20. Gdybym miał serce, mógłbym cię kochać; gdybym miał głos - mógłbym śpiewać



Zapalona nocna lampka dawała przytłumione światło. Na dywanie leżały rzucone niedbale mokre kurtki. Za oknami głośno zawodził wiatr, zacinający jeszcze przed kwadransem deszcz tracił na mocy, fale rozbijały się w oddali o brzeg. Atmosfera przesiąknięta była intymnością, Tom wyczuwał to szczególne mrowienie w ciele, które było jednoznacznym sygnałem zbliżającego się seksu.
Ciszę rozdarł cierpiący jęk Toma. Wsunął dłoń pod sweter Liv, ale zanim zdążył chociaż pogładzić palcami biodra Liv, uderzyła go tak mocno, że od razu się cofnął, unosząc rękę w górę. Potrząsając nią, popatrzył zaskoczony na Liv; myślał, że oboje tego chcieli. Dlaczego więc go odtrąciła? Pokręciła powoli głową. 
— Nie tak prędko, Kaulitz. 
Uśmiechnęła się uroczo. Tom pomyślał, że ten gest zwiastuje dla niego poważne kłopoty. Mimo to stopniowo wzrastało jego podniecenie. Podobała mu się władcza Liv; dla niego była piekielnie seksowna.
Bez żadnego ostrzeżenia dźgnęła go palcem w pierś. Otworzył usta, chcąc zaprotestować. To bolało! Szybko ściągnęła z siebie rozpinany sweter, odrzuciła go gdzieś do tyłu, miała na sobie już tylko top, pod materiałem zniknął złoty słonik zawieszony na złotym łańcuszku. Ruszyła powoli w jego kierunku; kroki stawiała nieśpiesznie, jakby pilnowała się, by posuwać się jedynie o kilka centymetrów. Kołysała przy tym zmysłowo biodrami; Tom od razu zapragnął oprzeć na nich dłonie. Chciał poczuć jej ruchy, a nie tylko biernie obserwować. Przez moment jej twarz skryła się w cieniu. Nie spuszczała wzroku z Toma; niebieskie oczy pociemniały. 
Sapnął głośniej, gdy Liv przycisnęła dłonie do jego torsu. Gest pozornie skrywający niewinność oraz pewną dozę nieśmiałości, lecz Tom miał wrażenie, że jej dotyk pali go żywym ogniem. Czuł rozchodzące się ciepło, przełknął głośno ślinę. Spróbował ściągnąć z niej top, ale Liv boleśnie wbiła mu paznokieć w pierś i pokręciła głową. Uśmiech nie schodził z jej twarzy; wyglądała na zadowoloną i rozochoconą. Nieśpiesznie głaskała jego ciało przez koszulkę, w końcu wsunęła ręce pod bluzę i powoli ją ściągała. Przeciągała paznokciami po jego odsłoniętych przedramionach, bluza miękko upadła na dywan. Byłby się o nią przewrócił, ale Liv w porę go chwyciła. 
— Liv. 
Nie odpowiedziała. Popychała go tak długo, dopóki nie zderzył się ze ścianą. Miał nadzieję, że gra wstępna już się skończyła, i może ją dotknąć, ale Liv posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, jakby słyszała jego myśli. Nie miał pojęcia, jak Liv panuje nad sobą. W powietrzu wisiał seks; Tom wierzył, że Liv też to czuje. Dotykała go ostrożnie, nieśpiesznie, jakby sprawdzała jego granice wytrzymałości. Trwało to dopiero od kilku minut, lecz Tom miał wrażenie, że znęca się nad nim od wielu godzin. Była tak blisko, była taka seksowna, a nie pozwalała się dotknąć. Zwijał dłonie w pięści. Pragnął jej tu i teraz. Spuścił wzrok, gdy koniuszek języka powoli zwilżył wargi. On chciał zrobić o wiele więcej, niż tylko zwilżyć jej usta. 
Jego ręce grzecznie zwisały po bokach, chociaż wszystko w nim krzyczało, by ją wreszcie objąć. Najpierw twarz, aksamitnie miękkie policzki i pełne usta. Używała wiśniowej pomadki, przez co smakowała obłędnie. Zjechałby dłońmi niżej, gładząc jej delikatnie wystający obojczyk. Uwielbiał całować ją właśnie w to miejsce; Liv zupełnie traciła wtedy kontrolę nad sobą. Była w stanie jedynie wydawać z siebie ciche mruknięcia, obejmowała go zawsze ramionami i drżała pod nim. To drżenie zwykle mieszało się z jego własnym, wzmagając pożądanie. Zerwałby z niej ten niepotrzebny top, ująłby w dłonie jej piersi...
— Nie tak szybko. 
Oderwał wzrok od jej dekoltu. Skąd znów wiedziała o czym myślał? 
Liv przypierała go do ściany. Wsunęła dłonie pod koszulkę, błądząc nieśpiesznie po jego ciele. Ta pieszczota doprowadzała go do silniejszych dreszczy niż poprzednia. Dotyk palców wzdłuż kręgosłupa przypominał tupot mrówek. Zniżały się powoli, badając z osobna wypukłość kręgów. Tom napiął mięśnie; Liv wyczuwała je pod dłońmi. Dotarła w końcu do spodni, szarpnęła je lekko w dół; Tom ze świstem wciągnął powietrze. Potem leniwie przesunęła dłońmi po jego biodrach, gdy dotarła do guzika, odpięła go i wsunęła na chwilę dłoń w spodnie. Przymknął oczy, a Liv w tym czasie ściągnęła z niego koszulkę. 
— Pasują ci białe koszulki — wymruczała. Przesuwała palcami po nagim torsie, chciwie skubała jego skórę. Miał wrażenie, iż każde dotknięte miejsce pulsuje, w każdym z nich czuł denerwujące mrowienie; chciał się od niej odsunąć, ale za sobą miał ścianę, a Liv napierała na niego swoim ciałem. Zauważyła jego próby i zachichotała. — Masz piękne oczy, Tom. Uwielbiam ich barwę, ciemnieją, gdy jesteś podniecony. Czasami patrzysz w taki sposób, że stopiłbyś górę lodową. Lubię to w tobie, od razu robi mi się gorąco... dobrze wiesz gdzie, Tom. Przez te oczy można się w tobie zakochać, wiesz? To jedna z seksowniejszych rzeczy w tobie — zakończyła szeptem. Delikatnie pogładziła palcem jego przymknięte powieki i długie rzęsy, które rzucały cień na policzki. 
— Liv...
— Ach, twoje usta — powiedziała, gdy się odezwał. W jej głosie pobrzmiewał zachwyt. Dotknęła rozchylonych warg, gładząc je nieśpiesznie. Gorący oddech Toma owiewał jej skórę. Poruszyła ostrożnie kolczykiem, jęknął głośno. Zanim zdążył się zorientować, Liv skubnęła zębami dolną wargę. Chciał ją pocałować, ale go znów odepchnęła. Zatrzymała palec na brodzie. — Dobrze całujesz, Tom. 
— Liv, proszę...
— Wiesz co? — zapytała. Spojrzał na nią z nadzieją, że już mogą się normalnie kochać. Dziwny uśmiech podpowiedział mu, że nic z tego. Liv dopiero się rozkręcała, a to, w jakim był stanie, wprawiało ją w szampański nastrój. Zaczynał tracić panowanie nad sobą, kiedy przyciskała piersi do jego torsu i stykali się biodrami. Z piersi wyrwał mu się okrzyk zdziwienia, gdy klepnęła go mocno w pośladki. — Masz fajny tyłek. Pewnie każda ci to mówiła? — Nie wyglądała na specjalnie rozżaloną, raczej szczerze zaintrygowaną. Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. Liv zachowywała się, jakby pytała go o plany na wieczór, podczas gdy on płonął z pożądania. Skinął nieznacznie głową. Ten komplement słyszał kilkakrotnie, ale żadna z poprzednich kobiet nie doprowadziła go do takiego stanu. Zazwyczaj gra wstępna była krótka i szybko lądowali w łóżku. Liv zaplanowała długi i gorący wieczór. — Ech, tak myślałam. Nie ma się czego wstydzić, skarbie. Naprawdę jesteś seksowny — stwierdziła pocieszającym tonem, przy czym zacisnęła dłonie na jego pośladkach. 
Później, gdy dla Toma minęła już cała wieczność, przycisnęła jego ręce do ściany; choć i tak był jej w pełni posłuszny, chciała mieć pewność, że Tom się nie ruszy. Nie musiał nawet mówić, że Liv może z nim zrobić wszystko wedle własnego uznania; ona to doskonale wiedziała. Wykorzystywała jego słabość, pogłębiając pożądanie. Gdy poczuł jej gorące usta na skórze, myślał, że zaraz oszaleje. Liv w ogóle nie dbała o stan jego umysłu – składała powoli pocałunek za pocałunkiem na jego szyi, jakby zastanawiała się, które miejsce powinna teraz nagrodzić. Dotknęła wargami obojczyka dokładnie w tym miejscu, gdzie sam chciał ją całować. Nawet nie sądził, że to może być aż tak podniecające. Zostawiała na jego torsie mokre, cholernie seksowne ślady. Delikatnie skubnęła zębami jego sutek; Tom nie powstrzymał głośnego jęku. Zaśmiała się cicho i cmoknęła go ostatni raz. 
Odsunęła się, puściła jego ręce. 
— Liv. 
— Słucham, Tom? 
— Pozwól mi.
— Na co? 
— Dotknąć cię. Całować, rozebrać, pieścić. Chcę cię tu i teraz, chcę cię... 
— Jesteś bardzo niecierpliwy — szepnęła. Wspięła się na palce i ostrożnie ugryzła płatek jego ucha. Trąciła nosem jego policzek. — Nie jesteś jeszcze gotowy. 
Zacisnął mocno zęby. Zamknął oczy i przylgnął nagimi plecami do ściany; miał nadzieję, że chłód powierzchni nieco go orzeźwi. Nie wiedział, co wstąpiło w Liv, ale nabrał pewności, że będzie kontynuować tę grę, dopóki nie zacznie jej błagać o spełnienie. Nie chciał do tego dopuścić, już wystarczająco za wiele razy okazał swoją słabość. Powinien lepiej nad sobą panować, wydobyć z siebie spokój, który towarzyszył Liv. Całowała i pieściła jego ciało z takim spokojem, jakby robiła to codziennie. Pierwszy raz Liv przejęła pełną kontrolę, a opanowania mogliby jej pozazdrościć tybetańscy mnisi. Jak ona to robiła? 
Milczał, gdy całowała go po policzku. Milczał, gdy objęła jego kark i znów przylgnęła do niego całym ciałem; nawet igła nie zmieściłaby się pomiędzy nimi. Pokrywała pocałunkami linię szczęki, czasami cmoknęła go niespodziewanie w szyję, palcami gładziła kark. Tom jedynie pragnął zerwać z niej wreszcie te ubrania i skończyć swoje katusze. W myślach jego dłonie powędrowały już na pośladki, a chociaż w rzeczywistości dalej zwisały przy ciele, potrafił wyobrazić sobie ich jędrność. 
Postanowienie szlag trafił, gdy Liv najpierw pocałowała kącik jego ust, a potem szarpnęła zębami dolną wargę. Z piersi wyrwał mu się głośny jęk, otworzył oczy i popatrzył na nią. Chciał od razu wpić się w te rozchylone usta, całować ją tak długo, aż braknie tchu. Patrzyła na niego z niewinnym zachwytem; oto prawie rzuciła na kolana Toma Kaulitza. Drżał cały, już nie myślał, co próbował sobie obiecywać. Pierś unosiła się i opadała w szybkim tempie, czuł bicie serca w całym ciele, podniecające mrowienie hamowało zdolność logicznego myślenia. 
— Liv... 
— Co takiego, Tom? 
Oddychał ciężko, nie mógł się zdecydować, co najpierw zrobić z Liv. Starł dłonią pot z czoła i nie odrywał od niej wzroku. Granatowy top doprowadzał go do szału, miał ochotę zerwać go z niej, porwać materiał i odrzucić wreszcie poza zasięg wzroku. Liv patrzyła na niego w spokoju, gdy on szalał z pożądania. 
Co mógł jej powiedzieć? Że szalał za nią? Pragnął jej ciała, duszy i przeszłości. Chciał nią zawładnąć, chciał, by również za nim szalała. Chciał całować ją do świtu, kochać się z nią do końca świata, zamieszkać w jej sercu, rozjaśnić wreszcie mrok, który stale ją spowijał. Pragnął tak wiele naraz, że dziwił się, że jeszcze nie eksplodował. Był gotów poświęcić wszystko dla niej, oddałby jej tak wiele. Chciał zasypiać przy jej boku, czuć na sobie jej oddech, przytulać ją przez sen i wreszcie odegnać wszystkie lęki. 
— Doprowadzasz mnie do obłędu. 
Jęknął z rozkoszy, gdy go nie odtrąciła. Zamknął ją w niedźwiedzim uścisku, wpijając się chciwie w jej usta. Odwrócił się i tym razem to on przyciskał ją do ściany, napierając na nią swoim ciałem. Unoszące się przy nieregularnym oddechu piersi co chwilę uderzały go w tors, co przypomniało mu, że nienawidzi jej topu. Ściągał go z niej, sunąc dłońmi po ciele. 
Pisnęła, gdy poderwał ją do góry. Rozochociło go to jeszcze mocniej, posadził ją na parapecie, a Liv od razu objęła jego biodra nogami. Zerwał z niej stanik. Oparł się dłońmi o zimną szybę i popatrzył na nią. W szybie odbijała się jego wykrzywiona pożądaniem twarz. Zniekształcony wielki smok łypał na niego swoim okiem; było to na tyle niezwykłe wrażenie, że Tom bezwiednie pogładził pysk potwora. Liv wygięła się w łuk, gęsia skórka pokryła jej półnagie ciało. 
Końcem języka zwilżyła wargi, delikatny uśmiech błąkał się po jej twarzy. W ogóle do niej nie pasował; właśnie doprowadziła go niemalże na skraj pożądania, a wyglądała tak niewinnie jak przyzwoita uczennica z porządnej szkoły. Oczy jej błyszczały, posyłała mu powłóczyste spojrzenia, kropelki potu perliły się na czole. Zakryła ręką nagie piersi, unosząc przy tym brew w geście zawstydzenia. Tom miał ochotę się roześmiać, ale tylko ją pocałował i wreszcie odpiął guzik spodni. 
— Nie, nie! 
Liv próbowała się wyrwać, ale tym razem to Tom był silniejszy. Ściągnął z niej spodnie i kucnął. Objął dłońmi szczupłe łydki, którymi nerwowo ruszała. Ścisnął je mocniej, wtulił nos pod zgięciem kolana. Gdy zaczął powoli całować jej nogi, Liv drżała jak osika na wietrze i nadal próbowała się wyrwać. Jej śmiech mieszał się z seksownymi mruknięciami, których nie potrafiła powstrzymać. Ten dźwięk był tak cudowny, że Tom chciał już zakończyć grę wstępną i nareszcie znaleźć się w jej ciepłym wnętrzu. Odrzucił jednak ten pomysł i zbliżył się pocałunkami do uda. 
— Tom! — wrzasnęła. — Nienawidzę cię! 
Krzyczała, uderzając go w ramię. Uszczypał ją lekko w wewnętrzną stronę uda, Liv podskoczyła. Potem pocałował ją w to miejsce, przesuwając się ustami wyżej. Ucałował delikatnie zarysowane kości biodrowe, Liv objęła dłońmi jego twarz. Spojrzał na nią; cała drżała, pot spływał między jej piersiami, złoty słonik błyszczał. Policzki miała zaczerwienione, usta rozchylone, w oczach błyszczało pożądanie. 
— Nie rób tego, proszę... 
Powoli pokręcił głową i był pewien, że jej twarz wyrażała taką samą udrękę jak jego, zanim role się odwróciły. Tom również znał czułe punkty Liv i właśnie planował przypomnieć jej o tym. Patrzyła na niego nieprzytomnie, wiedział, że jest bliska szaleństwa. Zacisnęła zęby i zamknęła oczy; postanowiła to samo, co on nie tak dawno temu. Wiedział, że już za kilka chwil straci nad sobą kontrolę; przecież tak dobrze ją znał. 
Pocałował rowek między piersiami; na skórze od razu pojawiła się gęsia skórka. Widok tak dobrze mu znany znów go podniecił, sam ledwo nad sobą panował, gdy muskał ustami jej stwardniałe sutki. Liv bez słowa wbiła paznokcie w jego ramię; w ogóle nie czuł bólu. Przesunął palcami po obojczyku; drgnęła, ale nie otworzyła oczu. Wzięła głębszy oddech, gdy jego wargi dotknęły skóry. Całował ją nieśpiesznie w górę ku ramionom, a potem z powrotem zniżał się ku piersiom. 
— Tom, proszę cię. 
— O co mnie prosisz, skarbie? — zapytał z ustami przy jej szyi. Przedłużał tę chwilę tak długo, jak tylko był w stanie wytrzymać. Nie chciał być pierwszym, który zacznie prosić, chociaż wiedział, że dłużej nie będzie się już opierać. 
— Zabiję cię, Tom — powiedziała poważnie, wbijając mocniej paznokcie w jego plecy. Podniecona Liv potrafiła czasami udrapać, dając upust swoim emocjom. Dzisiaj była prawie nieprzytomna z pożądania; nawet nie chciał wiedzieć, ile będzie miał śladów. 
Krzyknęła, gdy wreszcie w nią wszedł. Drżał tak bardzo, że o mało nie osunął się na kolana z ulgi. Objęła go mocniej ramionami, Tom oparł dłoń na szybie, drugą ręką oplótł ją w pasie. Trąciła go nosem w ucho, jęknęła, gdy poruszył się mocniej. 
— Nadal mnie nienawidzisz? — zapytał z wyraźnym wysiłkiem. Ostatnie głoski przeszły w jęk, gdy Liv dotknęła ustami jego ucha. 
— Tak — wyszeptała. Oddychała nierówno, powstrzymywała jęknięcia. — Nienawidzę twoich pięknych oczu, gorących ust i tego seksownego ciała. Nienawidzę... — krzyknęła, gdy zimną dłonią objął jej udo.
— Jesteś słabsza, Liv. 
— Bzdura! To ty prosiłeś... 
Ponownie nie dokończyła myśli, ponieważ Tom zamknął jej usta pocałunkiem. 




Roy Schiller był dużym mężczyzną po czterdziestce. Prawie wszystko miał duże: dłonie, stopy, brzuch, nos i uszy. Jego szeroka klatka piersiowa ledwo mieściła się w wąskich drzwiach, które – jak na ironię – sam kazał zamontować. Jedyne, co miał małe, to oczy – malutkie, świńskie, świdrujące. Zupełnie nie pasowały do wielkiej twarzy i ginęły w niej, co nadawało mu nieco groteskowy wygląd. 
Sandra pieszczotliwie nazywała go Oczkiem. Wygląd w ogóle nie odzwierciedlał jego charakteru – był miłym facetem o niespotykanym poczuciu humoru, zawsze miał czas, by wysłuchać, opiekował się nimi i dobrze je traktował. Lubiła go jak każda inna dziewczyna z klubu.
— Cześć, dziewczynki! — przywitał się, gdy wreszcie przecisnął się w drzwiach. W garderobie rozbrzmiały wesołe okrzyki kobiece. — Jak zawsze wyglądacie imponująco. 
— Dzięki, Oczko! 
W garderobie znajdowało się obecnie sześć dziewcząt; Sandra zajmowała miejsca ze Scarlett przy olbrzymim lustrze. Kilka małych żarówek było zamontowanych na krawędzi, co dawało lepsze oświetlenie. Scarlett trzymała w dłoni czarną kredkę do oczu, a Sandra modliła się w duchu, by przyjaciółka jak najszybciej skończyła ją malować – mimo że ufała Scarlett, nienawidziła tej chwili; ciągle czuła niezrozumiałe mdłości, brakowało jej tchu, a oczy łzawiły jak przy oglądaniu niezwykle smutnego filmu romantycznego. 
— Co ty jej robisz, Scarlett? 
Blondynka rzuciła Royowi urażone spojrzenie, który od razu uniósł ręce do góry. 
— Maluję ją. Sandra nie potrafi się dobrze umalować... A poza tym ona zawsze tak płacze. — Wzruszyła bezradnie ramionami, Roy spojrzał na Sandrę, ale postanowił tego nie komentować. Kobieta z kredką do oczu w dłoni była dla niego kobietą niebezpieczną.
— Okej, okej — powiedział do siebie. Sandra zezowała na niego jednym okiem, gdy w tym czasie Scarlett szybko i pewnie malowała kreski na prawej powiece. — Scarlett, jeden pan poprosił o ciebie. Gdyby coś było nie tak, wiesz co robić. 
— Tak jest. 
— Sandra — zwrócił się do niej. Przełknęła ślinę i nagle poczuła ukłucie stresu. — Dzisiaj idziesz na salę. Trochę potańczysz i zajmiesz się niektórymi facetami. Trzech z nich interesuje się tobą. Być może nastąpi jakiś przełom? — zawiesił teatralnie głos, a Sandra wybałuszyła oczy. Nareszcie! Roy uśmiechnął się dobrotliwie i poklepał ją delikatnie po policzku. Zawył przeciągłym głosem, gdy Scarlett uderzyła go pięścią. — Co za kobieta... 
Mrucząc, odszedł do innych dziewczyn. 
— Słyszałaś? — podchwyciła Scarlett, gdy Roy zniknął z pola widzenia. Uśmiechała się szeroko i promieniowała niekłamanym szczęściem. — Mówiłam ci, że tutaj często przychodzą producenci filmowi i inne szychy z filmowego światka. 
To właśnie Scarlett namówiła ją na pracę w nocnym klubie Roya. Obraziła się, gdy po raz pierwszy usłyszała tę propozycję. Nazwała ją dziwką i wyszła z jej mieszkania; była bardzo poruszona, bo jak przyjaciółka mogła zaproponować coś takiego?! Wtedy nie mieściło jej się to w głowie. Właśnie straciła pracę w teatrze, jej debiutancka płyta okazała się katastrofą, więc oczekiwała jakiegoś pocieszenia od przyjaciółki, a nie propozycji pracy w pornobiznesie!
Bill ją bardzo wspierał w tym okresie, ale nie potrafił w żaden sposób wpłynąć na jej poczucie winy – próbowała swoich sił w tak wielu miejscach, że nie mogła spokojnie spojrzeć sobie w oczy. Podczas spotkań z przyjaciółmi Billa czuła się nieznośnie bezużyteczna, niknęła wśród zachwytów nad tancerką Sophie czy Mariną, która była jedną z najlepszych studentek na swoim uniwersytecie. Czuła się przy nich nijaka, szara, zupełnie bezwartościowa. Bill nie rozumiał jej niskiego poczucia wartości – kochał ją bezwarunkowo i każdego dnia starał się, by o tym nie zapomniała. Był dla niej nie tylko czułym facetem, ale przede wszystkim najlepszym przyjacielem. Zapewniał ją o swoim niesłabnącym i szczerym uczuciu, był dla niej ogromnym wsparciem, lecz Sandra czuła, że musi w końcu zrobić coś, by Bill mógł myśleć, że ma naprawdę wartościową dziewczynę, która potrafi o siebie zadbać, a nie tylko korzystać z pieniędzy bogatego faceta. Słyszała raz, gdy krytykował byłą dziewczynę Toma – oszukiwała go przez kilka miesięcy i była z nim tylko dla pieniędzy. Bardzo wtedy żałowała Toma i Billa, który starał się, by brat wreszcie przejrzał na oczy. Nie chciała nigdy usłyszeć czegoś podobnego na swój temat. Pragnienie – które przeradzało się w desperację – bycia doskonałą powodowało, że dokonywała złych wyborów.
— Bill wreszcie będzie ze mnie dumny — mruknęła do siebie, przesiąknięta poczuciem olbrzymiej nadziei; miała wrażenie, że to piękne uczucie wprost ją rozjaśnia. 
Scarlett posłała jej kpiące spojrzenie. 
— Bill kocha cię bezinteresownie, skarbie. 
— Masz rację, oczywiście — przytaknęła szybko — ale nie chcę być dziewczyną bogatego faceta. Chcę robić coś, co mnie też będzie dawało radość, a przy okazji odpowiednie pieniądze. Bill zawsze powtarza, że Blanche... 
— Daj spokój z tą dziewczyną. Wielokrotnie opowiadałaś mi, że okradła Toma, a potem go zostawiła. Ty kochasz swojego Billa, to zasadnicza różnica — zauważyła, robiąc poważną minę, ale Sandry to nie przekonało. Kochała Billa, oczywiście, a mimo to nie była pewna, jak długo on będzie kochał kogoś, kto nie umie znaleźć nawet pracy. — A tak przy okazji – co dzieje się z niesfornym braciszkiem? 
— Wyjechał — odparła krótko. Nie zamierzała wdawać się w szczegóły, już tyle słyszała rozmów o Tomie, że miała tego serdecznie dosyć. Czy oni wszyscy naprawdę nie mieli innych tematów? Potrafiła zrozumieć, że go nienawidzą, sama też za nim nie przepadała, ale dlaczego ciągle o nim rozmawiać? Wyjechał, przepadł, koniec sprawy. — Na pewno tutaj nie przyjdzie. Raz nas widział, gdy mnie namówiłaś, żebyśmy poszły... 
— ...nie przesadzaj, sama tego chciałaś... 
— ...ale udało mi się wcisnąć Billowi naszą wersję. 
— Zuch dziewczynka — Scarlett cmoknęła przyjaciółkę w czoło. — Jeszcze tylko trochę i będziesz mogła stąd odejść. 
Sandra uśmiechnęła się, ale w głębi czuła, że nigdy nie będzie mogła odejść.




— Wiesz co? — zapytał Bill. Położył nogi na stole; Gustav skrzywił się, gdy musiał patrzeć na jego zielone skarpetki z postaciami z Muppet Show. Gustav czasami naprawdę nie rozumiał gustu Sandry, która sprawiła młodszemu z braci to ohydztwo. Brunet przyglądał się krytycznie swoim paznokciom i co jakiś czas poprawiał pilniczkiem ich długość. Gustav przywykł do czarnego lakieru na paznokciach u przyjaciela, ale nowa buteleczka lakieru w kolorze brokatowego granatu go obrzydzała. Oderwał więc od niej wzrok, spojrzał na Billa. — Mam dość. Ciągle słyszę te same pytania: „Gdzie jest Tom?”, „Co robi Tom?”, „Dlaczego nie odbiera telefonów?”... Kurwa, to jest naprawdę nudne. Oczywiście, Tom jest moim bratem, ale czy to znaczy, że mam na niego jakiś radar? Nie wiem, może w dupie? — Wzruszył ramionami, Gustav westchnął; gwiazdorzenie Billa naprawdę potrafiło zdenerwować. — Nie wiem, gdzie jest mój przeklęty braciszek. Nie wiem, kiedy wróci. I nic mnie to nie obchodzi. Zaspokoiłem twoją ciekawość? 
— A co z tą jego dziewczyną? 
Bill zawył w odpowiedzi i uderzył pięścią w stół.
Gustav od początku wiedział, że przyjście do Billa mija się z celem. Ale postanowił zaryzykować, ponieważ musiał jak najszybciej porozmawiać z Tomem, a on wyłączył telefon i nadal nie odpowiadał. Miał nadzieję – jak zwykle złudną – że Bill jednak ma pojęcie, gdzie podziewa się Tom. Nie rozumiał, o co tak bardzo znów się pokłócili, lecz z pewnością zadziwiała go pogarda w głosie bruneta. Gustav coraz częściej tęsknił do czasów, gdy Bill traktował Toma w inny sposób – był dla niego idealnym starszym bratem, który – pomimo ich pełnoletności – zawsze się nim zajmował, poza tym byli nierozłączni, a fizyczne różnice uwydatniały podobizny niewidoczne dla oczu. Podejrzewał, że teraz Bill chętnie wbiłby te piękne pazurki w twarz swojego brata. 
Przez pewien – stanowczo za długi – czas Gustav również myślał, że winę za rozpad ich przyjaźni ponosi Tom. Już od wielu miesięcy starszy z braci stronił od wspólnych imprez i spotkań, co na początku spotykało się z ogólnym zdziwieniem, potem obojętnością, a teraz temat Toma wypływał przy każdym spotkaniu. Rewelacje Toma dotyczące Sophie wstrząsnęły nim do głębi, ale wtedy mu uwierzył, później – zmienił zdanie, czego obecnie naprawdę żałował. I właśnie o tym chciał porozmawiać z Tomem. Wiedział, że jeżeli Tom nie jest już wściekły, to zapewne na tyle urażony, iż nie będzie chciał go w ogóle słuchać. Mimo wszystko musiał spróbować naprawić swój błąd. W głębi duszy Gustav przyznawał mu nawet rację, był tylko tym biednym, tchórzliwym Gustavem, który stale zmieniał swoje stanowisko – któż by brał go na poważnie? 
Niestety, było w tym sporo racji. 
Można rzec, że oczy otworzyła mu złość Mariny; to ona niedawno wykrzyczała mu w twarz, że jest tchórzem. Jej upór i przekonanie o niewinności Toma ostatecznie przekonało go do zmiany decyzji. Poza tym był jeszcze Georg i jego horrendalne oświadczyny. Scenka była iście anielska – zakochani oraz ich przyjaciele, którzy również tworzyli parę. Ładna sceneria, ogólne zaskoczenie w restauracji i wielki aplauz. Być może – po odpowiedniej ilości wódki – Gustav również byłby tym zachwycony, ale gdy Georg wyciągnął pierścionek, serce podeszło mu do gardła. Z pewnością Georg kiedyś kochał Sophie – kochał ją piękną, czystą miłością, która była obiektem zazdrości jego fanek. Lecz Gustav zrozumiał, że to, co czuł Georg, nie było już ani piękne, ani czyste, ani zdrowe. Wcale nie oświadczył się naiwnej Sophie z miłości – oświadczył się jej, ponieważ wiedział, że to z Gustavem go zdradziła. W ten dziwny, groteskowy sposób Georg pokazał przyjacielowi, że domyślił się prawdy. Podobnie jak Marina miał ochotę zerwać się na równe nogi i przeszkodzić tej katastrofie, lecz siedział bez ruchu na krześle, jakby do niego przyrósł. Nie mógł ruszyć żadnym członkiem, a jego twarz zastygła w wyrazie ogromnego, idiotycznego zaskoczenia pomieszanego z przerażeniem. Nie wierzył własnym oczom, że to wszystko działo się naprawdę, a nie było wytworem zwykłego snu. Ponadto przeczuwał, że to całe przedstawienie wcześniej czy później przyniesie tragiczne skutki. 
Dlatego właśnie chciał skontaktować się z Tomem – było to tchórzliwe i właściwie podłe z jego strony. Odwrócił się od niego – bo tak było najwygodniej – a teraz potrzebował jego pomocy. Mimo że zranił Toma, wiedział, że on jeden zareaguje na jego prośbę. Poza tym – zbyt zależało mu na Sophie, by znów odpuścić.
— Czy ty mnie, kurwa, w ogóle słuchasz? 
— Sorry, możesz powtórzyć? 
Bill westchnął ostentacyjnie, czym naraził się na ironiczny uśmiech Gustava. Upił łyk piwa, Gustav obdarzył swoją puszkę pepsi krótkim spojrzeniem, ale na razie z niej zrezygnował. 
— Uważam, że po gali musimy wziąć się do pracy. Napisałem kilka tekstów, trzeba zająć się muzyką. Musimy wrócić na szczyt. 
— Na szczyt? 
— Tak — potwierdził oschle. — Chyba już odpocząłeś na wakacjach, co? 
Gustav rozdziawił szeroko usta i nic nie powiedział. Trybiki w jego mózgu pracowały tak szybko, że prawie słyszał, jak się przesuwają. Gdy on myślał, jak ratować Sophie z objęć Georga, dochodził do wniosku, że jego najlepszy przyjaciel ma zadatki na psychopatę, Bill w tym czasie tworzył! Miał wrażenie, że kolejny raz śni. 
— Przecież pozabijacie się z Tomem, gdy tylko się spotkacie. Georg go zabije. Bill, kurwa, ja się boję tej pieprzonej gali, a ty chcesz znowu nagrywać?! 
Teraz zamilkł Bill i unikał spojrzenia Gustava. Przyglądał się swoim dłoniom, a Gustav przeczuwał, że to, co powie, spowoduje największy jak dotąd wstrząs. 
— Nie chcę nagrywać już z moim bratem, Gustav. 
— Co? 
— Chyba nie jesteś głuchy? 
— Tokio Hotel powstało dzięki wam. To nie jest tylko twój zespół, Bill. Tworzyliśmy je razem
— Zgadzam się z tobą — powiedział niespodziewanie. — Masz rację, gdy mówisz, że razem tworzyliśmy Tokio Hotel. To były naprawdę piękne czasy i wiele zawdzięczam mojemu bratu; to on nie tracił nadziei, gdy my się już poddawaliśmy, to on walczył, kiedy sami przestawaliśmy. Ale te czasy już minęły, Gustav. 
— Nie masz prawa decydować za niego! — wrzasnął, uderzając pięścią w blat stołu. 
— To Tom zdecydował! — odkrzyknął. Opuścił z hukiem nogi na podłogę. Ciemne oczy ciskały gromy, twarz wykrzywiała wściekłość. W normalnej sytuacji Gustav starałby się załagodzić sprawę, ale zbyt wiele razy milczał, gdy miał ochotę wrzeszczeć ze złości. Tym razem nie da Billowi satysfakcji. — Pochwalił ci się, jak rzucił się na mnie w domu naszej matki? Gdyby nie Gordon, był gotów mnie tam zatłuc, a matka stała obok! Chwalił ci się kiedykolwiek, gdzie spędzał te wszystkie pieprzone noce?! Chodził na dziwki! A gdy wracał do domu, był zupełnie rozbity! Sądzisz, że nigdy się o niego nie martwiłem, kiedy nie wracał na noc? Zawsze! Czułem, kurwa, wszystko, co on wtedy czuł! Myślicie, że tak się zmienił? Gówno prawda! Ta cała Liv to kolejna dziwka, która go okradnie i zostawi! Tak było z Blanche, prosiłem go, żeby się opamiętał... Mam to teraz w dupie, słyszysz?! Niech się stoczy.
Bill wrzeszczał wysokim głosem, opluwając Gustava śliną. Nie zauważył nawet, kiedy wstał, więc opadł z powrotem na krzesło wyraźnie zmęczony. Gustav od dawna nie widział, by coś tak rozwścieczyło Billa, a i tak domyślał się, że to wykrzyczał wyłącznie to, co najbardziej go denerwowało. 
— Bill, gdybyście porozmawiali... 
— Jeżeli ci się coś nie podoba – możesz odejść — rzekł cicho, nie zwracając uwagi na to, co powiedział Gustav. Był zupełnie wytrącony z równowagi. Przymknął powieki i oparł głowę na ręce, a ten widok sprawił, że Gustav poczuł nagły żal. Żałował tego, co właśnie usłyszał. To było zbyt szczere, w słowach Billa kryło się wiele zbyt długo skrywanego bólu. — To twoja sprawa. Tom jest moim bratem, ale nie muszę być z nim związany przez całe życie. Myślę, że on też już tego nie chce. Ciągle się wścieka, że nie może się rozwijać, robi z siebie takiego męczennika... Lubię to, co robimy. Lubię koncerty, spotkania z fanami i wszystko, co osiągnęliśmy z zespołem. Nie potrzebuję wiecznej chwały. Tom traktuje to zbyt poważnie, mam wrażenie, że muzyka dla niego to jakaś święta misja. Pokochały nas miliony, czy to nie wystarczy? 
Gustav pokręcił bezradnie głową, podniósł się nie zwracając uwagi na otwartą pepsi, zabrał kurtkę i wyszedł. 




— Przeziębisz się, Liv. 
Spojrzała na niego bez słowa, wykrzywiając wargi w ironicznym uśmiechu. Wzruszył ramionami, bo wiedział, co miała na myśli: mówi to ktoś, kto stoi w samej koszulce przy otwartym oknie i pali papierosa. Liv siedziała obok niego na parapecie, na którym niedawno się kochali, i odrywała małe kawałki ciasta, które potem lądowały w jej ustach. Ubrała z powrotem dżinsy, włożyła jego bluzę i zasunęła suwak pod samą szyję. Talerz z połamanymi kawałkami ciasta leżał pomiędzy jej nogami; okruszki walały się po talerzu, jej spodniach, bluzie Toma i zdobiły kąciki jej ust. 
— I co dalej? 
Potarł zmarznięte ramiona i zaciągnął się papierosem. Dym wypełniał jego płuca, a potem Tom obserwował, jak wydmuchany w jednej chwili zostaje porwany przez wiatr. Oparł się łokciem o framugę okna i rzucił krótkie spojrzenie na pokój. Pościel na obu łóżkach była skołtuniona, poduszki leżały na podłodze, obok zarejestrował wzrokiem top Liv i dalej jej sweter. W powietrzu nadal unosił się zapach szalonego seksu; poza nim wyczuwał aromat ciasta czekoladowego i lekką woń bzu. 
Spojrzał na Liv. Uśmiechnęła się łagodnie, przeczesała włosy palcami i stłumiła ziewnięcie. Była zmęczona, ale nie zauważał żadnych oznak, które miałyby zwiastować kolejne zasłabnięcie. Wydawało się, że Liv już o tym nie pamięta, lecz on ją bacznie obserwował. Wystraszył się, gdy Liv nagle upadła, lecz najwyraźniej faktycznie była to chwilowa niedyspozycja, ponieważ od tamtego czasu czuła się dobrze. Mimo że Tom w końcu uwierzył w jej tłumaczenie, postanowił chociaż przez jakiś czas nie spuszczać z niej wzroku.
— Wrócimy do siebie... 
— Pójdę z tobą na galę — przypomniała mu, przerywając myśl, której i tak nie umiał dokończyć. — Gdy ty będziesz na scenie, za sceną, gdziekolwiek, co mam robić?
Zastanowił się. 
— Chyba nie będę mógł przyjechać z tobą... muszę wcześniej iść na próbę i wysłuchać, co wszyscy mają do powiedzenia na temat mojego wyjazdu — wytłumaczył. Być może los kariery stanął pod znakiem zapytania, ale wyjątkowo wcale się tym nie przejmował. Oddałby wszystko, żeby znów spędzić z Liv te dni z dala od zgiełku miasta, wizji wspólnego występu i kłótni z bratem. Wyłączył telefon; wyobrażał sobie, ile ma połączeń nieodebranych, ale nie chciał z nikim rozmawiać. To, co działo się między nim a Liv, było warte tej ucieczki. — Zadzwonię do Mariny i poproszę ją, by się tobą zaopiekowała. Myślę, że przypadniecie sobie do gustu. Trzymaj się z daleka od dziewczyny mojego brata. 
— Chyba trochę się boję — wyznała cicho. Popatrzył na nią i zadał sobie pytanie, czy dobrze robi, że chce ją wprowadzić do swojego świata. Pod pozorem silnej kobiety kryła się delikatna osoba, którą łatwo zranić. Rzadko spotykali się w miejscach publicznych, gdzie ktoś mógłby ich śledzić. Gdy przyprowadzi Liv na galę, jej życie może się diametralnie zmienić. Dziennikarze szybko domyślą się, że urocza brunetka nie jest żadną kuzynką dziewczyny perkusisty Tokio Hotel, tylko że przyszła z gitarzystą. Liv była niezwykle skrytą osobą i sama decydowała, czym się podzielić z drugim człowiekiem. Najpierw musiał udowodnić, że zasługuje na jej zaufanie. Domyślał się, iż jest jeszcze mnóstwo tajemnic, które Liv przed nim skrywa; ciekawscy reporterzy nie będą mieli skrupułów i wyciągną wszystko na wierzch. — Nigdy nie byłam na takiej gali z gwiazdą muzyki — dodała, śmiejąc się nieśmiało; próbowała ukryć swoje zawstydzenie. 
— Nie musisz tam ze mną iść, Liv. Nie będę mieć do ciebie pretensji. 
— Chcę iść tam z tobą — odparła trochę urażona. Pewność w jej głosie sprawiła, że serce Toma na chwilę zgubiło rytm; zabiło mocniej i się uspokoiło. 
Zgasił papierosa i niedopałek rzucił w ciemność. Lynch raz mu powiedział, że jeśli kiedykolwiek znajdzie niedopałek po papierosie – będzie wiedział, że to on, i go zabije. Ale jeszcze nigdy nie próbował go zabić, tylko wzdychał ostentacyjnie i odgrażał się, że go nie wpuści więcej do środka. Po raz kolejny przesadzał. 
Wcisnął się za Liv, usadowił na maleńkiej powierzchni parapetu i przyciągnął ją do swojego torsu. Było im trochę ciasno, Liv miała kolana pociągnięte pod brodę, a jego nogi zwisały w niewygodnej pozycji. Nie marudził, wtulił zmarznięty nos w ciepłą szyję Liv i zignorował przekleństwo, którym go obrzuciła. 
— Wiem — odparł pojednawczo. — Ja również chcę, żebyś ze mną poszła. Ale nie chcę, byś robiła coś wbrew sobie... 
— Ta twoja troska jest naprawdę wzruszająca. 
Nie mógł powstrzymać śmiechu. 
— Być może masz rację. Porozmawiam z Mariną, nie zauważysz nawet, że mnie nie ma. 
— Poradzę sobie — zapewniła go, wtulając się mocniej w jego tors. Odwróciła głowę w jego stronę. — Masz ochotę posłuchać muzyki? 
Westchnął bezradnie. Zsunął się z parapetu, poszedł po telefon, dwie pary słuchawek i rozdzielacz. Usadowił się znów za Liv, podał jej słuchawki, włączył odtwarzacz muzyki, potem wsunął telefon do kieszeni bluzy, którą miała na sobie, i starał się wygodnie oprzeć o ścianę. Nierówności wbijały mu się w plecy, a prawa ręka szybko zdrętwiała pod ramieniem Liv. 
Lubił słuchać muzyki z Liv; dzięki małemu czarnemu dodatkowi mogli słuchać jej jednocześnie, bez konieczności wyrywania sobie słuchawek. Zauważył to w jednym ze sklepów w stylu „Wszystko po dwa euro”, w którym byli z Liv; ona właśnie wybierała prezenty dla syna swojego przyjaciela, zatem Tom postanowił rozejrzeć się po sklepie – i tak nie miał pojęcia, co można kupić pięciolatkowi, nie znał nawet tego całego Markusa, który – przy okazji – niezwykle go denerwował. Nigdy z nim nie rozmawiał, widział go kilkakrotnie, gdy był na zmianie z Liv, poznał go wyłącznie dzięki opowieściom. Bez wątpienia był dobrym facetem, którego los niezwykle doświadczył, był troskliwym przyjacielem Liv i idealnym ojcem dla synka. Mimo to jego przesadna idealność działała Tomowi na nerwy, wydawało się, że nie ma żadnej skazy, a wszystko, czego dotykał, zamieniało się od razu w złoto. Wiedział, że takie myślenie jest co najmniej nie w porządku – Markus szybko stracił ukochana żonę, wiele przeszedł, by móc zajmować się swoim dzieckiem, poza tym ciężko pracował, by małemu niczego nie brakowało. 
Objął mocniej Liv, dochodząc do zaskakującego wniosku – niechęć do Markusa była powodowana zazdrością. W głębi serca pragnął, by to o nim wyrażała się z takim podziwem, by na myśl o nim tak błyszczały jej oczy, by to jego imię wymawiała tak miękko i z taką słodyczą w głosie. Wiedział od Liv, że darzyli się miłością – Markus traktował ją jak młodszą siostrę i w taki sposób ją kochał. Tom chciał, aby Liv wreszcie zobaczyła go takiego, jakim jest naprawdę; żeby odkryła jego serce i pomogła przełamać jego strach. 
Odwróciła się, gdy w słuchawkach rozbrzmiewała piosenka Leonarda Cohena. Opuściła ostrożnie nogi na podłogę, przełożyła słuchawki i pociągnęła go za ręce. Domyślał się, czego chce, więc od razu zaczął energicznie kręcić głową. Liv roześmiała się; nie słyszał niczego poza niskim głosem Leonarda, ale to nie miało znaczenia. Znał Liv tak dobrze, że nie potrzebował wiele wysiłku, by przypomnieć sobie dźwięk jej śmiechu. 
— Nie umiem tańczyć, Liv!
— Nie mam pojęcia, co mówisz, i nic mnie to nie obchodzi. — Poruszała wargami wystarczająco wolno, by zdążył odczytać słowa. 
Odrzuciła stopą leżący na dywanie top, ujęła jego ręce i zaczęła ostrożnie się kołysać. Patrzyła na niego wyczekująco, niemal rozkazująco; westchnął znów i przyciągnął Liv do siebie. Objął ją w pasie, pozwolił by jego ciało poczuło jej rytm, skupił się na melodii, poruszając powoli stopami. Tańczyli wśród skołtunionej i rozrzuconej pościeli, był środek nocy, świadkami ich tańca były wyłącznie jasne gwiazdy rozrzucone na ciemnym niebie. Wąski sierp księżyca zaglądał przez okno. 
Liv była tak blisko, czuł jej ciepło, oddech na szyi i mocne, ale spokojne bicie serca. Nigdy w życiu nie zatańczył z żadną kobietą – przynajmniej kiedy był zupełnie trzeźwy – lecz przy Liv czuł się tak dobrze, jakby od lat codziennie tańczyli po udanym seksie. Nie myślał, jak kiepskim był tancerzem – kilkakrotnie nadepnął na jej stopę, odrobinę za mocno ściskał jej dłoń, zbyt mocno miał napięte mięśnie; popełniał tak wiele błędów, był taki nieidealny. Miał jednak wrażenie, że właśnie ten brak ideału czyni ich relację czymś pięknym i prawdziwym. Wierzył, że jego uczucia były szczere; miał nadzieję, że Liv mogła pokochać go takiego, jakim był – niepewnego, rozżalonego i przegranego faceta. Kiedyś powiedziała mu, że stara się przekonać samego siebie, że potrafi być dobrym człowiekiem. Tak łatwo odgadła jego uczucia, choć wtedy jeszcze w ogóle go nie znała. Właśnie takim człowiekiem chciał być dla niej. 
Rozmyślania tak go poniosły, że spróbował obrócić Liv – zaplątała się w słuchawki i prawie przewróciła, gdyby jej nie zdążył złapać. Słuchawki spadły i wypięły się, głos Cohena popłynął z kieszeni Liv. Chciał ją przeprosić, ale popatrzyła na niego z czułością, a chwilę później roześmiała się łagodnie i uroczo, że zapragnął zatrzymać czas właśnie w tym momencie – chciał już przez wieczność czuć ciepło jej ciała tuż przy swoim, słuchać cudownego chichotu i patrzeć w te roziskrzone oczy.
Mówią, że uczucie zaczyna się wypalać, gdy kobieta patrzy na mężczyznę z czułością. Mówią, że to właśnie tej chwili mężczyźni obawiają się najbardziej – czułe spojrzenie zawsze zwiastuje kłopoty. Mężczyzna zwykle dowiaduje się, że ukochana ma innego, znudziła się tą relacją albo po prostu przestała go kochać. Pewni mądrzy ludzie sądzą, że mężczyźni powinni unikać kobiet, które patrzą z czułością; takie kobiety, dodają, nie są szczere. Czułością maskują swoje prawdziwe zamiary, mężczyźni zwykle dają się nabierać na te śliczne pozory. Wcześniej czy później oszukają, zostawiając biednego mężczyznę zdruzgotanego. 
Być może mają rację.
Pocałował ją bez zastanowienia. 
— A to za co? 
Za twoje piękne oczy, za ich cudowny blask, za spojrzenie, którym mnie codziennie obdarzasz. Za twoje usta, które przez cały czas są ciepłe, miękkie i słodkie, i gotowe, by mnie przyjąć. Za twoje ramiona, które zawsze są wystarczająco silne, by mnie objąć i pokazać, gdzie jest moje miejsce. Za twój perlisty śmiech będący najpiękniejszą melodią dla moich uszu; chciałbym kiedyś stworzyć muzykę, która będzie mi o nim przypominać. Za słowa, którymi mnie obdarzasz; twoja szczerość przywraca mu wiarę w ludzi i w siebie. Za twoje dobre serce, w którym znalazłem pocieszenie, dobroć oraz miłość. Za delikatny dotyk dłoni; uwielbiam, gdy ostrożnie badasz moją twarz, jakbyś bała się, że jest tak krucha jak porcelana. Za to, że nadal jesteś ze mną, gdy inni mnie opuścili i zapomnieli o tym, co naprawdę jest ważne. Za twój smutek, który sprawia, że chcę poznać jego źródło, i pomóc ci go przezwyciężyć. Za to, jak przy tobie się czuję; mam wrażenie, że świat stoi przede mną otworem mając u boku taką kobietę; nie sądziłem, że jestem jeszcze zdolny do takich pięknych uczuć, codziennie uczysz mnie czegoś nowego w tak łagodny sposób... 
— ...Za wszystko, Liv — dokończył na głos potok swoich myśli. Uśmiechnęła się niepewnie, w jej oczach dostrzegał kryjące się szczęście. Być może domyślała się, co nastąpi potem, a może była zupełnie zaskoczona. W ogóle o to nie dbał; gdy uśmiech wypełzł na jej twarz skąpaną w blasku nocnej lampki, poczuł, że jest jedyną kobietą, dla której zrobiłby wszystko. Chciał, żeby wiedziała, że miłość do niej rozsadza mu serce; nawet nie sądził, że to może być tak piękne. Głos mu zadrżał lekko, gdy powiedział: — Kocham cię, Liv. Wiem, że nie znamy się jeszcze tak dobrze, jakbym chciał; wiem, że to dzieje się bardzo szybko... 
— Ja ciebie też — przerwała mu. 
Zastygł z otwartymi ustami. Liv objęła jego twarz, a jej śmiech pochodził z samego serca. 
— Możesz powtórzyć? Chyba się przesłyszałem... 
— Ja ciebie też — powiedziała między pocałunkami. Świat zawirował, a on z nim. Dreszcze przeszywały jego ciało, gdy szeptała mu do ucha raz po raz: — Ja ciebie też, ja ciebie też, ja ciebie też...





Tytuł: Fever Ray - If I had a heart

4 komentarze:

  1. Jeśli mam się do czegoś przyczepić to do postaci Sandry, ponieważ wydaje mi się trochę niespójna. W poprzednich rozdziałach przedstawiłaś ją jako manipulantkę, osobę wredną i perfidną, która zawsze stawia na swoim, oszukuje Billa. Teraz nagle mam przed oczami jej wybieloną wersję. To trochę tak jakbyś opisała zupełnie inną osobę. Powyższa wersja Sandry kłóci mi się z jej poprzednią. Nie wiem, czy jest tak faktycznie, czy jest to może tylko efekt tego, że poprzednie odcinki czytałam jakiś czas temu.
    A w międzyczasie... miłość kwitnie! Pominę, że wczoraj zamiast słonika pojawił mi się złoty stanik, ale było trochę późno i literki zaczęły mi się mienić przed oczami. W każdym razie myślę, że ta miłość jest w stanie przezwyciężyć ten życiowy chaos, który ich otacza, i furię Billa, kiedy już się o wszystkim dowie :) Swoją drogą młodszy Kaulitz wydaje mi się na zmęczonego, choć sama nie wiem, czy nie jest to zwykłe gwiazdorstwo. Wiem, że czasem trzeba mieć dużą dozę tolerancji do ludzi, którzy nas otaczają, nie wszyscy są idealni. Jemu tego najwyraźniej brakuje. Mimo to wydaje mi się, że nie wszystko jeszcze stracone. Może zauważy w Liv szansę dla jego relacji z bratem, może ona będzie ich pomostem.
    Tak na koniec: myślę, że zmierzasz w dobrym kierunku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak: Sandra jest wredną suką i taka już będzie. To nie jest wybielenie jej postaci, tylko przedstawienie, co ona sama o tym sądzi. Wcześniej głównie pisałam, że wszyscy jej nienawidzą, ale nigdy nie pokazałam jej perspektywy. Wiele osób nie myśli o sobie źle - Sandra tak samo. Znajduje wiele wytłumaczeń, dlaczego postępuje tak a nie inaczej, zrzuca winę na innych, że czuje się niedoceniona, zbyt nijaka i dlatego znalazła się w takim miejscu. Nie widzi jednak, że to jej własne wybory doprowadziły ją do takiego życia i tylko ona jest winna. Kieruje nią zazdrość - w końcu to ona ma tego boskiego Billa, a sama nie jest obiektem zachwytu. Dzięki podłości i manipulacji Billem zapewnia sobie w pewien sposób bezpieczeństwo. Gdy Tom zwrócił uwagę Billowi, że dziewczyna go okłamuje, nie uwierzył. Przecież wszyscy są źle nastawieni do niej, obrażają jego biedną ukochaną, a Sandra może robić swoje i tłumaczyć sobie, że wcale nie jest taka okropna, bo to wszystko z miłości... :)

      Usuń
    2. Tak, ale jej myślą są trochę zbyt niewinne...

      Usuń
  2. Podoba mi się racjonalne myślenie Gustava. Facet w końcu przejrzał na oczy i oby choć on jeden w końcu dogadał się z naszym buntownikiem :) Zarówno rozpoczęcie jak i zakończenie tej części porywające. Początkowe sceny napisane ze smakiem i wysoką kulturą, zrobiłaś z tego erotyczną lecz zmysłową, delikatną scenę, która jeszcze bardziej ukazała kruchość naszych głównych bohaterów. Podoba mi się w jakim spokoju utrzymujesz całą historię. Ich miłość przez to jest taka spokojna, czysta, delikatna. Ostatnie słowa to taka wisienka na torcie. Piękna błyszcząca, czerwona wisienka. Cóż mogę więcej powiedzieć? Naprawdę mi się podobało. Mogę jeszcze dodać, że Bill jest bardzo charakterny a wplatane przekleństwa tylko to podkreślają. Takie małe 'kur***' ale sporo robi. Czekam na dalsze 'perypetie'. Ach i jeszcze jedno - dobrze, że ukazałaś jak bardzo popieprzona w środku jest Sandra.
    Pozdrawiam, S. :)

    OdpowiedzUsuń