25. Obiecaj mi, że pomyślisz o mnie, gdy zobaczysz gwiazdę na niebie




Simon Dunst patrzy na mnie ze zmartwieniem. 
— Liv... jak długo to trwa? 
— Niedługo... parę tygodni — wzruszam bezradnie ramionami, unikając przeszywającego wzroku Markusa. Dlaczego wszedł ze mną do gabinetu? Ach, tak, zapowiedział, że nie spuści już ze mnie wzroku nawet na chwilę – chyba dosłownie. Splatam palce na podołku, przyglądając kolanom z zainteresowaniem. Plama na jasnych dżinsach przykuwa moją uwagę. Nie mogę znieść ich świdrujących spojrzeń. Wiem, że się martwią o mnie, ale nie potrafię stawić temu czoła. Znowu. Jestem dorosła, a czuję się jak małe dziecko, gdy zrobi coś złego. Zapada niezręczna cisza; szuram butami, byle tylko ją zagłuszyć. Słyszę w końcu westchnięcie lekarza. Zbieram się na odwagę, by zadać to pytanie, które od dawna kołacze mi się w głowie. — Ile mam czasu? 
— Tak ci śpieszno? 
— Nie. 
— Masz kiepskie wyniki, pogorszyły się od ostatniego razu. Leukocyty wzrosły, a poziom hemoglobiny również jest niepokojący... — mówi, przeglądając wyniki badań i porównując je z tymi sprzed kilku tygodni. Marszczy brwi, przeciera dłonią czoło i patrzy na mnie z powagą. Najgorsze jest to, że w tych niebieskich oczach powaga miesza się ze strachem. Czy moje przerażenie jest aż takie zaraźliwe? — Za dwa dni wrócisz tutaj o dziesiątej rano. Zrobimy jeszcze dodatkowe badania, żeby... żeby... 
— Żeby potwierdzić, że jestem chora, rozumiem. Czuję to...
— Szkoda, że nie czułaś, że powinnaś do mnie przyjść! 
— Nie krzycz... 
— Przestań. Czy ty nie rozumiesz, że to chodzi o twoje życie?! — pyta ostro. Kulę się w sobie, ponieważ nigdy nie słyszałam, by krzyczał. Uderza pięścią w biurko; musi być naprawdę zły. Czuję wyrzuty sumienia, ponieważ wszystkim sprawiam tak dużo bólu... — Wyleczę cię i nie pozwolę ci odejść, ale bardzo cię proszę, szanuj samą siebie, skoro nie potrafisz uszanować tego, co zrobiłem dla ciebie parę lat temu i co zrobił dla ciebie twój brat. 
Gdy wspomina o moim bracie, unoszę się na krześle. Jestem wściekła, chcę stąd wyjść, ale ręka Markusa naciska na moje ramię i opadam na siedzenie. Dyszę ciężko, ponieważ nie mam siły na walkę. Muszę spojrzeć wreszcie prawdzie w oczy – jestem chora i zmęczona. Dziwne. Oczekiwałam tej chwili od dawna, a kiedy wreszcie się pojawiła, mam wrażenie, że rozmowa dotyczy jakiejś innej Liv, która siedzi obok. Nikt nie siedzi obok, to chodzi o mnie. 
— Doktor Dunst ma rację, Liv. Ignorowałaś objawy. Miałaś krwotoki z nosa, jesteś ciągle zmęczona, zasłabłaś... 
Z jednej strony wiem, że Markus ma rację. Gdybym była na jego miejscu, prawdopodobnie postąpiłabym podobnie. Chce mnie ochronić, nie mogę mieć mu tego za złe, a mimo to czuję dziwną złość, jakby zdradzał moje tajemnice. Zastanawiam się nad tym przez chwilę – i tak, Markus zdradza moje tajemnice. Nikomu nie powiedziałam, że od dawna źle się czuję. 
Troska przyjaciela doprowadza mnie do szału, chciałabym go uderzyć albo zrobić cokolwiek, by mógł odczuć, że jestem zła. Jestem wściekła na wszystko – na siebie, na niego, na Boga, na moje życie. Straciłam czujność, zaczęłam żyć nadzieją – i miłością. Wiedziałam, że wcześniej czy później znów tutaj trafię. Starałam się, by moje życie było dość jałowe, aby już niczego – i nikogo – nie stracić. Nie chcę tu być, chcę biec, chcę się schować... Nie wierzę. 
— Straciła głowę dla faceta. Zaryzykowała wszystkim dla kilku wspólnych chwil. 
— Markus! Niech cię szlag! 
— Świetnie. Mam nadzieję, że w trakcie leczenia będziesz o nim myśleć — odpowiada Simon, zupełnie nie zwracając uwagi na moje protesty. — Po chemioterapii czeka cię przeszczep. Wiesz, że...
— Nie — zaprzeczam od razu. Domyślam się, co chce powiedzieć, ale nie mogę się na to zgodzić. Mogą dyskutować o moim życiu, jakby mnie nie było obok, lecz tego nie zniosę. — Dominic mi nie pomoże. Nie szukajcie go. 
— Dobrze wiesz, że jest twoim jedynym żyjącym krewnym, a wasza zgodność tkankowa jest idealna. Znalezienie kogoś niespokrewnionego będzie bardzo trudne. 
— Nie ma mowy, jasne? — pytam, ale bardziej kieruję to pytanie ku Markusowi. Nie chcę, by próbował odnaleźć mojego brata. Odszedł, nienawidzi mnie i nie chce mnie w swoim życiu. To był jego wybór, który muszę teraz uszanować. Nie mogę znów wracać do jego życia i prosić o pomoc. Odebrałam mu wszystko, na czym mu zależało. Muszę wymóc na Markusie obietnicę, że nie będzie go szukał ani teraz, ani gdy będzie po wszystkim. Przy tym ostatnim przełykam głośno ślinę i zaczynam myśleć o czymś innym. — Obiecaj mi, Markus.
— Wróć tu za dwa dni.

Zza chmur niespodziewanie wychodzi słońce; promienie odbijają się w płatkach śniegu, ożywiają smutne twarze przechodniów, rozjaśniają świat. Czas zwalnia, sekundy upływają wolniej, a ja zatrzymuję się i tylko patrzę. Nie mogę się powstrzymać, muszę stanąć i obserwować to wszystko. Mam wrażenie, że to moja ostatnia szansa na prawdziwe życie. Nagle, gdy wiem, że znów przegrywam, wszystko wydaje się piękne. Idealne. Jakbym nigdy wcześniej nie widziała płatków śniegu, nie czuła słabych promieni słońca na bladych policzkach. Wieje lekki wiatr, niosąc mroźne powietrze, które jest rześkie, świeże i cudowne. Zaciągam się mocno, z obawą, że tych oddechów zostało mi już zbyt mało. Zaczynam szybciej chwytać powietrze, serce wali w oszalałym tempie, ogarnia mnie panika. Dlaczego, dlaczego, dlaczego... 
Markus patrzy na mnie z przestrachem, którego nie potrafi – a może nie stara się? – ukryć. Myśli, że zaraz zasłabnę, zemdleję albo w ogóle przestanę istnieć. 
Ludzie mijają mnie, nie zwracając w ogóle uwagi. W oddali widzę nastolatkę, która ściska dłoń swojego chłopaka, dalej starsza pani uśmiecha się do swojego psa, kobieta rozmawia z kimś przez telefon, mężczyzna biegnie za odjeżdżającym autobusem... Co się dzieje? Dlaczego nikt mnie nie widzi? Ja wciąż tu jestem! Proszę... Zauważcie mnie! 
Wracam myślami do gabinetu Simona. Podejrzewa nawrót choroby, chociaż myślę, że jest tego pewien. Wyniki i objawy są jednoznaczne, już wcześniej chorowałam... Nie potrafił dobrze zatuszować swojego zmartwienia, w czym niezwykle przypominał mi Markusa. On podobnie udawał pewnego siebie, ale zdradzało go przerażone spojrzenie i przyciszony głos. Gdy się poznaliśmy, Simon był dopiero na początku kariery lekarskiej, wyleczył mnie, odniósł sukces, a w trakcie leczenia niespodziewanie się zaprzyjaźniliśmy. Myślę, że nie chciałby mnie więcej widzieć, z pewnością nie na oddziale. Przykro mi, że go zawiodłam, przykro mi, że Markus znowu będzie cierpiał... Chciałam go pocieszyć, w końcu spodziewałam się takiej diagnozy od miesięcy, czekałam, czekałam... Wiedziałam, że znów wróci, czułam to każdą komórką mojego ciała, krew szumiała niespokojnie, przygotowując się po raz kolejny na swojego wroga. Wiedziałam... dlaczego teraz świadomość, że wkrótce umrę, tak bardzo boli? 
Kiedy zachorowałam po raz pierwszy, byłam przerażona. Białaczka, rak, chemia, szpital... mój Boże! Miałam wtedy tylko szesnaście lat, chciałam chodzić na randki, spotykać się z przyjaciółmi i malować z moim ojcem. Choroba? To było... nie do pomyślenia. Serce mnie boli na wspomnienie Dominica, który był wtedy dzieckiem i tak bardzo przeżywał mój pobyt w szpitalu. Na początku płakał każdego dnia i nie chciał wracać do domu beze mnie, później wziął sobie do serca rady taty i stał się moim małym aniołem stróżem. Opowiadał mi o wszystkim, co działo się w szkole, mieście oraz naszej najbliższej okolicy, i robił wszystko, co było w jego mocy, bym nie myślała o chorobie. Przynosił mi swoje rysunki, pisał dziecięce wierszyki, opowiadał niestworzone historie, robił zdjęcia... niewiele mi tego zostało. Nadal mam jeden jego wierszyk, kilka zdjęć i podniszczony rysunek. Gdy się wyprowadzałam z naszego domu, chwyciłam kilka pamiątek po nim i ukryłam w wewnętrznej kieszonce torby. Rzadko je wyjmuję, bo ich widok sprawia, że powracają wspomnienia z okresu, gdy byliśmy szczęśliwą rodziną, i z tych dni, w które byliśmy już tylko we dwoje. A później zostałam już sama.
A to, co stało się potem... Czy strach przed śmiercią sprawia, że jestem taka zrozpaczona? Wydawało mi się, że byłam na nią gotowa; przecież ciągle czaiła się gdzieś za mną... teraz stała się realna, a ja chcę schować się gdzieś, gdzie nigdy mnie nie dosięgnie. 
Simon dał mi dwa dni – czterdzieści osiem godzin na zamknięcie życia, o które walczyłam przez trzy lata. 
To nie do końca prawda, co mówi Markus. Nie zrezygnowałam ze swojego życia, ponieważ w jakimś stopniu zawsze mi na tym bardzo zależało, nieważne jak bardzo się starałam, by było inaczej. Próbowałam się pogodzić z tym, co wydawało mi się nieuchronne – i takie się stało. I przez jakiś czas myślałam, że odniosłam sukces. Niewiele było osób, na których mi zależało, straciłam brata, rodzice już nie żyli, przestałam tworzyć i zapomniałam, że pragnęłam być artystką jak mój ojciec. Cały czas byłam gotowa na powrót choroby, a ten strach przysłaniał mi wszystko inne. Nie potrafiłam odejść od Markusa, który mnie uratował, ani zapomnieć o Samie, za którego w pewnym sensie czułam się odpowiedzialna. Zapomniałam o reszcie i żyłam, nie-żyjąc. 
Dopóki nie poznałam Toma.
W końcu straciłam głowę dla niego, to prawda, uwierzyłam, że pomoże mi się z tym uporać. Tak bardzo chciałam, by dowiedział się o wszystkim... ale jak powiedzieć o głęboko skrywanych tajemnicach, które kryją w sobie tyle wspomnień i bólu? Nie potrafiłam tego zrobić, tak bałam się, że go stracę... A teraz zostało mi kilkadziesiąt godzin, by po raz ostatni żyć, pożegnać się z Markusem... jak do tego doszło?
Co ja powiem Tomowi? Jak wytłumaczę mu, że odchodzę i już nigdy nie wrócę do jego życia? Czy moje zapewnienie o miłości będzie w tej sytuacji uzasadnione? Jak powiedzieć, że ja również – choć nie z mojej winy – muszę go opuścić na zawsze?
— Śpisz? 
Potrząsnęła głową, jednocześnie zaprzeczając i wyrywając się ostatecznie z rozmyślań. Sam zaglądał przez uchylone drzwi, światło z korytarza wpadało krzywą smugą do pokoju. Zmrużyła oczy.
Nawet gdyby nie miała problemów ze snem, nie chciałaby zasnąć. Jak mogłaby spać, skoro gdy tylko zamykała powieki, widziała Toma, doktora Dunsta, przerażonego Markusa albo zmarłych rodziców? Do cholery, oczywiście, że nie mogła spać. Mogła tylko nieskończenie długo rozpamiętywać ostatnie dni. 
— Nie śpię, Sam, chodź tutaj — zwróciła się do chłopca nieco zachrypniętym głosem. 
Przesunęła się na brzeg łóżka, a Sam wsunął się do niej pod kołdrę. Pocałował ją w policzek na przywitanie i obdarzył poważnym zasmuconym spojrzeniem. Ten wzrok nie pasował do dwunastoletniej twarzy, która przede wszystkim powinna wyrażać dziecięcą radość. Dlaczego nie zauważyła, że Sam tak szybko dorósł? Zawsze był dla niej małym chłopcem, a od kiedy leżała na oddziale, odniosła wrażenie, że ma do czynienia z kimś o wiele dojrzalszym. 
— Jak się czujesz, urwisie? — zapytała cicho, starając się nikogo nie zbudzić. Nie wiedziała, która dokładnie jest godzina, ale podejrzewała, że około trzeciej nad ranem; zanim zapadła w niespokojną drzemkę, była północ. 
— Dobrze, a ty? 
— Jestem trochę zmęczona. 
Liv była śmiertelnie zmęczona; nie mogła spać, była przerażona, coraz słabsza i – tak jak mówił Markus – tęskniła za Tomem tak mocno, że sprawiało jej to fizyczny ból. 
— Dlaczego nie możesz spać? 
— Bo ciągle mówisz — zachichotała, starając się go rozweselić. Była wykończona, ale nie mogła zadręczać tym chorego dwunastolatka. Sam jednak wcale się nie uśmiechnął. Dźgnęła go lekko w bok. — Zawsze mam problemy ze snem, gdy jestem w nowym miejscu. 
— Nie mogłaś spać, gdy byłaś ze swoim chłopakiem nad morzem? — zapytał. 
Liv prawie zachłysnęła się powietrzem, gdy usłyszała pytanie Sama. Zabolało niczym dźgnięcie nożem w serce. Tom ciągle do niej wracał – albo ona przywracała go w swoich wspomnieniach, albo łapała się na tym, że chciała do niego zadzwonić i porozmawiać, albo ktoś inny jej o nim przypominał.
Oczywiście, że źle sypiała podczas urlopu z Tomem – pierwszej nocy się upiła, miała złudną nadzieję, że prześpi całą noc bez snów, ale zbudziły ją koszmary. Poczuła się nieco lepiej, dopiero kiedy Tom niespodziewanie wsunął się pod jej kołdrę i przytulił mocno do siebie. Nic wtedy nie powiedział, jedynie objął ją w pasie, lekko musnął ustami odsłonięty kark i szybko zapadł w sen. Liv za każdym razem splatała ich palce ze sobą, w ciemności próbując odróżnić jakieś szczegóły i przyjrzeć się im. Przyciskała ich dłonie mocno do serca, ponieważ potrzebowała poczucia, że Tom faktycznie śpi tuż za nią. Ściskając jego dłoń, miała pewność, że jest obok. Ciężar jego ramienia wyczuwalny na żebrach dziwnie ją uspokajał, ciepło ciała koiło jej lęki. Kilka razy odwróciła się ostrożnie, by go nie zbudzić, i musiała lekko pocałować jego policzek. 
Tęskniła za tamtymi chwilami, które teraz mogła jedynie wspominać. Choć były tak boleśnie prawdziwe, nie miała nadziei, że jeszcze kiedykolwiek się powtórzą. Mogła jedynie zagłuszać w głowie głos Markusa błagający ją, by nie odrzucała Toma. Prosił ją i groził, przewidywał wszystko to, co będzie czuć, gdy odejdzie. Tak dobrze ją znał; wiedział, że bez niego sobie nie poradzi, lecz nie rozumiał, że Liv nie zniesie utraty nadziei w oczach Toma. Musiała więc odejść, by chronić i jego, i siebie.
— Liv, przepraszam cię. — Płaczliwy głos Sama zwrócił jej uwagę i na chwilę przestała rozmyślać o Tomie. 
— Ależ za co? — Zmarszczyła brwi, nie miała pojęcia, o co mogło mu chodzić. Próbowała spojrzeć mu w oczy, ale spuścił wzrok i się skulił przy jej boku. — Sammy, mały, nie masz za co.
— To przeze mnie jesteś chora! 
— Dlaczego tak sądzisz?
— Ja tak bardzo chciałem, żebyś mnie nie zostawiała, i codziennie myślałem, żebyś tutaj mogła zostać. To wszystko moja wina, Liv, przepraszam, ja nie chciałem — dokończył, łkając. 
Zakrył twarz dłońmi i wybuchnął płaczem. Drżał u jej boku, a Liv zaniemówiła i wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Nie miała pojęcia, co zrobić ani jak wyjaśnić dziecku, że to nie jego wina. Mimo to wyznanie Sama niezwykle ją wzruszyło – jego tęsknota za nią nie mogła przecież wywołać choroby, jednak nie spodziewała się, że jest dla niego aż taka ważna. 
Objęła go ostrożnie i zmusiła, by wreszcie na nią spojrzał. Przetarła dłońmi jego mokre policzki i spróbowała uśmiechnąć się łagodnie.
— Hej, hej, cicho, nie płacz, Sam — szeptała kojącym głosem, głaszcząc go po ramionach. Łzy stale wypływały z oczu Sama, wargi wykrzywiały się w grymasie smutku. — To nie jest twoja wina, rozumiesz? Czasami tak się zdarza, że ludzie chorują. 
— Ale gdyby nie ja…
— …to też byłabym chora, naprawdę, Sam, to nie twoja wina. 
— Myślę teraz, że nie chcę cię tutaj widzieć, ale ty cały czas tu jesteś… — wymamrotał dziecinnie.
— To tak nie działa… ale próbuj dalej — zachęciła go. Liv wpadła na pewien pomysł. — Posłuchaj. Ja będę myśleć, że nie chcę cię tutaj widzieć, a ty, że nie chcesz widzieć mnie, co ty na to? W ten sposób wyzdrowiejemy oboje, zgadzasz się?
— Tak! Ale… ja chcę się z tobą widywać — dodał żałosnym tonem i znowu się rozpłakał.
— Ja z tobą również, mały. Ale bardziej chcę, żebyś był zdrowy, a widywać możemy się poza szpitalem. 
— Zgoda. Nie chcę się już więcej widzieć, Liv. 
— Ja ciebie również. 
— Nie jesteś na mnie zła? — zapytał cicho.
— Absolutnie. Kocham cię, urwisie. 
— A ja ciebie mocniej! — zapewnił solennie. Podniósł się i zawisł twarzą nad jej, by cały czas patrzeć jej w oczy. Rzęsy miał mokre od łez, policzki lśniące. Liv dotknęła palcami tej dziecięcej miękkości, a Sam rozjaśnił się w uśmiechu. Pochylił się i zostawiał na jej policzkach ślady mokrych pocałunków. Liv zachichotała i sapnęła ze zmęczenia, gdy na nią opadł. Objęła go mimo to i mocno przycisnęła do siebie. Drobne rączki oplotły ją niezdarnie. — Najmocniej!
— Oczywiście, jesteś w końcu młodszy, dlatego masz więcej siły do kochania.
— Tak, dlatego będę kochał cię tak mocno, bo potrzebujesz więcej opieki. 



Sophie zerknęła na zegarek; wskazywał dwie minuty po szesnastej. Powoli wspięła się po marmurowych schodach do kawiarni, w której umówiona była z kimś o nicku Verloren. Stawiała stopy ostrożnie, ale nie tylko ze względu na pokryte zdradliwym lodem stopnie. Starała się przeciągać ten czas do ostateczności; ciągle mogła jeszcze zawrócić i uciec – co powinna była zrobić. Umawiać się na spotkanie z kimś z Internetu? Skrajnie głupie – a bycie w związku z mężczyzną, który stanowi zagrożenie? Pokręciła głową; obydwa wyjścia były pozbawione sensu. Sophie jednak była na tyle przerażona, że mogła spotkać się z kimś, kogo nie zna. Kawiarnia to miejsce publicznie, więc nic nie mogło jej zagrozić. Postanowiła, że do domu wróci okrężną drogą – tak na wszelki wypadek. Potem westchnęła; internetowy przyjaciel z pewnością i tak się nie zjawi, dlaczego zatem tak bardzo się martwiła? Kto normalny przyjeżdżałby na pomoc nieznajomej kobiecie, która ma problem ze swoim mężczyzną? No właśnie – nikt. 
Jeszcze przez chwilę zastanawiała się pod budynkiem – wejść czy uciec? Gdy z kawiarni wyszły dwie przyjaciółki, Sophie skorzystała z okazji i wsunęła się do środka. Odetchnęła głęboko, ściągnęła wełnianą czapkę i rozejrzała się po niedużej sali. 
Po lewo miała wysoką ladę, za którą krzątała się uśmiechnięta brunetka ubrana w biały fartuszek. Na blacie postawiono dwa cenniki – ciast i napojów – prześlizgnęła się wzrokiem po gościach siedzących przy ladzie, niezbyt długo przyglądała się smakowitym ciastom w gablotce obok. Po prawo i przed sobą miała przypadkowo poustawiane stoliki, które otoczone były wygodnymi fotelami; na siedzeniach położono małe poduszki, przez oparcie przerzucono kolorowe narzuty. W powietrzu unosił się zapach cynamonu, świeżej kawy i czekolady; z głośników wypływała subtelna muzyka. 
Sophie zajęła stolik przy oknie, skąd miała idealny widok na osobę siedzącą pod ścianą tyłem do niej. Mężczyzna, krótkie blond włosy, czarna marynarka. Więcej nie była w stanie dostrzec; zauważyła na blacie stolika bukiet białych lilii i serce zabiło jej mocniej. Przyszedł! To naprawdę Verloren
Ale co miała zrobić? 
Zerknęła ponownie na zegarek. Dziesięć minut po szesnastej. Ile będzie na nią czekał? Kwadrans? Godzinę? Świdrowała go wzrokiem; bała się, że się odwróci w jej stronę, ale bała się również, że odejdzie, a wraz z nim szansa na normalność. Tylko czy mogła wierzyć, że ten nieznajomy mężczyzna naprawdę coś zmieni w jej życiu? Georg ją bił, zagrażał jej – dlaczego ktoś obcy miałby się tym przejmować? Każdy ma wystarczająco dużo własnych problemów, po co dodawać sobie kolejnych? Sophie kajała się w myślach, ale potem pomyślała: przecież przyszedł. Nie byłoby go, gdyby się nie przejął. 
Podejść czy zaczekać? Ale na co miała czekać? Co miałaby powiedzieć, gdy podejdzie? Cześć, jestem Sophie, umówiliśmy się tutaj, ponieważ mój facet mnie bije, pomożesz mi? Pokręciła głową, zdając sobie sprawę, że pomysł przyjścia tutaj był idiotyczny. Anonimowe rozmowy z kimś, kogo w ogóle nie znała, przynosiły jej pewną ulgę. Mogła opowiedzieć wszystko, a jej konfrontacja z rzeczywistością była mniej bolesna. Dlaczego nie mogła zostawić tego tak, jak było? 
Wstała, chwyciła kurtkę i zaczęła się z powrotem ubierać. Policzki płonęły jej rumieńcem; zaczerwieniły się wcześniej od mrozu, a w dodatku czuła ukłucia wstydu. Co ona sobie myślała? Nikt nie pomoże takiej szarej myszce jak ona. Tom próbował – odrzuciła go, Gustav próbował... nie skorzystała z pomocy najbliższych, więc tym bardziej ktoś obcy nie zdoła jej pomóc. Co mógłby zrobić? 
— Przyszłaś...
Zdrętwiała, gdy usłyszała głos tuż obok siebie. Szept, ledwo słyszalny, ale za to wyrażający autentyczne zdziwienie. Zacisnęła dłonie na rękawiczkach, spojrzała w okno i nie mogła w to uwierzyć. Jak... 
— To niemożliwe.
— Niemożliwe, że się spotkaliśmy?
— Tak — odparła, nie odwracając się. Drżała. Z nerwów czy ze strachu? Nie wiedziała; granica między zdenerwowaniem a strachem stała się niezwykle płynna. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. Nie wiedziała, czy bardziej jest tym zdenerwowana czy przerażona. — Skąd... Jak...
— Sam nie wiem — usłyszała.
Brzmiało to szczerze, lecz postanowiła nie pozwolić się zwieść. Prośby Georga również zwykle brzmiały szczerze, a doprowadziły ją do tego miejsca. 
— Nie wierzę.
— Och — westchnął tylko. — Dlaczego?
— Takie rzeczy nie dzieją się w realnym świecie. Nie mogliśmy się tutaj spotkać.
— Ale się spotkaliśmy. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
Sophie przyglądała się swoim zaczerwienionym dłoniom. 
— Wierzysz w przeznaczenie?
— Chyba tak — roześmiał się cicho, trochę zawstydzony swoją odpowiedzią. — A ty?
— Nie, nie wierzę.
— Uwierz więc w nas — odpowiedział bez chwili wahania. Sophie poraziła pewność w jego głosie. Proste słowa, a wyrażały wszystko. — Sophie...
Wtedy dopiero odwróciła się i spojrzała Gustavowi w oczy. Nie mogła uwierzyć, że to z nim rozmawiała. Jak to możliwe? Takie rzeczy nie dzieją się w prawdziwym życiu! W filmach – owszem, ale żeby przytrafiało się to zwykłym ludziom? Nie, to niemożliwe. 
Ale stał przed nią prawdziwszy niż kiedykolwiek. Pod ciemną marynarką miał jasną koszulkę, która opinała szeroką pierś. Na nosie okulary w czarnej oprawce, uśmiechał się tak łagodnie, jak tylko on potrafił. W oczach – niezmienna miłość. Jak to możliwe? Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła? 
Otrząsnęła się z tego. Nie mogła pozwolić, by Gustav wpłynął na jej poczucie odbierania rzeczywistości. Zbyt długo Georg mamił ją pięknymi obietnicami, zbyt często ulegała jego wpływom, by teraz ulec ot tak Gustavowi. Nie wierzyła, że mógłby ją kiedykolwiek skrzywdzić, lecz – kiedyś to samo myślała o Georgu. 
— Wiedziałeś, że to ja? Kiedy się domyśliłeś? — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Że też ona się nie domyśliła! Wycofany, niepewny siebie facet, nieszczęśliwie zakochany, chce ratować inną kobietę, ponieważ nie mógł uratować swojej ukochanej... co za bzdura! — Jak mogłeś?! 
— Nie miałem pojęcia, że to ty, przysięgam! Przecież bym ci powiedział! — zapewnił, unosząc do góry dłonie.
Gustav wyglądał tak niewinnie i naiwnie, że Sophie nie mogła znieść jego widoku. Była wściekła; przyszła tutaj, ponieważ potrzebowała pomocy, ale nie spodziewała się, że spotka Gustava, który będzie ją przekonywał o ich przeznaczeniu! Pokręciła głową, odepchnęła go od siebie i wyszła z kawiarni. 
Podążył za nią, ubierając się w pośpiechu. 
— Akurat! — krzyknęła rozeźlona. Nie musiała się odwracać; słyszała, że za nią idzie. Gdyby chociaż od razu się przyznał, byłoby zupełnie inaczej. Nie byłaby taka wściekła, może tylko... nieco zawiedziona? Tak, chyba tak. Spodziewała się kogoś innego, a pojawił się Gustav. Jego troska i tak by ją poruszyła – po co kłamać? — Ze wszystkich stron internetowych wybrałeś tę samą co ja! I przypadkiem zacząłeś ze mną rozmawiać. Przypadkiem postanowiłeś mi pomóc! Głupi jesteś czy tylko takiego udajesz?!
— Być może jestem głupi — odparł cicho. Zwolniła i wpadł w jej plecy. Nie zdążyła się odsunąć, ponieważ objął ją wpół i przyciągnął do swojego torsu. Zadrżała, kiedy zaczął szeptać: — Odrzuciłaś mnie, Sophie. Od miesięcy oszukuję Marinę – jak sądzisz, jak się z tym czuję? Nie potrafiłem od niej odejść ani otwarcie o ciebie zawalczyć. Postanowiłem pomóc tej kobiecie, ponieważ nie mogłem uratować ciebie, a czułem, że muszę odkupić swoje winy względem Mariny. Czy to dalej nic dla ciebie nie znaczy? Nie powinniśmy byli się tutaj spotkać, przecież takie rzeczy się nie dzieją, prawda? Kocham cię, Sophie. — Najbardziej jednak wstrząsnęły nią ostatnie słowa: —Ty też mnie kochasz. Kiedy to zrozumiesz?
Powiedział to powoli i ostrożnie. Pomimo rozwagi, Sophie wyczuła w jego głosie spokojną pewność; po prostu podzielił się z nią tym, czym wiedział. Nie było w tym niczego brawurowego, nie rzucał jej wyzwania, nie chciał niczego na siłę udowadniać. 
Może historia musiała zatoczyć koło? Oddała mu się, ponieważ potrzebowała kogoś, kto zastąpi jej Georga i pomoże zapomnieć o tym, co czekało na nią w domu. Dni spędzone z Gustavem były przepełnione ciepłem i czułością, za którymi tak bardzo tęskniła. Wykorzystała go – to prawda. Nie była wtedy w nim zakochana, może tylko trochę zauroczona poczuciem bezpieczeństwa, jakim jej dawał, ciepłem ramion, dobrym słowem, czułym sercem. Imponowało jej to i przyciągało do niego, ale w końcu i tak odeszła, gdy Georg po raz kolejny złożył solenne obietnice, że się poprawi, że tym razem im się ułoży, że będą razem szczęśliwi i wychowają razem dziecko. Dziecko... czy gdyby nie była w ciąży, zdecydowałaby się odejść? Zapewne nie. Uwierzyłaby w kolejne słowa Georga, milczałaby i cierpiała w samotności. Gdyby nie postanowiła porozmawiać z internetowym znajomym, nigdy nie dowiedziałaby się, że wskutek dziwacznych zbiegów okoliczności rozmawia z Gustavem. To było nieprawdopodobne! Jak to mogło się wydarzyć? Na tyle osób na świecie trafiła akurat na niego. Być może to tak właśnie musiało być. Gdyby nie ta sytuacja, nigdy nie dostrzegłaby naprawdę Gustava. Zdziwiła się, że wcześniej nie zauważyła tej łagodności w jego uśmiechu, spokoju w spojrzeniu, miłości, którą niemalże emanował. 
Wyswobodziła się z jego objęć, odwróciła się i spojrzała na niego. Obserwował ją w milczeniu, jak odnajdywała samą siebie i układała elementy swojej układanki. Czy miłość naprawdę ma taką moc? Jak inaczej mogłaby to wytłumaczyć? Potrząsnęła nieznacznie głową; dlaczego na wszystko musi być jakaś odpowiedź? Spotkali się w tych nierealnych okolicznościach. Dlaczego chciała doszukać się głębszego znaczenia? Tak miało być. Tak się stało. 
Wyciągnęła dłoń i położyła mu na piersi. Bez słowa nakrył ją swoją. Była ciepła, realna. Wsunęła palce między jego. 
— Wybaczysz mi? — zapytała cicho. 
— Wszystko ci wybaczę.
— Pomożesz mi?
— Zawsze.
A potem westchnęła z ulgą, kiedy wreszcie ją objął i pocałował z taką czułą delikatnością, z jaką tylko on potrafił całować. 



Postać Liv odbijała się w szybie. Spojrzał na nią, wodził wzrokiem po tym niewyraźnym obrazie, a później odwrócił się i popatrzył na Liv. Stała obok, uśmiechając się łagodnie. Bał się zrobić jakikolwiek ruch, by nie zburzyć tej chwili i jej znów nie stracić, więc tylko stał bez słowa. Lustrowali się wzrokiem, jakby nie widzieli się od dawna i chcieli nacieszyć się swoim widokiem. W istocie tak było; od rozstania minęło niewiele, lecz Tom miał wrażenie, że upłynęła już cała wieczność. Tęsknił za Liv, za jej specyficznym poczuciem humoru, wesołym śmiechem, szczerością, dziwnym zamiłowaniem do ironizowania i za jej sercem, w którym odnalazł ukojenie. 
— Nie chciałem tego — szepnął przepraszająco. Głos mu drżał. Liv oparła mu dłoń na piersi, więc nakrył ją swoją i z ulgą zauważył, że się nie cofnęła. Milczała, jakby czekała na dalszy ciąg tego, co miał do powiedzenia. Patrzyła na niego, a jego ogarniał dziwny, niewypowiedziany spokój. Gdyby mógł, zatrzymałby tę chwilę na zawsze. — Wybacz mi, Liv. Nie zostawiaj mnie… 
— Kocham cię. Nigdy cię nie zostawię. 
— Obiecujesz? — zapytał; jego pytanie zabrzmiało nieco dziecinnie.
Co mógł poradzić? Liv miała być jedynie osobą, z którą będzie mógł porozmawiać o swoich problemach. Miłość? Bez przesady, nawet przez myśl mu to nie przeszło, że mógłby zakochać się w kimś, z kim znajomość rozpoczął od pójścia do łóżka. Nie był romantykiem – daleko mu do tego – ale mimo to sądził, że takie relacje powinny zacząć się w niewinny sposób, dopiero później kończyć się w łóżku. Stało się – i tyle. Liv dała mu wszystko – a nawet więcej – czego szukał, dlatego potrzebował tych obietnic, pragnął tych słów i jej obecności. Już wcześniej przyrzekła, że go nie zostawi z problemami, dlaczego teraz chce zostawić go samego z sobą?
Patrzyła bez słowa, gdy pocałował jej dłoń, a chwilę później każdy palec z osobna. Przyciągnęła ich dłonie bliżej siebie, splotła mocno palce z jego, a gdy się zbliżył, drugą ręką dotknęła policzka. Gładziła go nieśpiesznie, uśmiechała się łagodnie, dotykając jak zwykle spierzchniętych ust. Zakreśliła linię jego warg. Tom milczał, pozwalał Liv się dotykać; było w tym geście wiele smutku, jakby Liv odtwarzała tylko swoje wspomnienia, jakby sama nie wierzyła, że naprawdę stoją naprzeciwko siebie. 
— Obiecuję. Nie opuszczę cię, Tom — zapewniła cicho — zawsze będę przy tobie. 
— Dlaczego więc odeszłaś? 
— Nie odeszłam, Tom. To ty odszedłeś. 
— Nieprawda, to…
— Nie odchodź, potrzebuję cię — wyszeptała nagle, ujmując jego twarz w dłonie. Patrzyła mu poważnie w oczy, palcami pocierając policzki i płatki uszu. Tonął w tym bezmiarze smutku, który skrywały jej niebieskie oczy. Nie mógł na to patrzeć, nie mógł znieść tego wszystkiego, mimo to nie mógł oderwać od niej wzroku. Liv już wiedziała, że ich bajka nie będzie miała dobrego zakończenia; prosiła go, by nie odchodził, a miała tę świadomość, że Tom nie może do niej wrócić. Ona była tylko powtarzającym się snem, a Tom, choć naprawdę tego pragnął, nie mógł jej odnaleźć w jej świecie. Pocałowała go po raz ostatni, lekko niczym tchnienie wiatru, delikatnie musnęła jego wargi; zdążył poczuć słodycz jej ust. Zamknął powieki, zanim szepnęła: — Zostań ze mną
Nie musiał otwierać oczu, by wiedzieć, że Liv już nie było. 
— Zostań ze mną. 
Obudził go własny krzyk. Poderwał się na równe nogi i rozejrzał nieprzytomnie wokół. Serce tłukło się mocno w piersi, oparł się o ścianę, przyciskając dłoń do piersi, i zlustrował wzrokiem werandę, na której spędził pół nocy. Właśnie świtało. Rzucił krótkie spojrzenie na niedopałki po papierosach na podłodze, lecz nie miał ochoty tego teraz sprzątać. 
Po raz kolejny przyśniła mu się Liv. Śniła mu się za każdym razem, różne scenerie, ale podobny schemat – zapewnienie o miłości, prośba o troskę. Miał tego dość! Odeszła, ponieważ go nie chciała, dlaczego więc stale mu się śni? Co to ma znaczyć? Czy nie cierpiał już wystarczająco mocno? Odrzuciła go ot tak, odeszła z jego życia, bo miała taki kaprys. Obiecywała, że go nie opuści, a postąpiła tak samo jak inni – najpierw tylko pozwoliła się pokochać. Dała nadzieję, a potem ją zabrała. Dlaczego?
Poklepał dłońmi policzki; już nie chciał o tym myśleć. Chwiejnym krokiem poszedł do łazienki. Ziewnął szeroko i wszedł pod prysznic. 
Oparł się dłońmi o płytki w kolorze bladej zieleni, przymknął oczy i delektował się ciepłymi kroplami wody spływającymi po nagim ciele. Pierwsze zetknięcie wywołało delikatne drżenie i chęć odsunięcia się, mimo to zmusił stopy, by stały w tym samym miejscu. Zmarznięte ciało zareagowało gęsią skórką, a chwilę później, gdy się już rozgrzało i rozluźniło, Tom zaczął czerpać przyjemność z gorącej kąpieli. Pochylił niżej głowę, by umożliwić spływanie wodzie po plecach. 
Pół nocy przesiedział na werandzie, gapiąc się przed siebie i paląc papierosy. Podłoga zasłana była popiołem, a resztki papierosów zaczęły wypadać ze szklanej popielniczki. Przez pewien czas z dna patrzył na niego paskudny koziorożec z przerośniętymi rogami i ogromnymi wąsami, później wypalone fajki zasłoniły ten widok; popielniczka była tanim prezentem od Georga, który znów zapomniał, że nie urodził się w znaku koziorożca. Tom nie miał nawet pojęcia, w którym miesiącu wypada znak koziorożca, a ponadto nie pamiętał już, kiedy dostał to ohydztwo w prezencie; z pewnością były to czasy, kiedy jeszcze nie skakali sobie do gardeł. Inaczej Tom rozbiłby to coś na jego głowie. 
Nie zauważył nawet, kiedy zasnął oparty o ścianę. W jednej chwili wciąż patrzył przed siebie w ciemność czającą się za oknem, w drugiej rozmawiał z Liv, a w trzeciej krzyczał. Obudził się, leżąc na podłodze mniej więcej w tym samym miejscu, w którym zasnął. To wszystko było tylko snem, uświadomił sobie z bólem, wściekłością i zawstydzeniem. 
Od rozstania z Liv mijał właśnie trzeci dzień; od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą. Mimo to kilka razy dziennie włączał telefon, ignorował nieodebrane połączenia od brata i Josta, usuwał wiadomości bez czytania ich i szukał tego jedynego numeru, który chciał ujrzeć. Chociaż Liv zdecydowała się na rozstanie, Tom wciąż miał nadzieję, że zmieni zdanie i lada chwila się do niego odezwie. Złapał się kilkakrotnie na wybieraniu jej numeru – już-już chciał nacisnąć tę zieloną słuchawkę, by nawiązać połączenie, lecz w ostatniej chwili rezygnował, wyłączał komórkę i odrzucał ją od siebie. Nie chciał się znów poniżać – to, co zrobił u Liv, było wystarczające – jednak nieświadomie stale próbował wynajdywać powody, dla których powinien się z nią skontaktować. Zostawił u niej bluzę; później przypomniało mu się, że w jej szafie było również kilka koszulek i koszula. Może powinien… kręcił głową, rezygnując z połączenia. 
Zbłaźnił się już wystarczająco mocno. Liv powiedziała, że to koniec, on odpowiedział: „Kocham cię”. Czyż to nie było poniżające? Powinien był unieść się honorem, powiedzieć cokolwiek innego; ale nie potrafił. Liczył się z odejściem Liv, mimo to rzeczywiste słowa zabolały tak bardzo, że brakło mu tchu. Złamała mu serce, nikomu by tego nie przyznał, ale nadal za nią szalał. Gdyby tylko się odezwała… 
Nie otwierając oczu, chwycił żel pod prysznic i wycisnął odrobinę na dłoń. Wypuścił butelkę z dłoni, gdy poznał znajomy zapach cytrusów, i zaklął głośno. 
— Kurwa mać! 
Kiedy zdążyła zostawić u niego ten przeklęty żel? Co jeszcze znajdzie w domu z jej rzeczy? Jak to się stało, że wcześniej nie zwrócił na to uwagi? Bywała u niego tak często, że stopniowo zaczęła zostawiać najpotrzebniejsze przedmioty. Nie zauważał jej kosmetyków w kabinie prysznicowej; widocznie tak bardzo przywykł do myśli, że Liv wkrótce z nim zamieszka, że takie szczegóły uznawał za coś normalnego. Nie zajmował myśli jej rzeczami, ponieważ wydawało mu się to słuszne. Byli ze sobą krótko, jednak spotykali się o wiele dłużej i wystarczająco często, by Liv zostawiała u niego najpotrzebniejsze przedmioty. Innego dnia co najwyżej by się roześmiał, teraz – miał wrażenie, że los z niego okrutnie zadrwił. 
Wspomnienie przywołane zapachem kosmetyku było zbyt realne i zbyt bolesne jednocześnie. Liv wróciła do niego taka wyraźna, jakby stała tuż obok. Kilka dni temu była tu naprawdę; przypomniał sobie wspólny poranek, wspólną kąpiel. Jej perlisty śmiech, gdy nacierała jego ciało swoim żelem pod prysznic; Tom krzywił się i protestował – jak mógł używać kobiecego kosmetyku o właściwościach nawilżających skórę? Wydawało mu się to niewłaściwie, lecz Liv udawała, że nie słyszy. Pieściła rozbawiona jego ciało, a on w końcu – zrezygnowany – poddał się jej pieszczotom. Krzyknęła, kiedy się poślizgnęła na odrobinie piany. Chwycił ją w ostatniej chwili, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała gorąco w mokre usta. Woda lała się na nich mocnym strumieniem, a Liv całowała go namiętnie, nie zwracając na to żadnej uwagi. Chichotała, gdy zaczął kaszleć po połknięciu spienionej wody. Piszczała, gdy przycisnął ją do zimnej ściany, ale pocałowała go ochoczo, gdy zacisnął dłonie na jej pośladkach. Przygryzała płatek jego ucha, kiedy objęła nogą jego biodra, a on skorzystał z tego jawnego zaproszenia i znalazł się w jej wnętrzu. 
Zapach żelu paraliżował go, brakowało mu tchu i nie mógł odegnać napływających zewsząd wspomnień. Czuł ciepło jej ciała, zapach tak rzeczywisty, jakby właśnie spryskała szyję perfumami, gorące pocałunki i dotyk dłoni na karku. Zagryzał mocno wargi, wystawił twarz w kierunku strumienia wody, by go ochłodziła. Ale to nic nie pomogło, wspomnienie Liv, podsycane tęsknotą, było zbyt silne, czuł ją tuż obok siebie, wyobrażał sobie miękkość jej ciała, słodkie zakamarki, gardłowy jęk, kiedy poruszał się w niej. Czuł to wszystko, jakby było prawdziwe, pulsujący ból w podbrzuszu nieco go otrzeźwił; zaczął krzyczeć. 
— Niech cię szlag! — wrzasnął i uderzył pięścią w szybę. 
Pękła z trzaskiem, a odłamki szkła posypały się na podłogę. Wył z bólu, patrzył na krwawiącą rękę i nie zaprzątał sobie głowy powiększającą się kałużą wody poza prysznicem. Nie pomyślał, żeby zakręcić wodę; stał wciąż pod strumieniem, z pomiędzy palców ciekła powoli krew przemieszana z pieniącym się żelem. Szczypało, wsadził dłoń pod strumień wody, która zaraz zabarwiła się na czerwono; rana bolała go niemiłosiernie, nie zdołała zagłuszyć jednak bólu serca. 
Zakręcił w końcu wodę i wyszedł na zalaną podłogę. Zaklął, gdy odłamek wbił mu się w stopę, balansując na jednej nodze, wyciągnął kawałek szkła i rzucił na podłogę. Z kolejnej rany zaczęła płynąć krew. Owinął niezdarnie dłoń puchowym ręcznikiem, stawiając kroki, zostawiał za sobą krwawe plamy. Pokuśtykał do szafki, zajrzał do niej; znalazł szczoteczkę do zębów, balsam do ciała, damski dezodorant i odrobinę kosmetyków, których używała Liv. Zgarnął wszystko zdrową dłonią i zrzucił z półki pod swoje stopy. 
Krople wody skapujące z włosów i czoła mieszały się z łzami na jego policzkach, a grymas bólu wykrzywiał twarz. Tom zakrył dłonią usta, osunął się na podłogę, jęczał z bólu i płakał zrozpaczony. 
— Niech cię szlag, Liv! Dlaczego mnie zostawiłaś?! Dlaczego, kurwa, mi to zrobiłaś?! 



Tytuł: Eminem - Space bound 

6 komentarzy:

  1. Piękny rozdział, rozmowa z Samem mnie poruszyła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej. Sam już chyba taki jest - albo porusza, albo rozczula :)

      Usuń
  2. to jest takie jsdhfbhjsgl kocham to ff jest tak bardzo cudowne a ten rozdział był taki smutny chce mi się płakać błagam niech Liv mu powie niech on jej pomoże z tego wyjść niech wszystko będzie dobrze bo moje serce się załamie już nie mogę się doczekać nn weny kochanie i dziękuje za tak wspaniałe ff i że poświęcasz temu swój czas, przepraszam za błędy etc ale jestem taka śpiąc i zmęczona no nic do nn xx

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mam ochotę powiedzieć "Niech Cię szlag, frigid! Dlaczego TO zostawiłaś?".
    Wiesz, przypomniałam sobie, jak kiedyś dość często upajałam się każdym słowem stąd... To były czasy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też Cię kocham, skarbie. Niezmiennie.
      Chociaż Ciebie też powinien, że zostawiłaś VM.

      Btw, mam nadzieję, że "To były czasy" nie odnosi się do tego, że teraz jest tu gorzej niż lata temu? :)

      Usuń
  4. "Nagle, gdy wiem, że znów przegrywam, wszystko wydaje się piękne."
    Tym zdaniem bezbłędnie trafiłaś do mnie. Może to dziwne, ale to właśnie je zapamiętam z tego odcinka. I końcówkę. Tak piękną i przejmującą, pełną bólu i cierpienia.
    Odcinek jest jak zawsze dobry, chociaż wciąż marudzisz i wątpisz w siebie. Czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń