezwać, gdy jego oczy przesunęły się powoli po jej twarzy. Pochylił głowę, dotknął delikatnie strun. Jeszcze ich nie uderzał, na razie powoli przesuwał palcami po gryfie, zastanawiając się nad wyborem akordów. Liv przyglądała mu się z pewną fascynacją; ruchy Toma kryły w sobie profesjonalizm. Nie musiał wydobywać dźwięków, by usłyszeć je w myślach.
W końcu szarpnął śmiało za struny.
Ruchy Toma były pewne, choć stały się delikatniejsze. Mocniejszy początek melodii przerodził się w cichy i łagodny fragment. Liv przymknęła powieki, odchyliła się nieco do tyłu i skupiła się wyłącznie na grze Toma. Dźwięki otulały ją, w sercu czuła przejmujący smutek – nie wiedziała, czy to jej własny, czy Toma. Zapragnęła nagle, by Tom coś zaśpiewał, jednakże nie chciała psuć tej magicznej chwili. Przed oczami przesuwały jej się wspólne chwile.
Dotykając strun gitary, Tom dotykał strun w jej wnętrzu. Było to jednocześnie piękne i bolesne doświadczenie. Nie sądziła, że jest jeszcze zdolna do takich silnych uczuć, muzyka Toma dotykała ją w najintymniejszy sposób. Miała wrażenie, że ręce Toma dotykają je serca, choć milczał, prawie słyszała jego głos dzięki muzyce: „Pozwól mi”. Czuła się przy nim naga; nie w sposób fizyczny, ale głębszy. Odkrywał ją powoli, po części. Czuła, że nie ukryje się przed nim; mur, który wzniosła, zaczął się kruszyć. Kolejne bariery zaczynały się przełamywać, Tom łagodnie i nieśpiesznie przenikał do jej życia. W ten sposób Tom mówił więcej, niż mógłby wyrazić słowami. Szarpał mocniej struny, melodia stawała się głośniejsza. Serce biło jej tak samo mocno, gdy rano całowali się zachłannie na podłodze.
Był zupełnie bezbronny, gdy ofiarowywał jej swoje serce. Prośba Liv nie była przypadkowa; tylko w ten sposób mogła dowiedzieć się, co czuje Tom. Uczucia Toma nie były jeszcze w pełni wykształcone; wyczuwała jego niepewność i niezdecydowanie. Oboje zmierzali w tym samym kierunku; oboje bali się tego, co mogą sobie wzajemnie przynieść. Chciała krzyknąć, że czuje to samo, że też go pragnie, że przyjmuje jego serce. Niedawno Markus powiedział, iż powinna mu opowiedzieć o swojej przeszłości – wtedy złościła się, słysząc te niedorzeczności. W ciągu jednego dnia myślała o tym więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Żeby otworzyć się na to uczucie, musi najpierw powiedzieć mu prawdę. Smutek dławił ją w gardle. Ukrywała przed nim tak wiele, być może jej przeszłość zniszczy wszystko, co między nimi się rodzi. Uczucie było zbyt delikatne, zbyt kruche. Bała się, że Tom ją zostawi, ale w głębi serca czuła, że powinna to zrobić. Wpuszczenie Toma do swojego życia będzie dla niej najtrudniejszym krokiem, najważniejszym egzaminem z człowieczeństwa. Prawdopodobnie prawda zmieni jego postrzeganie. Być może jej przeszłość jest zbyt mroczna, by jakakolwiek jasność była w stanie ją zniweczyć. Miała tak wiele obaw, umysł podsuwał jej tak wiele różnych scenariuszy, ale wiedziała jedno – tylko wtedy będzie mogła go przyjąć; w przeciwnym razie go zrani i z pewnością straci.
Poderwała się z miejsca, ale nagle opadła ciężko na kolana w przestrzeń pomiędzy ich łóżkami. Jęknęła, czując przeszywający ból w stawach. Świat zawirował niebezpiecznie, zobaczyła wszystkie gwiazdy i obraz nagle jej pociemniał. Objęła twarz rękami, ale nadal nic nie widziała. Potrząsała głową. Usłyszała, że gitara wydała z siebie paskudny, fałszywy dźwięk. Tom opadł obok niej; poczuła jego gorący oddech na skórze.
— Liv, co się dzieje?!
— Trochę kręci mi się w głowie — powiedziała cicho. Trzęsły się jej ręce, czuła jednocześnie uderzenia gorąca i nagły chłód na ciele. Krople potu zrosiły jej czoło, spłynęły między łopatkami. Miała wrażenie, że ziemia otworzyła się tuż pod nią, i spada w przepaść. Chciała krzyknąć, gdy ręce Toma objęły ją mocno i uniosły do góry. Chwilę później spadła, ale na miękki materac łóżka. — Widzisz, Tom, to twoja wina.
— Zaraz zadzwonię po karetkę.
— Nie, nie dzwoń. — Zdążyła chwycić jego dłoń i mocno ścisnąć; przynajmniej wydawało jej się, że mocno. Usiadł z powrotem na łóżku, lekko uderzał w jej policzki. Ciemność zaczynała się rozpraszać, a spomiędzy poszarpanych brzegów mogła dostrzec światło nocnej lampki. Blada, przerażona twarz Toma pochylała się nad nią. — Spokojnie, po prostu zakręciło mi się w głowie. Za szybko wstałam... każdemu się to zdarzy.
Uniosła się na poduszkach i starła pot z czoła. Mokre kosmyki przykleiły się do skóry. Tom obserwował ją uważnie, bez słowa przyniósł szklankę wody. Wypiła ją, zmusiła się do uśmiechu.
— Pięknie zagrałeś.
— Liv...
— Cicho bądź — przerwała, zanim skończył myśl. Nie miała ochoty na żadne spotkania z lekarzami, zamierzała mu to wyperswadować z głowy. Tom dłonią odgarnął jej włosy, głaskał jej policzek. Zacisnęła palce na jego koszulce, przyciągnęła go lekko do siebie i krótko pocałowała. Sapnęła z wysiłku, mocniej wciągnęła powietrze w płuca. Tom ujął jej drżącą dłoń. — Dziękuję. To było naprawdę piękne.
Zapytał jeszcze dwa razy, czy na pewno nie potrzebuje lekarza; Liv pokręciła tylko głową. Wyraz zmartwienia jednak nie schodził z jego twarzy; Liv uświadomiła sobie, że w tej chwili wprost niewiarygodnie przypominał Markusa. On też ciągle zamartwiał się o nią, a pozioma kreska przecinała gładkie czoło. Chciała pocieszyć Toma, zmienić temat, zrobić cokolwiek, by przestał tak na nią patrzeć, lecz była zbyt zmęczona, żeby próbować jakichkolwiek sztuczek.
— Jak się czujesz, mała?
Krwotok z nosa, zasłabnięcie, zmęczenie...
— Wyśmienicie.
Tytuł: U2 - Where the streets have no name (zmieniony)
Ajaja byłam takim cichym obserwatorem, ale chcę dać znać, że jestem, że czytam i że bardzo się podoba. Jedno z lepszych opowiadań, ktore się teraz spotyka w sieci. Jestem pod wrażeniem fabuły i lubie takiego Toma, ale nie moge rozgryźć Liv! Ta sytuacja z rodzicami nie daje mi spokoju, bo nie moge poskładać jej w całość. Czekam na odcinek z galą!
OdpowiedzUsuńPs. Martwiłam sie troche, bo pierwsze odcinki maja tak odległa datę publikacji, ze myslalam, ze zostawiłaś opowiadanie. Ale potem zaczęły pojawiać sie nowe! Pisz dalej! Powodzenia!
Dziękuję, że jednak się ujawniłaś :) piękne słowa, bardzo dziękuję za taką opinię, każde słowo wiele dla mnie znaczy.
UsuńDobrze myślałaś, przez ostatni rok mnie tutaj nie było i nie miałam zamiaru już wracać. Ale ktoś mi w tym pomógł, więc będę się pojawiać. Cierpliwości, wszystko w swoim czasie :)
Czekam na nowe części bardzo, bardzo!
UsuńAkuku! Nadrobiłam wszystko na jednym wdechu, cóż, kolejny raz udowadniasz jak utalentowaną osóbką jesteś. Spod twojej klawiatury wychodzą tak piękne słowa, całość układa się w historię, którą nie tylko się czyta, ale również analizuje, myśli o niej jeszcze przez długi czas. Ja tak właśnie mam! Poza tym uwielbiam Toma, uwielbiam Liv i z obecnym odcinkiem do grona uwielbianych dołącza również Marina. Cichutki głosik w mojej głowie mówi, że będą ogromne konflikty, ale kazałam mu się zamknąć :) Będę teraz bacznie obserwować tą historię - twoją historię i ani myśl ją porzucać! Tyle w niej cierpienia, delikatności, spokoju, tyle pięknych słów, opisów, emocji. Piszesz to w lekki sposób, nic krzykliwego. Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć, ale twój styl po prostu jest tak delikatny, subtelny. Uwielbiam wszystko co wychodzi spod twojego 'pióra'. Uwielbiam tą historię :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: jesteś okrutna dla tej bohaterki. Ktoś się z tobą policzy zanim dojdziesz do bram nieba.
OdpowiedzUsuńPo drugie: "Przyciskające struny palce Toma wyglądały na drobne, kruche i bezbronne"
Widziałaś kiedyś bezbronne place? Ja nie. Bezbronna może być osoba.
Po trzecie: "Gruby łańcuch zwisał z gryfu gitary, a choć opadał na ziemię, wydawało się, ze nie ma końca."
Zgubiłaś kropkę nad 'z'.
Po czwarte: "Po pierwsze, jeszcze nigdy w życiu była tak zaskoczona"
Zgubiłaś tutaj słowo.
Po piąte: "Być może Georg nie pozwalał nikomu krzywdzić Sophie, lecz Marina nie była przekonana, że chronił ją także przed samym sobą."
Zamieniłabym 'że' na 'czy'.
Po szóste: Czytając fragment, kiedy Georg oświadczał się Sophie, wywróciłam oczami i pomyślałam, że jest żywcem wyciągnięty z jakiejś brazylijskiej telenoweli. Serio.
"(...)przyjaciel nie całuje w taki sposób" te słowa Liv chyba najlepiej puentują jej relację z Tomem. Oboje oszukują się, że to jest przyjaźń, ale myślę, że najwyższy czas przestać się okłamywać i stanąć twarzą w twarz w prawdą. To już nie jest tylko przyjaźń. Ich relacja eskaluje z każdym dniem, z każdym pocałunkiem, z każdym słowem. Trzeba być ślepcem, żeby tego nie dostrzec, ale myślę, że już są o krok od punktu zwrotnego.
Ściskam mocno.
P.S Wiem, że się czepiam, ale kazałaś :)